Dlaczego (nie) teologia?

To nie teologia jest niemodna, tylko modne stereotypy sprawiają, że młodzi ludzie nie garną się na studia teologiczne

To nie tyle teologia jest niemodna, co wciąż modne stereotypy sprawiają, że młodzi ludzie nie garną się na wydziały teologiczne.

Modne stereotypy

Teologia nie jest dziś modna. Tak można by podsumować malejące zainteresowanie studiowaniem tego kierunku. A przecież mało czego bardziej dziś nie potrzeba, zarówno Kościołowi jak i światu, niż właśnie refleksji teologicznej prowadzonej na odpowiednim poziomie i w dialogu ze współczesnym światem. Niepokoi ten rozdźwięk pomiędzy modą na studiowanie wszystkiego przez wszystkich przy jednoczesnym pomijaniu teologii, zadziwia to przeakcentowanie rozwoju wszystkich dziedzin nauki w stosunku do wymiaru nadprzyrodzonego, jakby on nie potrzebował refleksji naukowej.

Oczywiście przyczyn tego stanu jest wiele, ale mam wrażenie, że to nie tyle sama teologia jest dziś nieaktualna, co wciąż modne stereotypy sprawiają, że młodzi ludzie nie garną się na wydziały teologiczne. Prędzej czy później mody się starzeją, wydaje się więc, że obecne „zapomnienie” o „wierze poszukującej zrozumienia” (Anzelm z Canterbury) stanowi jakąś jedynie „tymczasową” (może wielopokoleniową?) aberrację. W każdym razie nie trzeba ulegać modom i czekać na inne czasy, skoro można już teraz oddać się temu najciekawszemu z zajęć: refleksji nad Bogiem i tym, co On objawił.

Teologia nie jest nauką

Przyznajmy prymat temu stereotypowi nad innymi. Wydaje się, że wielu ludzi naprawdę uważa, iż teologii bliżej do przesądów niż do nauki. To oczywiście wynik pokutującego wciąż, a mającego swe źródło w oświeceniu, sprowadzania nauki do wszystkiego, co da się zmierzyć i zważyć. Liczą się tylko nauki empiryczne i przyrodnicze, a ponieważ Bóg nie przypomina żaby, którą da się rozłożyć na szkiełku mikroskopowym, więc — uważa się — nie może stanowić przedmiotu nauki. Oczywiście nie wolno zgodzić się z takim zawężeniem nauki, wszystko co najbardziej ludzkie znalazłoby się wtedy poza sferą ludzkiej refleksji: nie tylko Bóg, ale przecież i ludzka miłość, historia czy sztuka nie przypominają żaby, którą dałoby się badać.

Lepiej więc uznać, że istnieją różne sposoby poznania, a każdy z nich wymaga pewnego rodzaju sympatii do przedmiotu poznania. Otóż w przypadku teologii takim rodzajem sympatii jest wiara, bez której teologia zamieniłaby się w religioznawstwo. Wiara powoduje, że człowiek „zna” Boga, i choć jest to inny typ wiedzy niż ten, z którym mamy do czynienia w matematyce czy naukach przyrodniczych, to przecież wiara — takie jest doświadczenie wierzących — daje pewność przewyższającą tę, która wynika z pewności wiedzy. „Podobnie jak człowiek staje się pewny miłości drugiego człowieka, bez wystawiania jej na próbę metod nauk przyrodniczych, podobnie istnieje też poprzez swoiste dotknięcie w samym kontakcie między Bogiem a człowiekiem, określona pewność, która ma inny charakter aniżeli upewnienia obiektywizującego myślenia”*.

Teologia, jak każda nauka, ma swój cel, przedmiot i metodę naukową. I mimo że na tle współczesnej mody wydawać się może niemodna, to przecież przez to nie przestaje być niezbędna — próbuje poddać ludzkiej refleksji te sfery rzeczywistości, które innymi metodami badane być nie mogą. W tym sensie jest oczywiście nie do zastąpienia, a tam, gdzie jej brakuje, inne nauki próbują wkraczać na teren jej właściwy.

Wiara i rozum się wykluczają

Tyleż stary jak mit prześladowanego Galileusza, co pozbawiony podstaw jest ten stereotyp, a jednak wciąż się kręci i to w różnych odmianach: wiara wykluczać ma rozum, nauka i wiara nie mają mieć nic wspólnego ze sobą, Kościół za to ma sprzeciwiać się z samej swojej natury nauce... Że to nie zgadza się z faktami? Tym gorzej dla faktów! Karmią się więc te stereotypy bynajmniej nie naukowo stwierdzonymi dowodami, ale przesądami.

Teologia nie jest oczywiście sprawą samej wiary, ale również podążającego za nią rozumu. Tyle że w przypadku poznania teologicznego sprawy mają się inaczej niż w dowodzeniu naukowym. Tam pewna stwierdzona oczywistość niejako „determinuje” nasze myślenie: nie mamy wyboru jak się zgodzić, że żaba dotknięta w czuły nerw poruszy swoją żabią nogą. Tu, w akcie wiary, to Bóg wychodzi ku człowiekowi pierwszy i porusza jego wolę czy też serce. To serce sięga dalej niż sam rozum, i powoduje, że człowiek jest przekonany o prawdziwości objawienia, choć dla rozumu jest ono jeszcze niepojęte. Dopiero za wiarą idzie myślenie.

Ponieważ takie „przeświadczenie dokonuje się z wyprzedzeniem, myślenie musi usiłować je nadrobić (...) taka jest sytuacja wiary, jak długo człowiek uwikłany jest w historię. Dlatego też w ciągu całej historii musi istnieć teologia”*. Przypomina się anzelmiańskie: credo ut intelligam (wierzę, aby rozumieć). Jeśli wierzący udaje się w pielgrzymkę wiary, to teolog wędruje za nim usiłując tłumaczyć to, co się dzieje w relacji Bóg-człowiek (na marginesie: przestrzegam przed zamianą kolejności; aż trudno uwierzyć, ale są tacy, którzy przez studiowanie teologii chcą spotkać żywego Boga, zamiast najpierw dać Mu się spotkać, a potem nad tym rozmyślać).

Należałoby więc docenić niemodną dziś teologię jako naukę, która łączy sferę nadprzyrodzoną (wiara) i ludzką (rozum) sprawiając, że relacja z Bogiem nie jest jakimś „ślepym” impulsem serca, ale w pełni odpowiada naturze myślącego człowieka. Na tym tle modne dziś nauki malują człowieka nieco karykaturalnie, jakby liczyć się miał sam rozum. Teologii bliżej do realistycznego portretu człowieka.

Teologia jest niepotrzebna

Albo — w innej wersji — „teologia jest niedzisiejsza”. O tym, jak bardzo nieprawdziwe jest takie stwierdzenie, świadczyć mogą dzisiejsze „znaki czasu”. W całym świecie różne religijne wyznania mnożą się jak grzyby po deszczu (stąd mówi się o „mushroom churches”), pośród których chrześcijaństwo jawi się jako „jedna z wielu ofert współczesnego religijnego marketu” (Christoph Schönborn). W tym religijnym markecie ludzie wybierają sobie te przekonania, które im pasują. Nawet w gronie katolików nie brak takich, którzy jeśli nawet nie dokonują świadomej selekcji, to w praktyce akcentują pewne treści bardziej od innych. Tymczasem zapoznanie się z kościelną historią myśli teologicznej daje człowiekowi miarę oceny zjawisk i przekonań współczesnych, stanowi też swego rodzaju szczepionkę uodparniającą na nowinkarstwo religijne. Łatwo dostrzega teolog, kiedy „idzie stare”, trwale może budować na tym, co sprawdzone.

Z kolei poza Europą, która wydaje się „kwestię Boga” mieć poza sobą, zapomnienie o Nim powoduje, że odżywają wszelkie możliwe herezje i grzechy wołające o pomstę do nieba, tyle że zmutowane do wersji świeckich, jakby przez to stawały się mniej niebezpieczne. Mocny nacisk na fundament filozoficzny, z jakim zmierzy się student teologii, pozwoli mu zauważyć, że wszystkie idee mają konsekwencje, i w bolączkach współczesności nauczy się rozpoznawać głębsze przyczyny, niż się powszechnie dostrzega. Umiejętność filozoficznego myślenia ochrania też przed uleganiem modnym ideologiom, które chciałyby rządzić dzisiejszym światem, a które nie tylko ze względu na brak w nich Boga, ale też głębszej refleksji ludzkiej, ostatecznie obracają się przeciw człowiekowi. W tym przypadku teologia pozwala nazwać zachodzące przemiany i wejść w dialog ze współczesnością, proponując inny punkt widzenia.

W wywiadzie udzielonym dziewięć miesięcy temu rektor Papieskiego Wydziału Teologicznego, śp. ks. prof. Waldemar Irek, powiedział: „nam zależy na tym, żeby tak wykształcić i uformować studentów, żeby chcieli wziąć udział w czymś, co nazywamy nową ewangelizacją”. Wydaje się, że współczesnemu światu potrzeba świadków wiarygodnych, to znaczy umiejących przedstawić ludziom swoje doświadczenie religijne nie w formie egzaltowanej, ale podbudowanej solidną refleksją rozumową. Nie dlatego, żeby czas głoszenia głupstwa Słowa przestał obowiązywać, ale po to, by nie dać powodów odrzucenia Ewangelii jako propozycji niegodnej człowieka myślącego.

Na zakończenie dodajmy, że teologia jest po prostu ciekawa. Owszem krojenie żaby pod mikroskopem może przyprawiać o dreszczyk emocji, ale zajmowanie się tym przedmiotem poznania, który proponuje teologia, wydaje się o niebo bardziej pasjonujące. Już tylko to jedno stanowi wystarczający powód do studiowania teologii.

* Cytat z wykładu Josepha Ratzingera na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu z okazji nadania godności doktora honorowego.

Tekst ukazał się w Nowym Życiu nr 9 (457)/2012

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama