Ulster - kraj niesprawiedliwości, pozorów i demonstracji
Lipiec. Pełnia lata, czas urlopów i słodkiego nieróbstwa. Nie dla wszystkich jednak jest to miły okres. Irlandczycy z północnej części Zielonej Wyspy szykują się właśnie do swojego najgorszego miesiąca w roku. W Ulsterze wyznacza go złowieszczy „sezon marszów".
W strojach jakby żywcem przeniesionych z początku XX wieku, w ciemnych garniturach z nieodłącznymi melonikami i parasolami, w rytm dud i bębnów maszerują stateczni panowie przepasani pomarańczowymi szarfami. Powiedziałbyś, typowi brytyjscy dżentelmeni o nienagannych manierach. To jednak tylko pozory. Za gładką fasadą kryje się bowiem zajadła nienawiść do ludzi mówiących tym samym dialektem.
To Ulster - najbardziej zapalne miejsce Starego Kontynentu.
Irlandczyków często porównuje się do Polaków ze względu na podobieństwo historii obu narodów. I słusznie. Odkąd w 1171 roku potomkowie celtyckich Gaelów znaleźli się pod panowaniem angielskim, nigdy nie zaprzestali niepodległościowych dążeń.
Źródeł konfliktu religijnego, jaki trawi Ulster od kilkuset lat, należy szukać w XVI wieku, kiedy rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę akcja osiedlania angielskich protestantów w północnej części tradycyjnie katolickiej Irlandii.
Niesnaski na tle religijnym potęgowane były dodatkowo przez niesprawiedliwość brytyjskiego prawa, które nie tylko traktowało katolików jako obywateli drugiej kategorii, ale zawierało jeszcze niekorzystne przepisy bezpośrednio w nich wymierzone.
Tak się działo przez stulecia, właściwie aż do proklamowania w 1921 niezależnego państwa irlandzkiego. Rok wcześniej na mocy ustawy Irlandia Północna stała się brytyjską prowincją. Anglicy mieli w tym swój cel - chcieli stworzenia na Zielonej Wyspie silnej protestanckiej enklawy. Dlatego właśnie brytyjska Komisji ds. Granic wyłączyła z terenu nowej prowincji trzy historyczne hrabstwa Ulsteru, ponieważ przeważali w nich katolicy.
Jednak Irlandczycy nigdy tak naprawdę nie zaakceptowali tego stany rzeczy.
Zupełnie inaczej status Ulsteru widzieli protestanci. Dla nich najważniejsze było zachowanie unii politycznej z Anglią, czemu dawali wyraz, mówiąc o sobie: unioniści (lojaliści).
Trudno im się zresztą dziwić. Nie dość, że stanowili liczebną większość w prowincji, cieszyli się także daleko większymi przywilejami politycznymi i gospodarczymi: mieli więcej parlamentarzystów w ulsterskim parlamencie Stormont, dominowali w sądach i w szeregach osławionej policji RUC.
Katolicy byli słabiej wykształceni, biedniejsi, mieszkali w gorszych warunkach. To rodziło dalsze konsekwencje. Istniejące prawo wyborcze oparte było bowiem na posiadaniu nieruchomości i wysokości płaconych podatków.
Obie strony nie szczędziły sobie razów. Podpalano mieszkania przeciwników religijnych, strzelano w kolana niewinnych ludzi, setki osób zniknęło bez śladu. Przez ostanie kilkadziesiąt latach wzajemna nienawiść doprowadziła do śmierci ponad trzech tysięcy osób po obu stronach konfliktu.
Z jednej strony działała Irlandzka Armia Republikańska (IRA) i jej liczne pochodne: „Prawdziwa IRA", „Tymczasowa IRA" itp. Po drugiej stronie barykady też nie było jedności. Terror siały Lojalistyczne Oddziały Ochotnicze, Stowarzyszenie Obrońców Ulsteru, Bojownicy o Wolność Ulsteru, czy też Oddziały Ochotników z Ulsteru.
Polaryzacja północnych Irlandczyków osiągnęła rozmiary niespotykane w żadnym innym cywilizowanym państwie. Obie nacje miały osobne dzielnice, ulice, puby, kluby piłkarskie, flagi i dziesiątki odmiennych symboli i rytuałów.
Z czasem jednak coś się zaczęło zmieniać, choćby z tego powodu, że stopniowo malała przewaga liczebna protestantów - efekt niższego niż u katolików przyrostu naturalnego.
Ale tak naprawdę zmiany wymusili zwykli obywatele. W Dublinie, Londynie i Belfaście opinia publiczna solidarnie zaczęła domagać się od polityków wypracowania wreszcie jakiegoś sensownego kompromisu, który zadowalałby wszystkie strony konfliktu.
Tym bardziej, że nikt w Wielkiej Brytanii nie mógł czuć się bezpieczny -bomby wybuchały od irlandzkiego Limerick do Dover nad kanałem La Manche.
Pierwsze poważne próby pokojowego rozwiązania konfliktu miały miejsce w latach sześćdziesiątych, jednak dobra wola irlandzkich i angielskich polityków spotkała się z wrogą postawą „nieprzejednanych" po obu stronach, a lata 70-te stały się najkrwawszą dekadą w historii konfliktu ulsterskiego.
Przełom nastąpił w grudniu 1993 roku, kiedy brytyjski premier John Major oraz premier Irlandii Albert Reynolds podpisali deklarację gwarantującą ulsterskim katolikom i protestantom prawo do samostanowienia. Stąd był już tylko krok do porozumienia pokojowego.
Stało się to w Wielki Piątek 1998 roku, kiedy wszystkie najważniejsze ulsterskie ugrupowania (m.in. lojaliści z Unionistów Ulsteru i republikanie z Sinn Fein - politycznego ramienia IRA) podpisały porozumienie, na mocy którego powstał wspólny rząd Irlandii Północnej (premierem został protestant David Trimble, jego zastępcą katolik) oraz parlament oparty na demokratycznych parytetach. Przyjęto także założenie, że Ulster pozostanie w granicach Zjednoczonego Królestwa tak długo, jak długo będzie chciała tego demokratyczna większość. Jednocześnie zwiększono wpływ Dublinu na sprawy Irlandii Północnej. Całość układu została „pobłogosławiona" przez Anglię i Irlandię.
Aby jednak porozumienie mogło zaistnieć w praktyce, konieczna była zgoda na dobrowolne rozbrojenie się większości ugrupowań. To jednak nie było łatwe, ponieważ IRA oraz protestanckie bojówki niechętnie pozbywały się swoich arsenałów. Tak naprawdę w tej sprawie udało się osiągnąć jedynie stan
chwiejnego zawieszenia broni, które utrzymuje się po dziś dzień.
Mimo sprzeciwu części radykałów zwykli mieszkańcy Ulsteru odetchnęli z ulgą. Potwierdziło to referendum, w którym ponad 70 proc. głosujących zaaprobowało warunki wielkopiątkowego układu.
Do najgorętszych przeciwników ugody z katolikami można zaliczyć członków Zakonu Orańskiego. Powstał on w 1795 roku pod hasłem kultywowania „pamięci chwalebnej i nieśmiertelnej postaci Wilhelma Orańskiego" -protestanckiego króla, który w 1690 roku pokonał w bitwie nad rzeką Boyne zdetronizowanego katolickiego monarchę Jakuba II. Dziś zakon liczy ponad 80 tyś. członków - w zdecydowanej większości nieprzejednanych, skrajnie antykatolickich unionistów.
Co roku oranżyści wierni swojej ponaddwustuletniej tradycji organizują triumfalne parady, stanowiące przejaw demonstracji siły i nieukrywanej pogardy do wszystkiego co katolickie.
Prawdziwie złą sławą cieszy się zwłaszcza marsz Loży Orańskiej w małym 30-tysięcznym miasteczku Portadown. Tradycyjna „królewska" trasa pochodu wiedzie bowiem przez niewielką Garvaghy Road - uliczkę zamieszkaną onegdaj przez protestantów, dziś główną arterię dzielnicy katolickiej.
W Portadown - uznawanym za najbardziej podzielone społecznie, politycznie i religijnie ulsterskie miasto -co roku wybucha spór o 100 metrów, jakie oranżyści chcą pokonać swoją tradycyjną trasą . Dla katolików jest to wyzwanie - parada wzdłuż ich domów jest dla nich przejawem pogardy i triumfalizmu protestanckiej większości, ta zaś traktuje marsz jako wyraz szacunku dla tradycji, wiary i związków z Koroną.
Irlandia Północna (Ulster) - autonomiczna część Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej leży w północno-wschodniej części wyspy Irlandii. Tworzy ją sześć spośród dziewięciu hrabstw stanowiących dawną historyczną krainę Ulaidh.
|
Wejścia na Garvaghy Road broni rokrocznie kilka tysięcy brytyjskich komandosów, zasieki, snajperzy i wozy pancerne. Ale mimo tych zabezpieczeń prawie zawsze dochodzi tutaj do eskalacji przemocy. Starcia lojalistów, republikanów i policji od lat pochłaniają ofiary śmiertelne. Kilka lat temu fanatyczny tłum oranżystów podpalił kilkanaście kościołów i ponad sto domów zamieszkanych przez katolików. W jednym z nich spalono żywcem trzech małych chłopców.
Tego było już za wiele. Zbrodnia wywołał powszechne oburzenie, po którym przyszło opamiętanie. Niemal wszyscy bez względu na przynależność religijną zadawali sobie pytanie: czy 100 metrów drogi warte jest śmierci trojga dzieci?
Po tej tragedii większość oranżystów sama zrezygnowała z demonstracji pod oknami katolików.
W tym roku po raz drugi z rzędu marsz w Portadown miał spokojny przebieg. Oranżyści dotarli do policyjnej blokady, ale nie próbowali jej forsować, ograniczając się do wręczenia policji listu protestacyjnego.
Czy jednak w innych miejscach będzie podobnie? Pamiętajmy, że „sezon marszów" dopiero się zaczyna...
Od lat znawcy problematyki irlandzkiej uważają, że klucz do zakończenia całego konfliktu w Ulsterze tkwi właśnie w rozwiązaniu sprawy pochodów oranżystów. Jeśli nie uda się tego dokonać, kruchy, z trudem wypracowany pokój, po raz kolejny zawiśnie na włosku.
opr. mg/mg