W Galicji trzeźwiejącej, krwawej, pobożnej

Wstep i spis treści

W Galicji trzeźwiejącej, krwawej, pobożnej

ks. prof. Jan Kracik

W Galicji trzeźwiejącej, krwawej, pobożnej

ISBN: 978-83-60703-69-4

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008


Spis treści
Wstęp5
Przedrabacyjny epizod trzeźwościowy Galicji11
"Ze zgrozą spoglądamy na zbrodnię pijaństwa..."11
Gremialne ślubowanie trzeźwości14
Abstynencja a wzrost społecznych napięć22
Gdy zaczęła się rabacja28
Towarzystwo Wstrzemięźliwości34
Między legendą a historią 1846 roku42
Przedwczesna aureola narodowa42
Wobec krzyku przelanej krwi47
"W sumiennej lojalności"50
Umywanie rąk i szukanie winnych55
Biskupa Wojtarowicza droga do dymisji61
Mała prehistoria zakopiańskiej parafii66
Dziedzictwo zaniechań duszpasterskich66
Plany wielkie a niespełnione71
Poronin i Chochołów zamiast Zakopanego76
Górale boją się kosztów79
Ksiądz Stolarczyk - bez literackich obłoków84
Idąc nauczały. Sidziniarska ewangelizacja86
Wieniec z pytajników86
"Macie grzechy stare, wy, pijacy"...90
Nie samym duchem95
Nauczać, aby rozgrzeszać99
Między głoszeniem a pojmowaniem105
Summa dla maluczkich110
Nauka sidzińska czy kościelna?116
Czarnodunajecka reedukacja121
Z księżmi i przeciw księżom131
Gdy gorliwość górowała nad kompetencjami140
Zakończenie145
ANEKS149

„Jeno ta plama na czole”.
S. Wyspiański, Wesele

Wstęp

Słane do Konsystorza w Tarnowie i zamieszczane w kronikach parafialnych relacje proboszczów o rabacji przynoszą nie tylko opisy traumatycznych wydarzeń, jakich byli świadkami. „Chłopom w tych czasach bardzo trudno jest wytłumaczyć, co właściwie sprawiedliwe i słuszne jest odnośnie: co twoje, a co moje”. Stojąc pod amboną czy spowiadając się, nie chcą uznać, że uczestniczyli w grabieżach i zbrodniach. Żałują, że nie wymordowali całej szlachty, której role i dwory mogliby teraz zająć. „Dawniej szlachcice nie mieli wiary, obecnie nie posiada jej już i lud, albowiem ta, która jest u niego — jest faryzejska (...). Chłopi nie wierzą już więcej naszym słowom z powodu zgubnego komunizmu, zwyrodniałego w nich znakomicie (...). Wynik świętej spowiedzi będzie zawsze bardzo wątpliwy i chyba przerobi się w nienawiść” — pisał w dwa miesiące po wydarzeniach lutowych 1846 roku Stanisław Osuchowski, proboszcz Bieżanowa położonego między Krakowem a Wieliczką.

Błagania i zaklinanie proboszcza z Raciechowic (koło Dobczyc) Jana Michalskiego nie były w stanie powstrzymać rozjuszonego tłumu, który na jego oczach zatłukł sześć pochwyconych i wiezionych do Bochni osób. Ksiądz zanotował: „Nie sądziłem, że taka płytka [jest moralność] faryzejska w sercach chrześcijan, którzy przed figurami, koło których przejeżdżaliśmy, wzdychali, zdejmowali czapki, mordowali współbliźnich swych, myśląc, że czynią dobrze”. Straszliwe przeżycia utkwiły w pamięci galicyjskiego duchowieństwa i miały zasadniczy wpływ na ich wyobrażenie o swoich podopiecznych. Przecież, choć grzeszni, garnęli się dotąd na nabożeństwa, a na pana i księdza, choćby i szemrali, ale ręki przecież podnieść nie śmieli. Przystępowali do sakramentów, zachowywali posty, pielgrzymowali, a od półtora roku, usilnie zachęcani przez księży, zaczęli się wyrzekać gorzałki i już zaczynali doznawać zbawiennych skutków trzeźwości. Czyżby owa uległość była nieszczera, a masowe praktyki pobożne stały się zwyczajowym rytuałem, nieopartym na osobistej wierze i niewpływającym na działanie? Stąd pewnie owe gorzkie słowa obu duchownych o faryzejskiej wierze i moralności, stąd pytania o stan rozeznania dobra i zła u rabantów, stąd niepokój, czy spowiedź może ich wyzwolić od nienawiści.

W tych i wielu innych wypowiedziach galicyjskiego kleru rozczarowanie i frustracja skłoniły autorów — zwłaszcza w diecezji tarnowskiej, gdzie polało się najwięcej krwi — do kreowania nowego stereotypu chłopa. Do tradycyjnych elementów wizerunku jego grzeszności doszła wzmocniona nieufność do stanu jego znajomości zasad wiary i silniejsze przekonanie o słabości związków między bywaniem w kościele a postępowaniem. Należy więcej nauczać, wymagać, kontrolować! Sakramentalne skrzyżowanie dróg wiary, moralności i obrzędu, czyli spowiedź, znajdzie się więc w centrum uwagi jednego z najgorliwszych kapłanów, Wojciecha Blaszyńskiego, proboszcza w beskidzkiej wiosce, który swe niezwykłe sposoby intensywnego duszpasterzowania wypracowywał w okresie po rabacji. Efekty do jednoznacznych nie należały, podobnie zresztą jak i osiągnięcia owych bractw trzeźwości promowanych z biskupiego zarządzenia w każdej parafii. Tworzenie nowej parafii w latach porabacyjnych napięć spotykało się zaś z oporami chłopów, gdy ci — jak w Zakopanem — bardziej obawiali się spadających na nich obciążeń, niż pragnęli własnego kościoła.

Historia się nie powtarza, ale powtarzają się pewne mechanizmy akcji i reakcji. Wzmaganie działań wywołuje często uboczne skutki, które obracają się przeciw zakładanym celom. Administracyjny tryb pospiesznej i powierzchownej chrystianizacji ludów średniowiecznej Europy na długie wieki naznaczył ich religijność synkretyzmem w sferze wierzeń i stosunkowo dużą wybiórczością zasad postępowania. Historia duszpasterzowania oscyluje między tolerowaniem tej ceny inkulturacji a zrywami zmierzającymi do oczyszczenia i pogłębienia religijności. Pierwsza postawa umożliwia szerokie i stopniowe oddziaływanie. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że zaprzestanie tych wysiłków, uznanie prowizorium za miarę właściwą, skupi się na obsłudze zapotrzebowań zbiorowych, pozwalając, by rangę prawd, kultów, praktyk i norm określały masowe emocje i gusta. Tego się właśnie obawiając, zwolennicy drugiej orientacji pastoralnej pytają: ile chrześcijaństwa jest w jego popularnych formach? Przeciwstawiając się zatem przesadzie, formalizmowi i pozorom, nie chce już dłużej wędrować wygodnie okrężnymi drogami spowalniającej ewolucji. Wkracza więc na stromą ścieżkę działań i wymagań, licząc na efekty rychłe i konkretne, nie myśląc wiele o kosztach własnych wszelkiego radykalizmu w oddziaływaniu na drugich. Motywacja urzeka.

Psucie się i poprawianie świata jest stare jak on sam. Opisując którykolwiek odcinek tego odwiecznego serialu dziejów, najłatwiej obsadzić się w roli sędziego występnych, adwokata niewinnych lub rzecznika ratujących tenże świat. Okrągłe słowa toczą się wtedy gładko w głębokich koleinach, żłobionych już przez twórców opowieści o antycznych herosach walczących z potworami, o średniowiecznych rycerzach dybiących na smoka, o świętych ze złotych legend zmagających się z zastępami diabelskich adherentów, o wzorowanych do niedawna na hagiografii żywotach bohaterów narodowych i partyjnych. Jakby zadaniem historyka było kontynuowanie myślowej jazdy koleinami, a nie próba zrozumienia i objaśnienia minionej rzeczywistości, której — podobnie jak teraźniejszości — nie da się realistycznie ukazać poprzez upychanie jej w paru gotowych szufladach. Tematyka niniejszej książki jest na to szczególnie niepodatna.

Zmagania z plagą pijaństwa podjęte w 1844 roku przez duchowieństwo Galicji w trybie pospolitego ruszenia przyniosło skutki chwilowo błogosławione. Zniweczyła je nie tylko rabacja. Napadające na dwory chłopskie czerniawy były pijane, czasem zaś na trzeźwo niszczyły beczki okowity. Zarówno to likwidowanie materii własnej nędzy i poniżenia, jak i ponowne uleganie jej, skłaniają do postawienia pytania należącego do imponderabiliów: jaki był wpływ głodu alkoholowego, wywołanego propagowanymi tak usilnie przez księży i masowo składanymi ślubami trzeźwości, na intensywność krwawych zajść? Mimo że ich głównym źródłem była pańszczyźniana eksploatacja wsi przez dwory oraz głód, a chłopski zryw został wykorzystany przez austriacką biurokrację do stłumienia szlacheckiego powstania, to przecież rzeka przemocy miewa niejedno źródło.

Dobrze urodzeni, których szeregi w Galicji tak okrutnie przerzedzili ich właśni poddani, nie byli w stanie przyznać, że rabacja to przede wszystkim zbiorowy odruch zemsty wyzyskiwanych. Bo jak tu do tragedii dodawać jeszcze upokorzenie stanowe i narodowe wobec zaborcy? Stąd tak usilne przypisywanie urzędnikom cesarskim podżegania do rzezi głoszone w 2. połowie XIX w. w publicystyce, historiografii i poezji patriotycznej. „Inni szatani byli tam czynni” — pisał Kornel Ujejski w Chorale. Chłopi też usiłowali — jak Szela w Weselu — umywać ręce, wmawiając sobie i drugim, że im kazano. Austriackie władze, chcąc zrzucić z siebie choćby część wzburzenia opinii publicznej, obwiniały nie tylko szlachtę, lecz zarzucały bezpodstawnie duchowieństwu bierność podczas wypadków lutowych, a nawet nawoływanie do rozruchów.

Tarnowski biskup Jó­zef Wojtarowicz został włączony w aparat śledztwa, inwigilacji i karania księży oskarżanych o udział w spisku, a także miał utwierdzać lojalność ogółu kleru, co zresztą gorliwie wykonywał. Skąd więc żywotność nieprawdziwego przekonania, że Gubernium nakazało kapłanom rozgrzeszanie nawet tych morderców, którzy nie okazują skruchy, a biskup się temu sprzeciwił? Albo że w 1850 roku został przez sąd usunięty z biskupstwa za to, że potępił rzeź, a nie powstanie? Dlaczego aktywność księdza Blaszyńskiego tak łatwo poddawana jest szufladkującym ocenom?

Wydarzenia 1846 roku utkwiły w świadomości narodowej zbyt głęboko, by żyć tam tylko na prawach wstrząsających wspomnień. Spierano się o ich miejsce w porozbiorowych dziejach, poddawano reinterpretacjom, używano do oskarżeń, hodowania lęków, podtrzymywania stereotypów, kreowania mitów. Czasem jako memento i katharsis. Długo jeszcze w ojczystej izbie trudno było pogodzić potrzeby narodowe i społeczne, wyrównać bez przemocy rachunki krzywd, a interesy wspólne i grupowe mierzyć sprawiedliwie. Zawsze więcej bywało tych, którym „chce się tu, na Weselu, żyć, hulać, pić”, aniżeli tych, którym przeszkadza w tym „ta plama na czole”. Własnym, nie cudzym, bo na nim dostrzegą ją od razu uczestnicy narodowego tańca.

Człowiek społecznie uznany jest nie tylko tym, kim chciałby być, ale i tym, za którego uchodzi. Jego dokonania i opinia o nich pokrywają się tylko częściowo, po części egzystują niezależnie. Niezależność ta wzrasta po zgonie, a pamięć potomnych dokonuje czasem tak wielkich przekształceń w ocenie materiału biograficznego, że ów żywot pośmiertny miewa niewiele wspólnego z doczesnym. Wynika to zaś nie tyle z niedostatku informacji, co z dogłębnej ludzkiej potrzeby oglądania i przeżywania personifikacji wartości, zrealizowanych tęsknot i ideałów, uosobionych wzorców.

Właśnie dlatego warto pisać o żywych ludziach. Zawsze ważniejszych i ciekawszych od ich pomników. To przekonanie towarzyszyło powstaniu tej książki.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama