Był Mozartem teologii

Pancerny kardynał? Jaki był naprawdę Benedykt XVI? Tak wspomina go bliski przyjaciel, dr. Hesemann: łagodny, skromny, ciepły, ale twardo stąpający po ziemi. Obdarzony poczuciem humoru i wyśmienitą pamięcią

Benedykt XVI był mi ogromnie bliski, znałem go od lat, spotykaliśmy się – mówi dr Michael Hesemann, niemiecki historyk, badacz relikwii pasyjnych i autor wielu znakomitych książek. – Nie wyobrażałem sobie by nie być na jego pogrzebie. Wiem, że podobałby mu się ten skromny i uroczysty pogrzeb, znacznie mniejszy niż ten dla Jana Pawła II w 2005 roku, ale z drugiej strony myślę, że zasłużył na więcej.


Jak poznał Pan Benedykta XVI?

To było w 1999 roku, kiedy Benedykt XVI był jeszcze kardynałem. Wydałem właśnie swoją publikację dotyczącą badań nad relikwią inskrypcji Krzyża Jezusa. Podarowałem mu egzemplarz i chwilę rozmawialiśmy. Był bardzo zainteresowany. Zabrzmi to banalnie, ale cudownie się z nim rozmawiało.

Benedykta XVI znaliśmy jako papieża, kardynała czy wybitnego teologa. Pan miał okazję przekonać się, jaki był on prywatnie. Nawiasem mówiąc, razem z bratem Benedykta XVI, Georgiem Ratzigerem napisał Pan książkę „Mój brat papież”. Opowie Pan o papieżu poza protokołem?

Był bardzo miłym człowiekiem, łagodnym, skromnym, ciepłym, ale jednocześnie bardzo twardo stąpającym po ziemi, a także bardzo bezpośrednim. Obdarzony był wyśmienitym poczuciem humoru. Jego pamięć była niesamowita. Ostatni raz widziałem się z nim trzy tygodnie przed jego śmiercią. Wciąż doskonale pamiętał nazwiska i wydarzenia sprzed 60 lat. Przebywanie z nim zawsze było wspaniałym doświadczeniem. Traktował mnie jak członka rodziny, co czasem mnie onieśmielało. Interesował się moim życiem. Pod koniec ubiegłego roku zmarł mój ukochany pies, a Benedykt nawet o tym chciał słuchać. Mało tego, proszę sobie wyobrazić, że mnie pocieszał. Był zachwycony, że przywiozłem mu dwie torby pełne niemieckich słodyczy bożonarodzeniowych, które szalenie lubił.

Benedykt XVI zachwycony torbami pełnymi słodyczy! Takiego z pewnością świat go nie znał! Lubił święta Bożego Narodzenia?

Uwielbiał. Kojarzyły mu się ze szczęśliwym dzieciństwem w rodzinnym domu. Miał zresztą w swojej prywatnej kaplicy w Monastero Mater Ecclesiae żłóbek z domu swoich rodziców. Miał też przyjaciół, którzy przywozili mu tradycyjną dekorację bożonarodzeniową z Bawarii.

Benedykt XVI kojarzy mi się przede wszystkim z pięknym umysłem. Jego umysł był piękny nie tylko dzięki niezwykłemu intelektowi. Benedykt był żywym przykładem tego czym może stać się przyrodzony intelekt gdy rozświetli go i przeniknie Duch Święty.

Miał czyste, niewinne serce dziecka, a jednocześnie najbłyskotliwszy umysł Nauczyciela Kościoła. Dzięki tej prostocie dziecka potrafił jasno i klarownie wyjaśniać niezwykle złożone zagadnienia.

Czym Benedykt XVI imponował Panu? Czy Pana inspirował?

Bez niego nie byłbym tym, kim jestem dzisiaj. Zawdzięczam mu wszystko i będę mu dozgonnie wdzięczny. Jego pontyfikat, osiem złotych lat Kościoła, był dla mnie nieustanną inspiracją. Skłoniła mnie ona do napisania większości z moich 47 książek. Benedykt XVI uczynił mnie także lepszym chrześcijaninem. Pocieszał mnie po śmierci mojej mamy w listopadzie 2020 roku. Odprawił nawet za nią requiem w swojej prywatnej kaplicy w Monastero, choć nigdy jej nie spotkał. Jednak największe wrażenie zrobiło na mnie nasze spotkanie w maju 2017 roku, kiedy obchodził swoje 90. urodziny. Spotkałem go w Ogrodach Watykańskich i życzyłem mu jeszcze wielu dobrych lat w zdrowiu, szczęściu, sile i kreatywności. On wysłuchał moich słów i podniósł palec wskazujący: „Proszę mi tego nie życzyć, panie Hesemann”, upomniał mnie. „Ale dlaczego? Czy tutaj, w Ogrodach Watykańskich nie żyje się Ojcu pięknie?” - zapytałem zdumiony. Wtedy jego palec wskazujący uniósł się jeszcze wyżej. „Niebo jest o wiele piękniejsze!” - powiedział. Wówczas zdałem sobie sprawę, że Benedykt XVI żyje już jedną nogą w niebie. Nie może się doczekać spotkania z Chrystusem, Jego wielką miłością, „ludzkim obliczem Boga”, jak Go nazywał. Szukał przez całe życie. To nauczyło mnie nigdy nie bać się śmierci. Śmierć jest darem dla zmarłego, opłaconym łzami jego bliskich i przyjaciół! Tak więc, bardzo go kocham i tęsknię, cieszę się, że jest teraz w niebie, w chwale Bożej, razem ze swoimi ukochanymi rodzicami, ukochaną siostrą Marią i wspaniałym bratem Georgiem.

Skoro o papieskim bracie mowa, nie mogę nie nawiązać do książki „Mój brat papież”, którą napisał Pan razem z ks. Georgiem Ratzingerem. Czy bracia Ratzinger byli do siebie podobni?

Mieli zupełnie inne charaktery. Georg był ekstrawertykiem, lubił przebywać wśród ludzi, lubił Schnapserl, czyli kieliszek słodkiego trunku z wieloma gośćmi. Był bezpośredni i szczery, a jego wielką miłością i talentem, poza Bogiem i Kościołem katolickim, była muzyka klasyczna. Józef był zamknięty w sobie i nieśmiały, „mól książkowy”, intelektualista. Stał się Mozartem teologii, chociaż kochał też muzykę, a nawet grał na pianinie, kiedy był już papieżem. Jednak jego prawdziwym talentem była teologia, opis niebiańskich rzeczywistości słowami ziemskimi. Nigdy nie lubił zbyt wielu ludzi wokół siebie, wolał samotność, a jeśli naprawdę dał się namówić na kieliszek prosecco czy choćby piwa, to po wypiciu zaledwie połowy czuł się pijany. Wolał Fantę, niemiecką lemoniadę. Obaj bracia mieli wielkie marzenie, by spędzić razem resztę życia w Regensburgu. Miało się tak stać po tym jak Józef zakończy swoją kadencję prefekta Kongregacji Nauki Wiary lub ostatecznie po śmierci Jana Pawła II...

A tymczasem został wybrany na papieża.

Proszę sobie wyobrazić, że kiedy Józef został wybrany na papieża, Georg był tak przygnębiony, że przez cały dzień nie odbierał telefonu. A Józef podczas swojej pierwszej audiencji dla niemieckich pielgrzymów porównał swój wybór do egzekucji: „Kiedy dotknęła mnie gilotyna...” — mówił! Przyjął wolę Bożą, ale z pewnością nie pragnął zostać papieżem. Braci łączyła ich wielka miłość do Kościoła, ciepło i twardo stąpająca po ziemi pokora, poczucie humoru, błyskotliwość intelektualna i zamiłowanie do sztuki.

Mawia Pan, że w dniu śmierci Benedykta XVI otrzymał Pan od niego swoiste pozdrowienia z nieba. Czy mógłby Pan o tym opowiedzieć?

Był ranek 31 grudnia. Siedziałem przed laptopem pogrążony w swoich myślach, bo właśnie przeczytałem w sieci, że zmarł Benedykt XVI. Był mi przecież bardzo bliski. Nagle zadzwonił dzwonek u drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem listonosza. Miał dla mnie paczkę. Jak się chwilę później okazało, była to przesyłka z niesamowitą zawartością. Wysłano ją do mnie z nuncjatury w Berlinie. Wewnątrz była piuska, czyli mała, biała, okrągła czapeczka, którą Benedykt nosił na głowie w czasie naszego ostatniego spotkania. 12 grudnia wysłał ją z Watykanu  arcybiskup Gänswein. Ta przesyłka była dla mnie tamtego ranka jak znak, jak pozdrowienia z nieba. Ogromnie wzruszające zdarzenie.

Dziękuję za rozmowę.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama