Tu Bóg objawił swoje Imię

Komentarz do podróży papieża Jana Pawła II na Górę Synaj (24-26.02.2000)


Marek Skwarnicki

TU BÓG OBJAWIŁ SWOJE IMIĘ

Podróż do Egiptu na górę Synaj nie była — jak wiadomo — jedną z wielu duszpasterskich, apostolskich podróży Papieża, lecz Jego niejako osobistą pielgrzymką do miejsc świętych w czasie Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. W 1965 r. abp Karol Wojtyła zwiedzał Ziemię Świętą, ale nie był na Synaju. Przelatywał nad nim jedynie samolotem w drodze do Jerozolimy. Ówczesną pielgrzymkę utrwalił Ojciec Święty w utworze poetyckim pt. Wędrówka do miejsc świętych. Spotykamy w nim ciekawą myśl, że pielgrzymując do miejsc świętych, klękamy tam na ziemi uświęconej obecnością Chrystusa i Maryi, a klękając niejako przypieczętowujemy je sobą, ogarniają one nas i przepełniają po to, byśmy mogli być potem ich świadkami w życiu. Jan Paweł II klęknął, zdjąwszy uprzednio buty, przed korzeniem «krzaku ognistego», z którego Bóg przemówił do Mojżesza. Odszedł stamtąd, by dalej głosić bez wytchnienia Królestwo Boże.

Sceny tej sam nie widziałem. Do wnętrza klasztoru nie dopuszczono bowiem dziennikarzy towarzyszących Ojcu Świętemu w czasie całej podróży. Byłem w tej grupie. Potem pokazano nam, jak i telewidzom, migawki z tego, co odbyło się wewnątrz murów klasztoru św. Katarzyny.

Siedziałem wówczas na zewnątrz klasztoru, dwa rzędy od podium, na którym miał zająć miejsce Papież, by modlić się z hierarchami innych Kościołów chrześcijańskich. Skromna, licząca ok. 500 osób grupa wiernych, z którą tam byłem, kryła się w cieniu drzew oliwnych i bardzo wysokich cyprysów przed słońcem wspinającym się na grzbiet pobliskiej góry liczącej ponad 2000 metrów, należącej do synajskiego łańcucha. Czas oczekiwania umilały śpiewy wspólnoty neokatechumenalnej oraz grupy seminarzystów koptyjskich. Byli to młodzi ludzie najrozmaitszych narodowości, ale śpiewający te same hymny ku czci Jedynego Boga i liczne Alleluja przy akompaniamencie bębenków. Wokół skały, a za potężnymi górami bezkresna pustynia, po której Izraelici wędrowali do Ziemi Obiecanej przez lat 40.

Dokumenty tej podróży znaleźć mogą Czytelnicy na łamach tego numeru. Ja dzielę się tu własnymi przeżyciami. Już sam fakt, że byłem pod Synajem wraz z Papieżem, wydawał mi się wprost niewiarygodny. Z Ojcem Świętym w pierwszym dziesięcioleciu pontyfikatu odbyłem jako reporter wiele wielkich podróży duszpasterskich, m.in. do Meksyku i Kanady, na Filipiny i do Japonii, Nowej Zelandii i Australii, do wielu krajów europejskich oraz do Fatimy. Ale to była właśnie nie podróż duszpasterska, lecz pielgrzymka osobista Papieża i każdego, kto mu duchowo i modlitewnie towarzyszył. Większość kolegów i przyjaciół dziennikarzy skupiło się na rozstrzyganiu problemów ekumenicznych związanych z tą wizytą, osobliwości podróży Biskupa Rzymu do republiki islamskiej, kwestii unormowania stosunków z islamem oraz z katolickim i prawosławnym Kościołem koptyjskim. Przyznam się, że mnie interesowała głównie owa duchowa warstwa naszego pielgrzymowania.

Krajobraz Biblii! Kilka lat młodości spędziłem w Tyńcu nad poetyckim przekładem psalmów na liturgiczny użytek naszego Kościoła, a oto nagle znalazłem się nie wśród alegorycznych obrazów, lecz po prostu w żywej scenerii Starego Testamentu i poniekąd psalmów. Ich krajobrazy wszak rozciągają się ku górom i cedrom Libanu. Niemniej na Synaju zrozumiałem, że owo surowe, suche i wielkie miejsce, gdzie Bóg objawił swe imię Mojżeszowi i zawarł z Izraelem Przymierze, jest jednocześnie niebywale piękne. Siedząc przed podium, na którym pojawił się Ojciec Święty, zadawałem sobie wciąż to pytanie: dlaczego właśnie tutaj, a nie gdzie indziej ów krzew zapłonął i na tych, a nie na innych płytach skalnych Mojżesz wyrył dziesięć przykazań? Jedyna odpowiedź nie teologiczna, lecz poetycka może być tylko taka, że Bóg specjalnie umiłował sobie tę ziemię, te krajobrazy, tych ludzi, te a nie inne warunki bytu człowieka. Warunki wędrowne, koczownicze, bo czymże jest człowiek, jak nie koczownikiem i podróżnikiem w życiu i na tej ziemi.

Nastrój panujący wśród zgromadzonych w gaju oliwnym u stóp podwyższenia, na którym stał Papież, był na wpół odpustowy, a na wpół medytacyjny. Krzyczały dzieciaki, gdzieś zaryczał osioł, nie było tu ważnych osobistości, a o pieśń zadbała grupa młodzieżowa. Ta prostota i bezpośredniość były zaiste współcześnie ewangeliczne. Poszczególni hierarchowie różnych Kościołów czytali przed Papieżem swoje dyplomatyczno-dogmatyczne teksty, a wspólne «Ojcze nasz» jednoczyło wewnętrznie wszystkich z wszystkimi. Mówiłem modlitwę po polsku, a wraz ze mną zapewne czyniła to i grupa Polaków, która kilkaset metrów dalej, w górze, na upłazie skalnym, wraz ze swym księdzem odprawiała Eucharystię, potem zaś wspierała okrzykami radość Wielkiego Rodaka. Na ich transparencie widniał napis: «Polscy katolicy w Egipcie». Gdzież nas nie ma... na świecie, wszak też jesteśmy narodem poniekąd pielgrzymim.

Gdy nasz samolot z Kairu lądował wieczorem, przelecieliśmy nad odnowioną i cudownie oświetloną Bazyliką św. Piotra i Watykanem, który wyglądał jak skromna, aczkolwiek piękna parafia.

W psalmie 90 uważanym za «Mojżeszowy» czytamy:

«Miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt, / osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni».

Zbliżają się 80. urodziny Jana Pawła II, piszący te słowa kończy lat 70. Czułem się więc tym psalmem jakoś wzruszony w czasie pielgrzymki na górę Synaj. I pocieszony, bo wszak Mojżesz żył ponad 100 lat.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama