Z o. Stanisławem Łucarzem SJ rozmawia Lidia Bączek
Na plakacie informującym o możliwości odbycia Ćwiczeń Duchowych, popularnie nazywanych rekolekcjami ignacjańskimi, można przeczytać: „Ćwiczenia Duchowe są szkołą modlitwy medytacyjnej i kontemplacyjnej”. Co jest sednem obu tych modlitw, a co je odróżnia?
Modlitwa osobista, jak wszystko w życiu człowieka, podlega rozwojowi i dojrzewaniu. Zaczynamy jako dzieci od prościutkich, być może naiwnych formułek, z czasem przychodzą formuły coraz bardziej skomplikowane, po piękne, poetyckie modlitwy, psalmy i inne teksty z Biblii. W którymś momencie, nawet najpiękniejsze formuły już nie wystarczają. Człowiek chce się modlić własnymi słowami, rozwija się w nim modlitwa spontaniczna i dochodzi do najwyższych form modlitwy - medytacji i kontemplacji.
We wprowadzeniu do Ćwiczeń Duchowych św. Ignacy pisze: „nie ogrom wiedzy napełnia i nasyca duszę, lecz raczej wewnętrzne rozumienie rzeczy i smakowanie w nich”. Na czym owo wewnętrzne rozumienie i smakowanie polega? Jest ono podobne do pałania serc uczniów w drodze do Emaus, kiedy Jezus objaśniał im Pisma. Medytującemu otwierają się oczy na nowy sens prawd, fragmentów Słowa i wydarzeń, które być może znał wcześniej, ale nawet nie podejrzewał, że mają one dla niego takie właśnie, osobiste znaczenie. Prowadzi to niekiedy do pełnego zadziwienia okrzyku, podobnego do tego, jaki wydał Jakub po przebudzeniu się ze snu, w którym zobaczył słynną drabinę: Zaiste Bóg jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem!
Medytacja sama z siebie prowadzi z czasem do kontemplacji. Kontemplacja zaczyna się tam, gdzie umysł ludzki staje oniemiały wobec tajemnicy i miłości Boga. Narzędziem, jeśli tak można powiedzieć, kontemplacji przestaje być umysł, staje się nim wiara w sensie zawierzenia. Łacińskie contemplare oznacza patrzeć, oglądać. Kontemplacja jest trwaniem wobec Boga i Jego zbawczego działania. Pewną pomoc stanowi w tym wyobraźnia, lecz nie o nią zasadniczo tu chodzi. Chodzi o oczy wiary, a to jest łaską. Kontemplacja jest modlitwą niezwykłej prostoty i odpoczynku w oczach Boga, ale może być modlitwą wielkiego trudu, jeśli człowiek będzie ją chciał sam „wyprodukować”. Podstawą kontemplacji jest umiejętność trwania przed Panem działającym w danym wydarzeniu historii Zbawienia, które rozciąga się na moje tu i teraz, tak że staję się Jego uczestnikiem. Na prawdziwą kontemplację stać tylko pokornych, stąd mistrzynią kontemplacji jest Maryja.
Warto zaznaczyć, że te pogłębione modlitwy stopniowo owocują uporządkowaniem wszystkich sfer człowieka: duchowej, emocjonalnej, psychicznej i fizycznej. Ludzie wytrwali stają się wytrwalsi, niecierpliwi bardziej cierpliwi, a „pędziwiatry” stwierdzają, że Pan Bóg przebudowuje ich osobowość.
Czy medytację ignacjańską można stosować bez przejścia ćwiczeń ignacjańskich czy też prowadzenia kierownika duchowego?
Medytacja ignacjańska jest pewną metodą modlitwy. To o wiele więcej niż samo rozmyślanie. Bardzo istotne dla osiągnięcia owoców medytacji jest przygotowanie, miejsce modlitwy, postawa ciała oraz sposób, w jaki się ją przeprowadza.
Nie wystarczy tu krótka instrukcja. Łatwo jest pobłądzić, zniechęcić się albo popaść w przesady emocjonalno-intelektualne, w swoiste duchowe nowo-twory, które z czasem mogą zniszczyć całe życie modlitewne. Trzeba pamiętać, że wejście w przedłużoną modlitwę jest zarazem wejściem w duchowe zmaganie, które nie zawsze musi się wyrażać w doświadczanej walce duchowej; może to być pozornie spokojne, a przez to nieświadome wejście w ślepą uliczkę. Stąd potrzeba doświadczonego kierownika, który błędy te wychwyci i skoryguje. Oczywiście, medytację ignacjańską można poznać i praktykować poza Ćwiczeniami Duchowymi, choć pełne jej znaczenie i właściwy sens, odkrywa się dopiero odprawiając Ćwiczenia.
Jakie jest miejsce wyobraźni, uczuć i przeżyć w medytacji ignacjańskiej?
Ponieważ człowiek jest jednością, nie można w medytacji pominąć jego wyobraźni ani uczuć. Wyobraźnia pozostawiona samopas będzie przywodzić przeróżne obrazy, narażając go na ustawiczne rozproszenia. Dlatego św. Ignacy proponuje, aby dla każdej medytacji wybrać sobie obraz, który do niej pasuje, mieć go przed oczyma wyobraźni, a w razie rozproszeń powracać do niego.
Medytacje i kontemplacje ignacjańskie są swoistą szkołą uczuć. Jednym z ich celów jest dojście do stanu obojętności, tzn. skupienia całego siebie na Bogu i pozostawaniu obojętnym względem tego, co do Boga nie prowadzi (przejście od uczuć nieuporządkowanych do uporządkowanych).
Nie może się to dokonać bez mocnych doświadczeń w sferze uczuciowej. Nierzadko św. Ignacy każe prosić nie tylko o mocne uczucia, ale wprost o łzy.
Czy wyobraźnia może szkodzić modlitwie?
Tak i to nawet bardzo. Św. Teresa z Avila (która podobnie jak św. Karol Boromeusz odprawiała Ćwiczenia), nazwała nawet wyobraźnię „wariatką domową”. Dlatego ważne jest, aby tę cenną umiejętność włączyć do modlitwy i uczynić pomocną. Przy wyborze obrazu w medytacji należy kierować się głównie treścią medytacji, ale też uczuciami. Obraz wywołujący uczucia pozytywne, zwłaszcza uczucie miłości, jest znacznie lepszy od obrazu obojętnego czy odpychającego, co znamy z doświadczenia. Ale w Ćwiczeniach znajdziemy też propozycje obrazów wywołujących uczucia negatywne (np. w medytacji o grzechach), bo i tu wyobraźnia jest pomocna. Chodzi o ułatwienie przeżycia skruchy i obrzydzenia wobec grzechu, a równocześnie podziwu wobec miłości Boga, który przebacza i przygarnia grzesznika.
Czy zna Ojciec sytuację, w której medytacja ignacjańska zaszkodziła komuś?
Znaną postacią, której musiano przerwać Ćwiczenia Duchowe, odesłać ją do domu i to z objawami choroby psychicznej, był Adam Chmielowski - Brat Albert (doświadczenie to nie przeszkodziło, a może nawet pomogło mu zostać świętym...). Z własnej praktyki nie znam takich sytuacji.
Nie można powiedzieć, że komuś szkodzą medytacje czy kontemplacje. W człowieku oderwanym od swej codzienności i przebywającym np. przez osiem dni w ciszy, zaczynają wynurzać się sprawy i uczucia, które wcześniej spychał w podświadomość. Może to prowadzić do mocnych napięć emocjonalnych. Niezastąpiona jest tu rola doświadczonego kierownika duchowego, szczerość i otwartość samego odprawiającego. Jeśli te warunki są spełnione, nie obawiałbym się żadnej szkody. Kierownik może dostosowywać tok Ćwiczeń do potrzeb odprawiającego, a w sytuacjach szczególnie trudnych, przerwać je. Ja sam nigdy nie stanąłem wobec tej ewentualności, natomiast z rozmów ze współbraćmi bardziej ode mnie doświadczonymi w tym względzie wiem, że zdarzają się one bardzo rzadko. Ale i wtedy, doświadczenie to nie jest wyłącznie negatywne; człowiek dotyka prawdy o sobie, od której dotąd uciekał i ma możliwość skonfrontowania się z nią. Jest to zawsze cenne, także wówczas, gdy jest to prawda przykra.
o. Stanisław Łucarz, jezuita, specjalizuje się w patrologii, wykłada historię filozofii starożytnej i patrystycznej na Wydziale Towarzystwa Jezusowego w Krakowie.
opr. ab/ab