Gremialne ślubowanie trzeźwości

Fragmenty książki: "W Galicji trzeźwiejącej, krwawej, pobożnej"

Gremialne ślubowanie trzeźwości

ks. prof. Jan Kracik

W Galicji trzeźwiejącej, krwawej, pobożnej

ISBN: 978-83-60703-69-4

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008



Gremialne ślubowanie trzeźwości

Wyzwanie zostało podjęte. Wkrótce miało się okazać, czy duchowni połączą zapał z roztropnością, na jak długo starczy wytrwałości ślubującym, jak dwory i szynkarze zareagują na uszczerbek w dochodach. Któż mógł przewidzieć, co stanie się z lokalną społecznością podzieloną odtąd wyraźnie na pijących, umiarkowanych i abstynentów. Grupy te istniały i przedtem, lecz dzieliły je nieostre granice moralno-społeczne, wyznaczane rosnącym stopniem tolerancji i słabnącą dezaprobatą otoczenia. Odtąd granice owe miały się uwydatnić, a ich przekraczanie odbywać się w jednym tylko kierunku. Rola strażników wyposażonych w rewaloryzowany oręż duchowy, niestosowany dotychczas w tak zbiorowej skali, przypadła duszpasterzom.

Pod koniec roku do Lwowa nadeszły przychylne ruchowi trzeźwości raporty starostów z Tarnowa i Nowego Sącza: lud garnie się do Towarzystwa, mimo iż Żydzi puszczają w obieg pogłoski, że rząd nałoży na abstynentów pogłówne. Ubyło pijaków. Widać poprawę stanu moralnego i materialnego, część właścicieli mimo strat popiera sprawę; inni zarzucają księżom stosowanie przymusu. Rzecz znamienna: z Wadowickiego, gdzie efekty liczbowe były pokaźniejsze, donoszono, że duchowni forsują abstynencję, a ślubowanie umiaru oprawiają w skromniejsze ceremonie i wpisują w pośledniejszą księgę. Gubernium bagatelizowało te oskarżenia, uznając je za reakcję poszkodowanej propinacji dworskiej. Arcyksiążę wprost zachwycał się powodzeniem ruchu, widząc w nim łaskę Boską i dowód religijności chłopa. Pisał do cesarza, że wprawdzie dominia i państwo utracą część dochodów, ale powetuje to zwiększona konsumpcja innych artykułów. Upewniał, że nie ma podstaw do obaw, by Towarzystwo posłużyło celom politycznym: czuwa nad tym, a zresztą ślub wstrzemięźliwości każdy składa indywidualnie, nie podejmując żadnych obowiązków korporacyjnych.

Ze wschodnich cyrkułów na początku 1845 roku nadchodziły podobne wieści: rozwój Towarzystwa jest słabszy niż na zachodzie, gdyż duchowieństwo ruskie mniej wykształcone, a gorzałka wszechobecna (Stryj); właściciele spokojnie znoszą straty, bo wolą zdrowych i zasobniejszych poddanych, którzy kupią inne towary (Stanisławów). Żydzi szerzą wieści, że co chłop oszczędzi, to pochłoną zwiększone podatki, a dwór podniesie pańszczyznę (Lwów, Kołomyja). Tu i ówdzie (Złoczów, Żółkiew) księża uniccy uzależniali dopuszczenie do spowiedzi wielkanocnej od przystąpienia do Towarzystwa. Ale i bocheński starosta donosił w lutym, że większość księży przymusza do składania ślubów całkowitej abstynencji.

Biskup Wojtarowicz bronił wprawdzie kleru wobec Gubernium przed uogólniającymi zarzutami, wiedział jednak, że nie są one zupełnie bezpodstawne. Już 9 grudnia 1844 roku upominał bowiem duchowieństwo: „z różnych stron dają się słyszeć zażalenia przeciw” księżom, że wbrew danej im Instrukcji, w kazaniach podburzają wiernych przeciw producentom wódki i arendarzom, używając „sposobów zmuszających ku nakłonieniu parafian do udziału w zaleconem Towarzystwie i do wytrwania przy danem przyrzeczeniu”. Do tego doszło „zaniedbane wytłumaczenie ludowi różnicy, jaka zachodzi między ślubem a przysięgą i zostawienie go w mylnem mniemaniu, że ślubując, przysięga”. Głoszą, że łamiący ślub nie zostaną dopuszczeni do spowiedzi i Komunii świętej, a także „zalecając szczególnie wstrzemięźliwość od gorzałki, wzbraniane bywa przystąpienie [do Towarzystwa] tym, którzy by mierność w jej użyciu ślubować chcieli”. Uzależniają też błogosławienie małżeństwa od uprzedniego przystąpienia do ślubujących trzeźwość. Hamując paternalistyczną samowolę jednych, biskup napominał opieszałych księży, by się nie zaniedbywali. „Przypominamy wielką odpowiedzialność, jaką ściągają na siebie swą gnuśną obojętnością i na surowość sądów, która ich niezawodnie czeka. Przestrzec musimy z drugiej strony wszystkich duszpasterzy, żeby z gorliwością łączyli roztropność i zimną rozwagę, starali się zrozumieć dokładnie wydaną w tej mierze instrukcyją i trzymali się jej ściśle, unikając, o ile to być może, wszystkiego, co by umysły rozjątrzać, namiętność wzburzać, a tem samem dobrej sprawie nowe przeszkody stawiać mogło”. W następnym miesiącu biskup znów interweniował w praktykę: „Dowiedzieliśmy się, że w wielu miejscach przyjmują śluby trzeźwości nie pojedynczo od każdej osoby, lecz razem od kilkunastu lub kilkudziesiąt, co daje powód ludziom do powątpiewania, czy li śluby w taki sposób złożone są obowiązujące, gdy często nawet nie słyszą dobrze słów, któremi ślubują, a tem mniej je rozumieją”. Ponadto śluby zwą przysięgą, „zostawiając lud w obłędzie, jakoby na trzeźwość przysięgał”. Księża nie przeczytali uważnie instrukcji z 2 października 1844 roku. Należy się jej ściśle trzymać.

We Lwowie arcybiskup Pisztek listem pasterskim (10 kwietnia 1845) zachęcał wiernych, by się nie dali wyprzedzić sąsiednim diecezjom „w szlachetnej gorliwości o zaciąganie się w poczet ślubujących zupełną wstrzemięźliwość lub przynajmniej mierność w używaniu wódki”. Metropolita poparł wyraźnie pełną abstynencję od gorzałki, przypominając decydującym się tylko na ograniczanie konsumpcji powagę i tego zobowiązania. Słusznie bowiem księża, ukazując „szkaradę nałogu picia wódki”, przestrzegają, „iż się od złego ochronić bezpieczniej jest zupełnie, niż cząstkowo uchylać od siebie ku temu okazyję. Nauczali was, iż ślubując wstrzemięźliwość lub mierność w używaniu wódki, winni jesteście pod grzechem ciężkim czuwać nad wykonaniem tego”.

Seweryn Fredro i trzech innych hrabiów donosili do Lwowa, że księża nie pomijają żadnego środka, by powiększyć ilość ślubujących: grożą odmową sakramentów, a szlachtę i szynkarzy przedstawiają z ambon jako zdzierców. Swą ślepą gorliwością pozbawiają ziemian dochodu, grozi też niebezpieczeństwo wybuchu rozruchów antysemickich. Lekarz miejski ze Stanisławowa, Karol Kaliński, uznawszy, że gorzałka stanowi pociechę w ciężkiej doli chłopa, którego karczmarz jest powiernikiem, użalał się na fanatyzm ruskich księży, zyskujących dzięki narzuconej trzeźwości absolutną władzę nad chłopem, pozostawionym sam na sam ze swoją zgryzotą i niesolonymi ziemniakami.

Biskup tarnowski, angażując się w walkę z pijaństwem mocniej niż pozostali ordynariusze galicyjscy, wystosował 1 stycznia 1845 roku do wiernych obszerny list pasterski. Pisał o degeneracji wywołanej nędzą i alkoholizmem: „całe pokolenie zdaje się zmienione; młodzian postępuje chwiejącym się krokiem, mąż zdaje się zgrzybiałym starcem, późna i swobodna starość stała się bardzo rzadką”. Przytaczał potoczne zarzuty przeciw wstrzemięźliwości: lud garnie się do niej jako do nowości, nie zastanawiając się, czy może dotrzymać przyrzeczeń. Bez wódki się jednak nie obejdzie, a gospodarka poniesie straty. A przecież — replikował — „korzyść jakakolwiek oparta na zepsuciu obyczajów i zniszczeniu ogółu, ani jest chwalebna, ani szlachetna”. Niełatwo odpowiedzieć na pytanie: czy ślubowanie powstrzymania się od gorzałki i umiaru wobec innych trunków „jest stosowne do sposobu życia ludu naszego”, pracy pod gołym niebem, zmian temperatury, czy też „raczej nie wypadałoby w takich okolicznościach żądać wyrzeczenia się pijaństwa w ogólności i ślubowania mierności w użyciu jakiegokolwiek napoju bez wyjątku”? Wszystko, co jest do użytku człowieka, jest darem Bożym, a dopiero jego nadużycie staje się szkodliwe — powiadają przeciwnicy abstynencji, dodając: „znieście nadużycie, a nie srożcie się na nieszkodliwy, owszem, potrzebny i pożyteczny użytek”. Tak, idzie właśnie o zabezpieczenie się przed nadużyciem, „jakim jest opilstwo gorzałczane”. Ale przecież każdy duszpasterz może przytoczyć przykłady, „gdzie mu się udało utrzymać pijanicę zupełnym zakazem używania gorzałki, gdy tymczasem zalecania mierności bezskuteczne zostały”; niektórzy pijący sami prosili o taki zakaz i go dochowali. Zresztą ślubujący mogą wybierać między abstynencją a umiarem. Od roztropności kapłanów zależy, od kogo jakie przyrzeczenie odebrać lub komu odmówić przyjęcia do Towarzystwa.

Dwa ostatnie zdania niezbyt do siebie przystają: ślubujący wybiera formę zobowiązania, ale to ksiądz decyduje, co dla kogo stosowniejsze. Mierność w użyciu trunków uznaje się tu za rozwiązanie dobre tylko w teorii; wobec opilców skutkuje jedynie całkowite odstawienie gorzałki. Biskup, broniąc pragmatycznej linii duszpasterzy, wzmacniał ich skłonności do forsowania całkowitej wstrzemięźliwości. Zarówno jego, jak księży porywała wizja trzeźwego społeczeństwa, bliska, zdawało się, urzeczywistnienia. Na wezwania z ambony zapisywano się bowiem tłumnie. „W wielu miejscowościach sami uprzedzaliście wezwanie waszych pasterzy oświadczeniem, jak mocno pragniecie prędkiego zaprowadzenia Towarzystwa” — pisał biskup Wojtarowicz w noworocznym liście do diecezji. Do końca marca 1845 roku w diecezji przemyskiej pełną abstynencję ślubowało 114 422 osób, zaś umiar 30 568, co łącznie stanowiło 20 procent ogółu wiernych. W tarnowskiej diecezji liczby te wyniosły w tym czasie odpowiednio 503 457 i 297 657, czyli razem blisko 75 procent diecezjan. Część pozostałych dorosłych, i uznanych za takich, wpisywała się w następnych miesiącach. Stan idealny był jakby tuż tuż.

Masowość ruchu wywoływała panikę propinatorów. Przeciwdziałając propagandzie antyalkoholowej, puszczali w obieg pogłoski niepokojące trzeźwiejącą wieś. Biskup Wojtarowicz pisał w marcu do Lwowa: „Z niejednego dworu rozchodzą się wieści, że wstrzemięźliwość szkodzi zdrowiu i grozi wybuchem choroby, krytykuje się kazania i odczytuje włościanom zapomniany patent o wysokości opłat za posługi religijne, jakiego się winni trzymać duchowni”. Zakazywano szynkowania piwa lub podwyższano jego cenę, obniżając cenę wódki, zapraszano chłopów na poczęstunki świąteczne, zapowiadano odmówienie zapomogi tym, którzy wpisują się do Towarzystwa. Żydowscy szynkarze zaś wmawiali byłym klientom, że owe wpisy to zmowa panów i księży: księgi posłużą za dowód woli pozostania przy pańszczyźnie (rząd zamierza ją znieść) oraz gotowości zapłacenia podatków, jakie na konskrybowanych zostaną nałożone dla pokrycia ubytków w akcyzie. „Agentami karczmarzy — informował biskup w lipcu — są urlopnicy, którzy jako podlegli władzom wojskowym nie mogą ślubować. Uważają się więc za trunkowo uprzywilejowanych, wodzą rej w pijaństwie, bójkach, uwodzą dziewczęta, żyją w dzikich małżeństwach”. Wysoka liczebność Towarzystwa utrzymywała się jednak, a recydywy zdarzały rzadko.

Gdzie szukać źródeł niezwykłego powodzenia ruchu? Przeciwnicy dopatrywali się ich chętnie w nędzy: chłop i tak nie miał za co pić, więc łatwo dał się przekonać duchowieństwu. Niewątpliwe zasługi księży należy przypisać przede wszystkim młodemu pokoleniu, ulegającemu już w seminarium patriotycznym i postępowym przekonaniom. Wikarzy, bardziej przedsiębiorczy niż ich proboszczowie, mniej usłużni wobec rządu i dworów, zajęli się chętnie pracą wśród ludu. Nie byli przecież w stanie wykroczyć poza swoją epokę i wyzbyć się paternalistycznych skłonności. Znaczna część ziemian, mimo uszczuplenia prowentów, poparła wstrzemięźliwość. Jedni czynili to bardziej z racji moralnych, inni prestiżowych (wzgląd na opinię, chęć zbliżenia do ludu) czy ekonomicznych (wydajność trzeźwego pracownika a dochód z karczmy). Gotowość do ofiar nie była powszechna. Sporo właścicieli folwarków oskarżało gorliwych księży o wkraczanie w relacje poddańcze, forsowanie abstynencji, fanatyzowanie wiernych, a także o podcinanie materialnych podstaw dworu gwoli poprawienia własnych. Stopień szkodliwości tej ostatniej insynuacji zależał naturalnie od stanu dotychczasowej bezinteresowności plebana. Szynkarze, któ­rzy odczuli najboleśniej skutki kościelnej propagandy, podjęli najmocniejszą kontragitację. Zaostrzało to repliki na ambonie aż do antysemickich wystąpień. Wojna psychologiczna trwała. Starosta w Kołomyi przypuszczał, że pogłoski o grożących Żydom pogromach rozpuszczają oni sami.

Biurokracja austriacka osłaniała bractwa przed nieprzyjaciółmi, starostowie pisywali do Lwowa jeszcze życzliwe raporty. Podkreślając poprawę zachowań i bytu chłopów, spodziewali się też większego wpływu podatków, a po cichu cieszyli się, że ruch przybiera tu i ówdzie charakter antyszlachecki. Zmniejszało to szansę pociągnięcia wsi do powstania przez spiskujące dwory. Starostowie wytykali jednak klerowi metody nacisku. Osłabia to walor akcji i powoduje recydywy — donoszono z Bochni i Tarnowa. Starosta Loserth informował z Wadowic, że przystąpienie do Towarzystwa niemal całej ludności stanowi moralną rewolucję, lecz ubolewał, że księża, domagając się ślubowania zupełnej abstynencji, wywoływali z ambon opornych i grozili odmówieniem sakramentów. We wschodnich obwodach powodzenie ruchu było nadal mniejsze. Duchowieństwo wykazywało słabszy zapał, nie chcąc zatargów z dominiami (Lwów), ale podobnie przynaglało do Towarzystwa (Tarnopol). Kler unicki, sam ulegający pijaństwu, zwalczał je niemrawo, i także nie przez perswazję (Złoczów). Przyjmowano jednak gdzieniegdzie (Stryj) okresowe wyrzeczenie się gorzałki. Szkoda, że ostatnie rozwiązanie nie zostało uwzględnione u łacinników.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama