"Ignacy Loyola. Sam i na piechotę" - fragmenty biografii
José Ignacio Tellechea Idígoras tłumacz: Katarzyna Jachimska-Małkiewicz
IGNACY LOYOLA. ISBN: 978-83-7767-989-0 |
Książka Ignacy Loyola, sam i na piechotę została uznana za jedną z najbardziej wartościowych biografii tego niezwykłego człowieka i założyciela Towarzystwa Jezusowego (jezuitów).
Autor opisuje Ignacego jako człowieka z krwi i kości, cierpliwego i wyrozumiałego psychologa oraz przewodnika dusz. Jednocześnie obala mity i stereotypy określające go jako manipulatora i despotę. Nazywa go raczej Don Kichotem "w boskim stylu", ponieważ całe swoje życie poświęcił walce o ideały. Ignacy potrafił zamieniać marzenia w czyn. Przykładem życia pociągał za sobą innych. Początkowo jeszcze pielgrzym bezustannie podążający za głosem Bożego wołania i szukający swego miejsca w świecie. Z czasem osiadł w Rzymie, gdzie za pomocą korespondencji próbował objąć opieką rozrastające się Towarzystwo Jezusowe rozproszone w wielu zakątkach świata. |
Inigo nie poznał dziadków, którzy byliby dla niego źródłem czułości, opowieści i legend, pierwszych przyjmowanych przez dziecko nauk zaprawionych raczej pobłażliwością niż autorytetem. Jego ojciec zmarł, kiedy chłopiec miał około szesnastu lat, niedługo po tym, jak opuścił dom rodzinny. A matka? Nawet najbardziej dociekliwy badacz historii rodziny Loyolów musi z rezygnacją przyznać, że na temat matki Iniga nie wiemy absolutnie nic pewnego poza imieniem — dona Marina Sánchez Licona — oraz datą ślubu z Beltránem Onazem, ojcem Iniga (1467). Nie wiadomo nawet dokładnie, ile miała lat ani kiedy umarła, choć z pewnością stało się to przed śmiercią jej małżonka. W testamencie Ochoi Loyoli (1508), brata Iniga, jest mowa o nieżyjącym już ojcu, natomiast w umowie dotyczącej naprawy długów i wykonania zapisów testamentowych figuruje wzmianka na temat daru wotywnego, „który jego pani matka kazała złożyć w Guadalupe, w wysokości trzech dukatów”, oraz na temat tuniki, którą zostawiła po sobie w spadku. Wiemy, że do małżeństwa wniosła tysiąc sześćset florenów posagu. Była córką Martína Garcíi Licony, znanego na królewskim dworze jako doktor Ondárroa. W testamencie spisanym przez Juana, pierworodnego syna Loyolów, również nie ma ani słowa na temat matki, doni Mariny. Co dziwne, w dokumentach dotyczących życia Iniga nie pojawia się ani jedna aluzja do jej postaci. Czy znał ją w ogóle, czy też była tylko abstrakcyjnym pojęciem bez twarzy? Osobiście podejrzewam, że zdążył ją poznać, że jej śmierć mocno naznaczyła jego wczesne lub nawet bardzo wczesne dzieciństwo oraz że musiała pozostawić niezatarty ślad w owej najistotniejszej części osnowy składającej się na psychikę każdego człowieka (Rof Carballo).
Brak tej pierwotnej relacji, czy też jej ewentualny niedobór, oznacza pozbawienie dziecka matczynych funkcji: opiekuńczej, wyzwalającej, porządkującej, przekazywania wzorców, budowania podstaw ufności, odkrywania horyzontów. Brak matczynej miłości na tak wczesnym etapie rozwoju może nawet spowodować zahamowanie fizycznego wzrostu dziecka. Inigo był niski, w czym odbiegał od typowego wzorca baskijskiego „chłopa na schwał”. Brak matki bywa przyczyną chorobliwych nawyków, depresji spowodowanej utratą przedmiotu miłości, a to z kolei wpływa na sposób reagowania na bodźce zewnętrzne i na nawiązywanie więzi międzyludzkich w dorosłym życiu, budzi w człowieku mroczne poczucie winy. „We wnętrzu każdego wędrownego łowcy przygód kryje się utajona i nieunikniona konieczność zahamowania zaburzenia tej matczynej funkcji odkrywania horyzontów, będącej częścią zasadniczej osnowy ludzkiej psychiki”, pisze znakomity psychiatra cytowany powyżej. Czyżby to właśnie stanowiło klucz do pełnej przygód włóczęgi, jaką była znaczna część życia Iniga? Historyków intrygowała zawsze postać damy, która opanowała myśli i serce rannego dworzanina, zwłaszcza z uwagi na to, że „nie była zwyczajną szlachcianką ani hrabianką, ani księżniczką, ale należała do nieporównanie wyższego stanu” [A 6]. Czy nie przyszło im do głowy, że za każdą nieosiągalną Dulcyneą kryją się owe niedobory zasadniczej osnowy ludzkiej psychiki? W duszy Iniga w miejscu należnym matce znajdowały się jedynie figury zastępcze: mamka, która go wykarmiła, bratowa Magdalena Araoz, pobożne kobiety z Manresy czy inni, bardziej wyszukani protektorzy. Tę niemożliwą do wypełnienia lukę musiały zaludnić inne postaci.
Jest jeszcze jeden element, którego skutki nie sposób przecenić: Inigo był najmłodszym z trzynaściorga rodzeństwa. Między datą ślubu rodziców i dniem jego narodzin upłynęły dwadzieścia cztery lata. Odnajdujemy dalekie echo tego faktu w oświadczeniu złożonym w 1606 roku w Walencji przez wychowaną w Loyoli donę Eleonorę Onaz, która próbuje nadać mu rangę cudu, nie tylko podkreślając fakt, że Inigo był synem „matki w tak podeszłym wieku”, ale każąc mu przyjść na świat trzydzieści sześć lat po urodzeniu najstarszego brata. Co prawda w rzeczywistości nie dzieliło ich aż tyle lat, ale i tak było ich niemało. W istocie Inigo miał tylko siedem lat, kiedy w zamku pojawiła się nowa pani domu — żona głównego spadkobiercy rodu, Martína, drugiego w kolejności syna Loyolów. Najstarszy z braci zginął dwa lata wcześniej w Neapolu (1496), w trakcie wojen włoskich, gdzie walczył pod dowództwem Wielkiego Kapitana4. Niewiele później trzeci z braci miał zginąć na tej samej arenie dziejów.
Inigo wychowywał się razem z dziećmi brata, rozdarty pomiędzy dwoma pokoleniami, z psychologicznymi rozterkami typowymi dla dzieci żyjących w tego rodzaju sytuacjach: przyrównywał się do dorosłych braci, wobec których czuł się dzieckiem, i zachowywał dystans wobec bratanków, w porównaniu z którymi uważał się za dorosłego. Szczęśliwie w samą porę ojciec doszedł do wniosku, że chłopak powinien zmienić otoczenie, i wykorzystał pierwszą nadarzającą się okazję, żeby wysłać go do Arévalo. Ale nie uprzedzajmy faktów. Wracając do licznego rodzeństwa, należałoby dodać dla porządku, że — przynajmniej we wczesnym dzieciństwie — dobrze jest być jednym z wielu i dobrze też jest być najmłodszym — zwłaszcza w sytuacji, kiedy nikt już nie oczekiwał przyjścia na świat beniamina. Przed Inigiem urodziło się dwanaścioro starszego rodzeństwa: Juan, Martín, Beltrán, Ochoa, który umrze w Loyoli około 1510 roku po latach służby wojskowej we Flandrii i w Kastylii, mniej więcej w tym samym okresie, kiedy inny z braci, Hernando, zaginie bez śladu na nowo odkrytym amerykańskim lądzie; dalej Pedro, ksiądz, oraz siostry: Juaniza, Magdalena, Petronila, Sancha... Nie zabrakło też dwóch braci bastardów, którzy jednak pojawiali się tylko w testamentach i których rodzeństwo z prawego łoża poznało dopiero w starszym wieku.
Rodzina w szerszym znaczeniu rozgałęziała się w liczne boczne odnogi, do których należało wiele słynnych nazwisk: Lazcano, Iraeta, Emparan, Licona, Yarza... W pewnym sensie do rodziny należała również służba — ich nazwiska też przewijają się bezustannie w dokumentach. Na znacznie dalszym planie pojawiają się dzierżawcy majątków ziemskich, kuźni i młynów. Dużo bliżej — zarówno fizycznie, jak i uczuciowo — wyłania się kobieta, która wykarmiła Iniga, María Garín, żona kowala mieszkającego po sąsiedzku, w domu, który przetrwał do dziś pod niezmienioną nazwą: Eguibar. Co ciekawe, okazuje się, że zatrudnienie mamki nie było skutkiem późnego macierzyństwa, gdyż najstarszy brat Iniga — ten sam, który zginął w Neapolu w 1496 roku — zapisał w testamencie pięć tysięcy kastylijskich marawedich Ochandzie, „mojej niani, która mnie wykarmiła”, podobnie jak Ochoa, który zmarł w Loyoli około 1510 roku — on też zostawił tunikę i damski płaszcz „mamce, która piersią mnie wykarmiła”. Obecność w życiu mamki karmicielki stwarza bardzo szczególny i nieistniejący już dziś rodzaj więzi, którego znaczenie uczuciowe trudno przecenić. María Garín przeszła do historii z racji swych szczodrych usług fizjologicznych, nikt jednak nie wspomina ani słowem o znaczeniu psychologicznym sprawowanej przez nią opieki. Czy wykarmiła Iniga razem z którymś ze swoich własnych dzieci? Choć trudno jest dwóm panom służyć (Mt 6, 24), być może dałoby się wykarmić naraz dwoje dzieci. W każdym razie w twarzy, ramionach czy piersiach Maríi Garín kryją się tajemnice, których próżno szukać pośród dokumentów.
4 Wielki Kapitan to przydomek, jaki nosił Gonzalo Fernández de Córdoba (1453—1515) — pochodzący z Andaluzji szlachcic i słynny dowódca wojskowy w służbie królowej Izabeli Katolickiej.
opr. ab/ab