Dlaczego encyklika Humanae Vitae wzbudziła takie kontrowersje? Czy po 50 latach czyta się ją inaczej?
Treść encykliki papieża Pawła VI zachwyciła mnie. Ten zaledwie czterdziestostronicowy dokument, w sposób stanowczy, a jednocześnie łagodny, czytelny i zrozumiały, omawia problemy związane z „doniosłym obowiązkiem przekazywania życia ludzkiego” jaki dotyczy małżonków.
Czytając encyklikę Humanae vitae, czułam jak serce mi rośnie i myślałam o tym, że jej przesłanie winno być głoszone „na dachach” wszystkim ludziom, którzy żyjąc w Kościele, z różnych powodów zatracili świadomość tego, czego naprawdę on naucza, gdy chodzi o kwestie związane z moralną nauką o małżeństwie. Wtedy nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, jakie reakcje wywołał ten dokument w czasie, kiedy został ogłoszony. Stało się to 25 lipca 1968 roku, czyli w tym roku obchodziliśmy 50. rocznicę wydania Humanae vitae.
O ile można się było się spodziewać, że w dobie rewolucji obyczajowej stanowisko papieża nie zostanie przyjęte przez ludzi oddalonych od Kościoła, o tyle przerażająco smutnym zaskoczeniem było zachowanie wielu wiernych, w tym teologów katolickich, a nawet księży i niektórych zachodnich biskupów, którzy wprost i bez pardonu okazywali swój sprzeciw wobec encykliki. Kardynałowie, bliscy współpracownicy papieża, jego przyjaciele, tacy jak prymas Belgii Leon-Joseph Suenens, zaczęli odwracać się od papieża, argumentując, że nie czują się „zobowiązani do bezwarunkowej i całkowitej uległości, jak w przypadku orzeczeń dogmatycznych”. Niezadowoleni z faktu podtrzymania przez Ojca Świętego tradycyjnego nauczania o życiu małżeńskim teologowie odwoływali się do sumień małżonków, twierdząc, że mogą oni decydować o sposobie kontrolowania własnej płodności według własnych potrzeb. Wielu księży było przekonanych, że w obliczu przemian społecznych i gospodarczych, jakie zaszły na świecie, papież da przyzwolenie na stosowanie antykoncepcji i w takim też przekonaniu utwierdzali oni swoich wiernych. Był to czas, kiedy pigułka hormonalna zyskiwała popularność.
W Polsce pewne przemiany następowały później niż na zachodzie, i chyba za to powinniśmy Panu Bogu dziękować. Jednak w końcu i my możemy zbierać cierpkie owoce tzw. rewolucji seksualnej. Pomimo pogłębionego i rozwiniętego nauczania naszego rodaka, papieża Jana Pawła II, na temat życia małżeńskiego i przekazywania życia, wielu Polaków w praktyce odrzuca stanowisko Kościoła w tych kwestiach. Niektórzy natomiast nie mają nawet fundamentalnej wiedzy czy wyobraźni i wykazują zdziwienie, że Kościół może mieć coś przeciwko stosowaniu prezerwatywy lub pigułki antykoncepcyjnej.
Przyjrzyjmy się encyklice Humanae vitae, aby zobaczyć, co takiego się w niej znalazło, że wywołała ona tak wielką kontestację. Na samym początku autor zauważa, że dzięki obowiązkowi przekazywania życia ludzkiego „małżonkowie stają się wolnymi i odpowiedzialnymi współpracownikami Boga - Stwórcy”. W nich ma się urzeczywistnić Boży plan miłości; oni mają tworzyć wspólnotę, w której będą się doskonalić, aby we współpracy z Bogiem wydać na świat i wychować potomstwo. Za Konstytucją Gaudium et spes Paweł VI powtarza, że miłość małżonków ma być między innymi płodna, tzn. ma zmierzać „ku swemu przedłużeniu i wzbudzeniu nowego życia”.
Nie oznacza to jednak, że każdy akt małżeński ma kończyć się poczęciem dziecka. Papież zdaje sobie sprawę z problemów, jakie pojawiły się wraz z rozwojem społeczeństw i rozumie w pełni to, że małżonkowie mogą mieć trudności w podjęciu decyzji o licznym potomstwie. Stąd też wskazuje na pojęcie odpowiedzialnego rodzicielstwa, które dziś rozumiane jest zazwyczaj jako zabezpieczenie się przez niechcianą ciążą. Paweł VI tłumaczy to pojęcie zgoła inaczej. Pisze o konieczności poznania przez małżonków procesów biologicznych rządzących ich ciałami, do czego rozum ludzki jest zdolny, a także o potrzebie opanowania wrodzonych popędów i namiętności przez rozum i wolę. Dalej Ojciec Święty wskazuje, że małżonkowie, podejmując decyzję o liczniejszym potomstwie mają kierować się roztropnym namysłem i wielkodusznością. Natomiast mogą okresowo lub na czas nieograniczony unikać zrodzenia kolejnego dziecka z „ważnych przyczyn i przy poszanowaniu nakazów moralnych”. W punkcie 14. zaś papież stwierdza jasno: „należy bezwarunkowo odrzucić - jako moralnie niedopuszczalny sposób ograniczania ilości potomstwa bezpośrednie naruszanie rozpoczętego już procesu życia, a zwłaszcza bezpośrednie przerywanie ciąży, choćby dokonywane ze względów leczniczych. (...) odrzucić należy bezpośrednie obezpłodnienie czy to stałe, czy czasowe, zarówno mężczyzny, jak i kobiety. Odrzucić również należy wszelkie działanie, które - bądź to w przewidywaniu zbliżenia małżeńskiego, bądź podczas jego spełniania, czy w rozwoju jego naturalnych skutków - miałoby za cel uniemożliwienie poczęcia lub prowadziłoby do tego”.
No, dobrze - można powiedzieć — ale co w takim razie papież proponuje? Czy małżonkowie mają się zdać na ślepy los? Absolutnie! Ludzie już dawno zorientowali się, że u kobiety okresy niepłodności przeplatają się z okresami płodności. To Bóg tak mądrze stworzył człowieka, a ponadto dał mu rozum, aby ten mógł te okresy od siebie odróżnić i zrobić z tego dobry użytek. „Jeśli (...) istnieją słuszne powody dla wprowadzenia przerw między kolejnymi urodzeniami dzieci, wynikające bądź z warunków fizycznych czy psychicznych małżonków, bądź z okoliczności zewnętrznych, Kościół naucza, że wolno wówczas małżonkom uwzględniać naturalną cykliczność właściwą funkcjom rozrodczym i podejmować stosunki małżeńskie tylko w okresach niepłodności, regulując w ten sposób ilość poczęć, bez łamania zasad moralnych” — pisze papież w Humanae vitae.
Dziś te słowa wydają się jeszcze bardziej trafione, gdyż metody rozpoznawania płodności niezwykle się rozwinęły i są w stanie dostarczyć nam ogromnej wiedzy na temat tego, co dzieje się w organizmie kobiety w trakcie jej cyklu. Nie mówimy już o historycznej i dziś właściwie nieskutecznej metodzie kalendarzowej, ale o nowoczesnych i bardzo skutecznych metodach obserwacji cyklu.
Pomimo, że Paweł VI w swojej encyklice jedynie zachowuje i przypomina tradycyjne nauczanie Kościoła, zawarte wcześniej chociażby w Casti connubii Piusa XI, myślę, że można powiedzieć o tym dokumencie, iż tak naprawdę stanowił przełom. W czasie, gdy naciski na zmianę nauczania stawały się coraz silniejsze, a ludzie oczekiwali, że „papież ich nie zawiedzie”, on miał mądrość i odwagę postawić sprawę jasno. Przedyskutował to, przestudiował i przemodlił. Szukał, pytał i zastanawiał się. Naraził się na krytykę, na odrzucenie i na samotność. To wszystko musiał znieść dla Chrystusa i dla Kościoła. I Kościół też to wytrzymał. Dlatego był to przełom, gdyż papież nie ugiął się i nie pozwolił, aby łódź, której był sternikiem, popłynęła bezwolnie z prądem.
Paweł VI urzekł mnie najpierw swoją encykliką, potem urzekł mnie postawą i historią. Urzekły mnie też jego pełne dobroci oczy. Jan Paweł II powiedział o nim: „Stał się apostołem Ukrzyżowanego, podobnie jak św. Paweł. Wiedział, co to zniewagi, opluwanie, smutek i udręka. Znosił przeciwności dzięki modlitwie i niezachwianej wierze. Na próby pochodzące z wewnątrz i z zewnątrz Kościoła odpowiadał niezłomną wiarą, nadzieją i miłością, które sprawiły, że stał się Piotrem naszych czasów”. Zapragnęłam zaprzyjaźnić się z tym człowiekiem. Mój młodszy syn na drugie imię ma Paweł — po części po swoim dziadku, a po części ku czci Pawła VI. Świętych obcowanie jest czymś niezwykłym, a ten wspaniały papież trzy tygodnie temu został przez Ojca Świętego ogłoszony świętym Kościoła katolickiego. I mogłam być tego świadkiem, za co jestem ogromnie wdzięczna.
opr. mg/mg