Teologia jako passio

Fragmenty książki "Joseph Ratzinger. Filozof, teolog, duszpasterz", przybliżającej nauczanie i sylwetkę Kard. J. Ratzingera

Teologia jako passio

Jerzy Szymik

JOSEPH RATZINGER. FILOZOF, TEOLOG, DUSZPASTERZ

ISBN: 978-83-7580-028-9
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2008

Wybrane fragmenty
Słowo wstepne
Miara zła. O Fauście
Papież i futbol
Teologia jako passio
O Kościele, perle i małym psie
Profesor i przewodnik

Teologia jako passio

 

Niech mi będzie wolno rozpocząć od akcentu bardzo osobistego, o tyle — mam nadzieję — usprawiedliwionego, że wyjaśniającego tytuł. Kilkanaście lat temu, ostatnie (prawie) słowa mojej dysertacji doktorskiej były cytatem z książki Josepha Ratzingera. I były jednymi z najważniejszych zdań, jakie kiedykolwiek słyszałem na temat teologii. Brzmiały tak:

Teolog musi wstąpić w podstawowe doświadczenie ludzkiej egzystencji, aby z tego miejsca ponownie przeżyć i przecierpieć teologiczny problem w jego podstawach i w ten sposób uczynić teologię zdolną do wypowiadania się w obszarze passio humana. Nie zapominajmy, że Słowo Boże stało się ostatecznie słowem przepowiadania skierowanym do nas, kiedy zstąpiło do fundamentów ludzkiej passio, do ostatecznych głębi owego descendus ad inferos, i że to pozostanie wciąż drogą, na której teologia staje się słowem.

I taka właśnie była i jest jego teologiczna myśl: najgłębiej egzystencjalna, a przez to — w nowoczesny, ale zarazem też w typowy dla chrześcijaństwa sposób — skoncentrowana na Jezusie Chrystusie, jego Osobie i wydarzeniu. Joseph Ratzinger jest bowiem twórcą oryginalnej chrystologii, tzw. chrystologii sensu. W dużym skrócie jej naczelna idea przedstawia się następująco: oto, dowodzi Kardynał, filozofia antyczna usiłowała w oparciu o idee ogólne (o odgórny, aprioryczny uniwersalizm) interpretować i nadawać sens wydarzeniom historycznym. Natomiast w Jezusie Chrystusie dokonuje się coś dokładnie przeciwnego. Jedna konkretna postać żyjąca w konkretnym czasie i w konkretnej przestrzeni nadaje sens wszystkim, nawet „najogólniejszym” wydarzeniom historii. Ponieważ w Jego Osobie najpełniej wypowiedział się Bóg. To dlatego Chrystus nadaje sens całej historii — człowieka, ludzkości, świata. Jest On ośrodkiem, punktem alfa i omega, z którego blask pada na wszystkich i wszystko. Aby usensownić ludzki ból, w kategorii filozofii antycznej, potrzeba było platońskiego, uniwersalnego natężenia, namysłu. Ale nie starczyło go dla dotkliwości cierpienia... Dla chrześcijanina cierpienie ma sens, dlatego że cierpiał Chrystus. Sens, jaki się rozlewa na świat, płynie tu nie z idei ogólnych, nie z „pomysłu człowieka”, ale z ukonkretnionego Boga. To Chrystus jest jedynym źródłem sensu. Pytanie o sens jest w swej istocie i głębi pytaniem o Boga. I znajduje odpowiedź w Chrystusie.

Są takie rodzaje mądrości, które biorą się z wierności sumieniu i sprawie oraz z picia przez wiele lat z niezatrutych źródeł. Książki Ratzingera są także dla tych, którzy — pomni lektur dzieciństwa — wiedzą, że mądrzy Indianie najważniejsze decyzje i przyszłość swego plemienia powierzają kilku białowłosym starcom naradzającym się wieczorami przy ognisku. Że jest taki (bezcenny) rodzaj wiedzy o życiu, który przychodzi z wiekiem.

Można, rzecz jasna, nabywać mądrość na nieskończenie wiele sposobów. „Ratzingerowość” nie jest żadnym uniwersalnym patentem — Bóg jest niepojęty w rzeźbieniu ludzkich życiorysów i osobowości, to oczywiste. Ale słuchać Ratzingera i myśleć nad tym, co się usłyszało — warto i trzeba... Warto i trzeba, bo to jeden z najważniejszych głosów, „głos płynący z serca Kościoła” — argumentowałem w grudniowej „Więzi” w roku 2002.

Ratzinger-teolog jawił się bowiem od dziesiątków lat jako klasyczny współczesny prorok wobec współczesnego świata. Ktoś, kto miał odwagę mówić, że źródłem niszczących człowieka sił jest grzech — po prostu. Tylko i aż. Miał zawsze sporo cywilnej odwagi: nie bał się presji ani stereotypów, globalistów ani antyglobalistów (ani alterglobalistów), ani też jakże opiniotwórczych mediów. Parafrazując znane powiedzenie, napisałem kiedyś, że gdyby nie było Ratzingera, należałoby go wymyślić.

Ale Ratzinger — na szczęście — jest.

Egzystencjalno-teologiczne fakty, teraz, w potężnym skrócie. Urodził się w roku 1927 w Marktl am Inn. Święcenia kapłańskie przyjął w roku 1951 w diecezji monachijskiej. Tytuł doktora teologii uzyskał na Uniwersytecie w Monachium w 1953 roku, a habilitację w cztery lata później. Miał wówczas trzydziestkę. Wykładał teologię na wydziałach teologicznych w Bonn, Münsterze, Tybindze i Regensburgu, a w czasie Soboru był oficjalnym doradcą episkopatu niemieckiego. Paweł VI powołał go na członka Międzynarodowej Komisji Teologicznej przy Stolicy Apostolskiej. W 1977 roku został arcybiskupem Monachium, wkrótce kardynałem, a od 1981 roku prefektem Kongregacji Nauki Wiary.

Ratzinger wpisuje się w nurt klasycznie niemieckiej teologii, nurt sygnowany wielkimi nazwiskami Adama Möhlera i Michaela Schmausa. Jeśli jest to teologia spekulatywna — a taką nieraz jego teologia bywa — to jednak zawsze występuje w organicznym powiązaniu ze źródłami biblijnymi, patrystycznymi oraz z problematyką dotyczącą historii filozofii, idei i kultury. Pierwsze prace teologiczne Ratzingera miały charakter historyczno-teologiczny (studia nad myślą Augustyna — doktorat, studia nad myślą Bonawentury — habilitacja), potem myśl późniejszego Papieża coraz bardziej ewoluowała w stronę teologii systematycznej (eschatologii, eklezjologii, metateologii) z wyraźnym zacięciem apologetycznym.

Kilka jego charakterystycznych tez, wybranych dla łatwiejszej percepcji nie z uczonych dysertacji, ale z rozmów z Kardynałem.

Kim jest Bóg? Jest On z całej swej istoty odniesieniem. „To mamy na myśli, gdy nazywamy Go trynitarnym, trójjedynym. Ponieważ jest sam w sobie odniesieniem, może tworzyć istoty, które także są odniesieniem i które mogą się do Niego odnosić, ponieważ On odniósł je do siebie”. Inaczej: Bóg jest „jednością, która powstaje dzięki dialogowi miłości. Jeden Bóg jest zarazem sam w sobie relacją, dlatego może też tworzyć relacje”. Wielkim zadaniem Kościoła — uważa Kardynał (jeszcze wówczas) — jest kreślić dostatecznie wielki wizerunek Boga — nie wiążąc z Nim fałszywych gróźb, nie przykrawając Go na nasz obraz i podobieństwo. Bóg jest miłością, jest Kimś, kto może i chce z nami współcierpieć. Jest Kimś, kto stworzył jedynie dobro, kto nie jest ani kimś, ani czymś przerażającym, w kim „nie ma ciemności”.

Kim jest Chrystus? Jest „kimś, w kim prześwituje Bóg”. „W rozdartym ciele ukrzyżowanego Jezusa widzimy, kim jest Bóg — kimś, kto wydał siebie za nas aż po krzyż”. Chrystus jest kimś, kto nie da się zawłaszczyć ani lewicy, ani prawicy. Nie jest On ani superstar, ani rewolucjonistą, ani konserwatorem zestarzałych tradycji. Jest w Nim i bunt, i wierność w proporcjach właściwych jedynie w sposób niepowtarzalny Jemu. Wcielenie Bożego Syna dowartościowuje teologicznie cały wymiar biologiczny życia, człowieka, świata. Tu — w Inkarnacji — tkwią źródła antymanichejskiego oporu chrześcijaństwa i jego realizmu, konkretności. „Z każdej strony” życia i człowieka prowadzi droga do Jezusa. Jak powiedział Messoriemu w Raporcie o stanie wiary: „kiedy serce człowieka styka się z boskim Logosem, ze Słowem, które stało się ciałem, wówczas zostaje dotknięty ów najgłębszy punkt ludzkiego istnienia”.

Jakie są zadania Kościoła? „Kościół niezłomnie musi stawiać naprzeciw ludzi ostateczne prawdy, definitywny obraz doskonałości, najgłębsze kryteria wartościowania, i nie może się dać zwieść na manowce namiętnościom, wahaniom uczucia, podstępom egoizmu”. Dodaje: „Kościołowi dana została pewność, dzięki której wiemy, co jest nie do pogodzenia z Ewangelią”, ale jednocześnie katolickość Kościoła sprawia, że należy On do całego świata, do wszystkich kultur i wszystkich epok. „Kościół zawsze istnieje po to, by przekraczano granice. Kościół jest młody. [...] ufnie możemy podążać ku przyszłości, ponieważ nasz Pan, Jezus Chrystus, z pewnością go nie opuści”.

Kim jest prorok? Jest kimś, kto z perspektywy Boga przygląda się epoce: ostrzega przed destrukcją, wskazuje właściwą drogę. Dzięki prorokom Kościół broni człowieka przed autodestrukcyjnym działaniem pychy, która zawsze polega na tym, by zastąpić Boga sobą. Również dzięki nim — prorokom — Kościół chroni maluczkich, podkreślając wagę prostoty serca, łagodności, ubóstwa. To zawsze było istotne dla Ratzingera teologa, biskupa, kardynała: bronić maluczkich przed arogancją możnych, zasobnych w dobra (m.in. intelektualne). Tak nieraz definiował swoją funkcję prefekta Kongregacji Nauki Wiary.

A teraz jeszcze długi cytat, który — w moim przekonaniu — świetnie oddaje teologiczny temperament Ratzingera i doskonale go portretuje, pokazuje oryginalność, odwagę, horyzonty.

Pyta dziennikarz (Peter Seewald): „[...] przyrost demograficzny. Kościołowi zarzuca się, że jego rygorystyczna polityka zakazu antykoncepcji rodzi w krajach Trzeciego Świata wielkie problemy — aż po autentyczną nędzę”.

Ratzinger odpowiada:

To kompletny absurd. Nędzę rodzi ruina moralności, która w strukturach plemiennych i we wspólnocie chrześcijan nadawała życiu porządek, a tym samym wykluczała wielką nędzę, jaką dziś obserwujemy. Redukować głos Kościoła do zakazu antykoncepcji jest grubą nieprzyzwoitością, która opiera się na całkowicie chybionych przesłankach, co zaraz pokażę. Nauka Kościoła akcentuje przede wszystkim świętość małżeństwa i wierność małżeńską. Tak brzmi prawdziwy głos Kościoła. Gdzie głos ten jest słuchany, tam dziecku nie odmawia się miejsca, tam mimo biedy uczy się je miłości i rezygnacji, dyscypliny należytego życia. Gdzie rodzina funkcjonuje jako sfera wierności, tam widzimy również wzajemną cierpliwość i wzajemny wzgląd, będące warunkiem skutecznego stosowania naturalnych środków regulacji urodzin. Powodem nędzy nie jest wielodzietna rodzina, lecz nieodpowiedzialne i rozwiązłe płodzenie dzieci, które nie znają ojca, a często nawet matki, i które jako dzieci ulicy cierpią prawdziwą nędzę duchowo nieuporządkowanego świata. Poza wszystkim, na skutek szybkiego rozprzestrzeniania się epidemii aids dzisiejsza Afryka nie stoi przed groźbą eksplozji demograficznej, lecz, przeciwnie, przed groźbą wyginięcia całych plemion i wyludnienia całych prowincji. [...] Nędzy nie generują ci, którzy starają się wychować ludzi w wierności i miłości, w poszanowaniu dla życia i w wyrzeczeniu, lecz ci, którzy wybijają nam z głowy moralność, a człowieka traktują jako mechaniczną istotę: prezerwatywa wydaje się skuteczniejsza od moralności, ale kto uważa, że godność moralną człowieka można zastąpić prezerwatywą, która jego wolność uczyni bezpieczną, ten do cna upadla człowieka i generuje coś, czemu jakoby chce zapobiec: egoistyczne społeczeństwo, w którym każdy może się do woli wyżywać, nie biorąc na siebie odpowiedzialności. Nędzę rodzi demoralizacja społeczeństwa, a nie jego moralizacja. Demoralizacja, której istotnym elementem jest propagowanie prezerwatyw — przejaw pogardzającej człowiekiem orientacji, która i tak nie spodziewa się po nim niczego dobrego.

„Pancerny Kardynał”, „reakcjonista”, „rotweiler Pana Boga” — słyszeliśmy i czytaliśmy setki, tysiące razy. A potem nagle: inteligentny błysk w oku, kartezjański język, jakiż to ujmujący moment, kiedy w czasie mszy inauguracyjnej zwracał się do swego współpracownika z prośbą: „moje okulary” (jaki on łagodny, jaki w zgodzie z najbliższym otoczeniem). Płaskie to, powierzchowne, i jedno, i drugie... I śmiem twierdzić, że prawda o Benedykcie XVI jako człowieku jest o wiele lepiej uchwytna na tle takiej na przykład jego wypowiedzi:

W człowieku istnieje niegasnące pragnienie nieskończoności. Żadna z odpowiedzi, jakich szukano, nie jest wystarczająca. Tylko Bóg, który stał się skończony, aby przełamać naszą skończoność, jest w stanie wyjść na spotkanie wymaganiom naszego bytu. Zadaniem teologii jest służenie Mu w duchu pokory, całym sercem.

Jak to było?

Nie zapominajmy, że Słowo Boże stało się ostatecznie słowem przepowiadania skierowanym do nas, kiedy zstąpiło do fundamentów ludzkiej passio, do ostatecznych głębi owego descendus ad inferos, i że to pozostanie wciąż drogą, po której teologia staje się słowem.

Tylko wówczas będzie ona zdolna zasiewać nadzieję w sercach współczesnych.

Passio. Polskie słowo „pasja” mieni się wieloznacznością, niewyrażalną dyskursywnie poetycką głębią powiązań znaczeniowych pól i korytarzy. Wszak „pasja” to i cierpienie, i namiętność, i silne zamiłowanie do czegoś, i rodzaj furii, i sama przecież męka Jezusa, i jej opis czytany w Wielkim Tygodniu, i wizerunek Ukrzyżowanego. „Pasjonować się” to oddawać się czemuś z przejęciem, bez reszty, „iść na całość” — duchową, intelektualną, emocjonalną.

Teologia jako współczucie, theology as compassion — to nie teologia jako tania litość (z uśmieszkiem pobłażliwej wyższości w kącikach uczonych traktatów), ale jako dramat współcierpienia; i jako taka będąca współczuciem niosącym przeczuwany i wytęskniony owoc: nadzieję.

Tak właśnie rozumiem istotę teologii Josepha Ratzingera — Benedykta XVI.

dalej >>

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama