Scena

Kapelusz na wodzie. Gawędy o księdzu Tischnerze (fragmenty)

Scena

Wojciech Bonowicz

Kapelusz na wodzie

Gawędy o księdzu Tischnerze

ISBN: 978-83-240-1348-7
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Spis wybranych fragmentów
Wstęp
„Najpierw jestem człowiekiem...”
Dwa światy
Marzenie o skakaniu
Kałamarz na szczycie
Kto się udał Panu Bogu
Solidarność
Internowani
Scena
„Najwyższy czas się skompromitować”

Scena

W Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej Tischner miał mieć wykład monograficzny z filozofii dla kilkunastu studentów Wydziału Reżyserii Dramatu. Szybko jednak okazało się, że zainteresowanych jest o wiele więcej. „Mała salka teatralna na ulicy Warszawskiej nie mogła wszystkich pomieścić, drzwi były więc otwarte, a ludzie stali na zewnątrz”, wspomina reżyser Ewa Kutryś, obecnie rektor PWST. „Panowała absolutna cisza, by wszyscy mogli dobrze słyszeć — nie było nagłośnienia. Ksiądz siedział na podium przy stoliku, na którym stało mnóstwo dyktafonów. Przychodziła też kadra profesorska naszej szkoły. Pamiętam między innymi Jurka Golińskiego (późniejszego bliskiego przyjaciela Tischnera), stojącego zawsze przy drzwiach z papierosem i popielniczką: rekwizytami, z którymi się nie rozstawał”.

— Słuchałem tego, co mówił, na korytarzu, bo na sali nie wolno było palić ani pić herbaty — opowiadał Jerzy Goliński. — Dużo było wtedy wokół Tischnera właściwej tamtej epoce egzaltacji. Próbowano z niego zrobić — była to pierwsza, ale nie ostatnia taka próba — kogoś w rodzaju ikony, takiego „mniejszego papieża”. Ale jedna rzecz już wtedy była u niego niesamowita: umiejętność posługiwania się gestem. Jego gest nie wyrażał emocji, tylko sens. Mówiłem studentom: „Patrzcie na jego ręce! Jak one pracują! To właśnie znaczy gest w teatrze: to jest mowa — mowa! — a nie jakieś uzupełnienie”. Bo u niego to nie był odruch. To zawsze było w temacie. On w ten sposób, gestem, rozwiązywał najtrudniejsze problemy. —

Goliński, agnostyk, opowiadał, że kilka lat trwało, zanim z księdzem Tischnerem przeszli na „ty”. Stało się to w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. — Byliśmy na jakimś bankiecie, a ja wtedy przeczytałem akurat taki tekst, który on wygłosił kilka lat wcześniej na zjeździe Solidarności. Mówił tam o młynie i mące, takie trochę egzaltowane rzeczy. I ja go postanowiłem o to zaczepić. Mówię: „Księże profesorze, bo ja o tej mące chciałem...”. I po jakichś piętnastu minutach zaproponował mi bruderszaft. A potem odprowadził mnie do domu. I później wiele razy tak mnie odprowadzał, a raz nawet mnie odniósł... On był takim księdzem, który nigdy nie był gwoździem w dupie towarzystwa. I to mi odpowiadało. I myśmy się dlatego zbliżyli. —

W stanie wojennym władze państwowe kazały szkole teatralnej trzymać się ściśle umowy: na zajęcia z Tischnerem wstęp mogli mieć tylko adepci reżyserii. Choć było to przykre dla innych uczestników, sami studenci tylko na tym zyskali: dostęp do profesora mieli bliższy, a same zajęcia stawały się coraz mniej wykładem, a coraz bardziej rozmową. „Studenci zaproponowali”, opowiada Ewa Kutryś, „by problemy filozoficzne, jakie stawiał przed nimi Tischner, »czytać« poprzez wybraną postać z jakiegoś dramatu”. Tischnerowi się to spodobało, choć wymagało od niego dodatkowego wysiłku. — Ja myślałem z początku, że on to traktuje jak kaprys — opowiadał Goliński. — A tymczasem okazało się, że to jest dla niego bardzo ważne. On prowadził autentyczne seminarium dramaturgiczne: układał z tymi studentami dramat świata. I wiedział, do kogo mówi, wiedział, co im będzie potrzebne. Nietzsche, Kierkegaard, Mistrz Eckhart — ale równocześnie umiejętność czytania sztuk. On naprawdę z nimi czytał te sztuki. —

Świat teatru wciągnął Tischnera. Często rozmawiał z aktorami, reżyserami, interesowało go, jak powstaje fikcja teatralna, jak daleko aktor może „pójść” za swoim bohaterem i jakie koszty ponosi za tworzenie kreacji aktorskiej. Teatr zaczął mu się jawić jako miejsce, w którym zajmujące go problemy nie są rozważane abstrakcyjnie, lecz stają się treścią życia — nawet jeśli z pozoru to życie wydaje się tylko grą. „Pamiętam”, opowiada Ewa Kutryś, „jak do Starego Teatru przyjechał teatr z Warszawy z Baalem Brechta. Tytułową rolę grał Janusz Gajos. Zabrałam Tischnera, bo bardzo trudno było dostać bilety. Siedzieliśmy razem w pierwszym rzędzie i to mu trochę przeszkadzało. Przedstawienie było nieprzyzwoite. Baal — okropny łobuz — klął strasznie i z kobietami robił różne rzeczy. Tischner bardzo się tym spektaklem przejął. Ktoś chciał z nim po spektaklu porozmawiać, ale Tischner się wymówił. Powiedział: »Muszę iść, muszę sobie coś przemyśleć«. Pamiętam, że powiedział: »To straszne, jak zło potrafi być pociągające«”.

Kiedy pojawiła się taka możliwość, zaproponowano Tischnerowi podwójne zajęcia: wykład z filozofii ludzkiego dramatu dla wszystkich studentów reżyserii oraz seminarium dramaturgiczne dla drugiego i trzeciego roku. Z czasem zaczął też prowadzić seminarium dyplomowe, bo wielu studentów wybierało go na swego promotora. Przez zajęcia Tischnera przewinęło się wielu reżyserów, którzy później stali się bardzo znani. Nie wszyscy byli nim zafascynowani, ale prawie w każdym pozostawił jakiś ślad. „Dzięki filozofii Tischnera”, wspomina Anna Augustynowicz, „bardziej zaczął mnie interesować sam fenomen teatru niż wyreżyserowanie przedstawienia jako takiego. Zadawałam pytanie: dlaczego człowiek z wrodzonej zdolności do aktorstwa i skłonności do mimetyzmu uczynił sztukę?” „Do księdza Tischnera przychodziliśmy co tydzień, aby porozmawiać o Heglu i filozofii dialogu, ale to były kwestie drugorzędne”, uważa Piotr Cieplak. „Najważniejsze było, że mówił: »Halo, ludzie, słońce świeci, ładna pogoda«. Jak się to opowiada, brzmi jak frazes. Ale on wiedział dobrze, w jakim miejscu jest, i właśnie w szkole artystycznej nawoływał do zdrowego rozsądku i konkretu. Pokazywał, że poza naszymi wielkimi wizjami i drążeniem podziemi psychologii istnieje realny świat. Tischner niósł ze sobą taką świadomość, że my tu gadu-gadu o filozofii, sztuce, teologii, a są sprawy ważniejsze; w samym spotkaniu jest coś głębszego niż wszelka refleksja teologiczna”.

W 1993 roku Telewizja Kraków zarejestrowała fragmenty seminarium, na którym Tischner omawiał ze studentami reżyserii fenomen spotkania. Mówił między innymi o znaczeniu twarzy w filozofii Lévinasa i opisywanej przez Hegla walce o uznanie. Pod koniec zajęć powiedział: „Będziemy walczyć o uznanie na następny raz. Bardzo proszę o przyniesienie twarzy”.

Jako wykładowca Tischner brał udział w radach wydziału i egzaminach. „Szkoła teatralna to specyficzne miejsce”, opowiada Ewa Kutryś. „Bardzo regulaminowe, jak każda wyższa uczelnia, natomiast kadra z natury jest »nieregulaminowa«. Stąd liczne napięcia, niekończące się dyskusje... Szybko się okazało, że Tischner nas »rozbrajał«, wzajemnie na siebie otwierał. W sytuacjach napięcia żartował: »Znowu stanęło na tem, jak pogodzić dupę z batem«”. — Na egzaminach wstępnych, kiedy przychodziło do punktowania, wybierał bezbłędnie — twierdził Jerzy Goliński. — I to nie w tym sensie, że kandydat czy kandydatka inteligentni, tylko czy nadają się na reżyserów. Skąd on to wiedział? Bo on też reżyserował swoje życie. I reżyserował ludzi wokół siebie. —

W latach osiemdziesiątych Tischner spotykał na radach wydziału między innymi Andrzeja Kurza, dyrektora Wydawnictwa Literackiego, który jako działacz pezetpeerowski wykładał na PWST nauki polityczne, a nawet przejściowo był jej prorektorem. Kurz cieszył się złą sławą, ponieważ w stanie wojennym odpowiadał za negatywne weryfikacje dziennikarzy Telewizji Polskiej, którzy byli związani z Solidarnością. — Tischner opowiadał, że po jednym z posiedzeń rady miał jechać prosto do Warszawy na rekolekcje — wspomina Tadeusz Gadacz. — Okazało się, że Kurz także wybiera się do Warszawy, tyle że na spotkanie w Komitecie Centralnym. Zapytał Tischnera, czy nie zabrałby go ze sobą. Tischner na to: „Owszem, ale musi pan wiedzieć, że ja jadę przez Częstochowę”. Po drodze Kurz zgłodniał, jednak sklepy i restauracje były tego dnia zamknięte. Tischner, widząc, że pasażer się rozgląda, mówi: „Mógłbym pana poczęstować kanapkami, ale nie wiem, czy pan będzie jadł, bo robiły je siostry”. —

Jerzy Stuhr, rektor PWST w latach dziewięćdziesiątych, wspomina, jak któregoś razu zafascynowany aktorskimi umiejętnościami Tischnera, zaproponował: „Księże profesorze, to są zadania z trzeciego roku, moglibyśmy księdza przyjąć, nawet na wiek przymknęlibyśmy oko”. Tischner na to: „No casem pasowałoby mi na aktora... Ino co z tymi miłośnymi scenami bedzie?”.

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama