Upomnienie braterskie to jedno z najtrudniejszych zadań: powinno wynikać z miłości, a nie ze zdenerwowania!
Upomnienie braterskie jest jednym z najtrudniejszych zadań ucznia Chrystusa. Być może nawet — jeśli wierzyć świętym — jest zadaniem najtrudniejszym. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała wprost: „Co mnie najwięcej kosztuje, to zwracanie uwagi na błędy [...]. Wolałabym sama być tysiąc razy upomniana, niż upominać innych” (Rps C, 23r).
I nie była w tym gołosłowna. Jej własne doświadczenie mistrzyni nowicjuszek pokazuje, że robiła wszystko, by w życiu wspólnotowym unikać upominania: „Dawniej, gdy coś nie podobało mi się w postępowaniu którejś z sióstr i wydawało mi się przeciwne regule, mówiłam sobie: O! gdybym mogła jej powiedzieć, co o tym myślę, wykazać jej, że błądzi, jakąż by mi to przyniosło ulgę. Odkąd stało się to poniekąd moim zawodem, zapewniam Cię, moja Matko, że zupełnie zmieniłam zdanie. Teraz, kiedy zobaczę, że któraś z sióstr czyni coś, co wydaje mi się niedoskonałym, mówię sobie z uczuciem ulgi: Co za szczęście, że to nie nowicjuszka; nie mam obowiązku jej upominać. I staram się natychmiast wytłumaczyć siostrę przypisując jej dobrą intencję, którą niewątpliwie miała!” (Rps C, 27v).
„Wytłumaczenie siostry” było, jak się okazuje, jej zwyczajnym sposobem rozwiązywania trudnych problemów w relacjach wspólnotowych i jednocześnie metodą na zdobywanie wewnętrznej wolności. Upomnienie natomiast było ostatecznością. Stosowała je jedynie „z obowiązku”.
Warto podkreślić to ostatnie słowo, gdyż stanowi ono praktyczne kryterium rozeznania, kiedy możemy stosować upomnienie, a kiedy lepiej go zaniechać, jakiemu upomnieniu możemy zaufać, a jakiemu nie. Dzięki niemu wiemy na przykład, że bardzo wątpliwe i niepewne jest to upomnienie, które pochodzi z naszej natury zranionej grzechem, i które często nosi znamiona zwykłego wyładowania się i znalezienia ujścia dla swoich zawikłanych stanów emocjonalnych.
Bywa wszakże, że zbyt lekko zabieramy się do upominania i nawet próbujemy je tłumaczyć wzniosłymi celami, np.: „To dla twojego dobra”, podczas gdy w rzeczywistości mamy do czynienia ze zwykłą chęcią ulżenia sobie. Św. Teresa była w tym względzie jednoznaczna: „Kiedy działa się pod wpływem natury, jest rzeczą niemożliwą, by dusza, której błędy się odkrywa, zrozumiała swój brak słuszności” (Rps C, 23r).
Upomnienie braterskie nie polega zatem na folgowaniu swojej naturze przez bezduszne wytykanie cudzych wad i wyciąganie ich na światło dzienne. A już żadną miarą nie można mówić o upomnieniu braterskim wówczas, kiedy wprost pojawia się chęć górowania, dominowania, „odgrywania”, upokarzania lub zawładnięcia drugim. Na czym zatem polega ten trudny obowiązek ucznia Chrystusa?
Nim odpowiemy na postawione wyżej pytanie, musimy zadać jeszcze jedno, mianowicie - czy jesteśmy gotowi cierpieć? Jest to wprawdzie pytanie retoryczne, ale w rzeczywistości chodzi o kwestię bardzo praktyczną. Jeżeli bowiem upomnienie jest obowiązkiem trudnym, to musimy mieć pełną świadomość, ile nas ono kosztuje. A cena jego, w moim przekonaniu, jest wyższa niż innych środków, przy pomocy których docieramy do brata. Jest wyższa niż, na przykład, cena rady lub pociechy, które także stanowią nasze chrześcijańskie zadanie i budują wspólnotę („obowiązek”, to znaczy „związek obu” stron relacji braterskiej).
W przypadku upomnienia płacimy bowiem całym naszym życiem. Stajemy tutaj przecież w samym ogniu walki ze złem. Ono zagląda nam niejako w oczy. Nie ma tu czasu ani na spokojną refleksję, jaką przeprowadzamy przy udzielaniu rady, ani na wielką czułość, do której odwołujemy się przy pocieszaniu. I nie ma też miejsca na wyreżyserowanie czegokolwiek, gdyż przestrzeń wolności jest znacznie bardziej ograniczona niż w przypadku rady i pociechy. Tutaj trzeba być gotowym na przyjęcie każdego ciosu, nawet śmiertelnego. Bój bowiem jest otwarty.
Jest to bój nie przeciw jakiemuś abstrakcyjnemu złu, ale przeciw temu, które zadomowiło się w sercu brata i zaczyna zżerać go od środka. Wypowiedzenie mu walki, nawet przy zachowaniu z naszej strony największej ostrożności, prowadzi niechybnie do konfliktu i napięcia również w relacjach z bratem, który ze złem zdążył się już zżyć „na dobre”. A ponieważ w wypełnieniu naszego obowiązku zmierzamy do oderwania go od niego i ponownego związania z nami, upomnienie braterskie staje się wydarzeniem bolesnym.
Zrozumiałe jest też, że ruszenie zła w tak delikatnym punkcie, jakim jest serce ludzkie, uruchamia natychmiast cały szereg mechanizmów obronnych, które jedynie wzmagają walkę. One są obecne nie tylko w bracie, ale też i we mnie. Brat próbuje za wszelką cenę nie dopuścić do zniszczenia wytworzonego przez siebie autowizerunku lub dobrej sławy, którą cieszy się w otoczeniu, i dlatego trzyma się kurczowo zdobytych pozycji. Ja natomiast, widząc „co się święci”, staram się na różne sposoby usprawiedliwić zaniechanie upominania lub jego odłożenie na później, co bynajmniej nie prowadzi do pokoju między nami. Przeciwnie, czyni walkę bardziej wyrafinowaną i złowrogą.
Teoretyczny cel naszej wspólnej walki — przy założeniu, że obaj widzimy pozytywną wartość upomnienia braterskiego — jest jednak jeden: chodzi o wymanewrowanie wspomnianych mechanizmów obronnych, zarówno własnych, jak i brata, i dojście do samego centrum, gdzie ma być zadana decydująca rana. W tym sensie upomnienie ma również charakter terapeutyczny i leczniczy. Dobry lekarz będzie wiedział, w którym miejscu i w jaki sposób zadać konieczne cięcie. Raz wykona je delikatnie i prawie z uśmiechem, innym razem zdecydowanie i z wielką stanowczością. Nie wycofa się jednak nigdy przed wypełnieniem swego obowiązku. Jego najwyższym dobrem jest bowiem pacjent.
Nieobeznani ze sztuką lekarską powinni pamiętać, że dotknięcie chorych i bolesnych miejsc powinno spowodować jakieś reakcje. Wprawdzie współczesna medycyna ma sposoby na uśmierzanie bólu, a zatem i na niwelowanie owych bodźców, jednak w świecie relacji międzyludzkich nie można dopuścić do ich zagłuszenia. Wrażliwość jest nieodzowna, by ocalić nasze człowieczeństwo.
Najpierw powinna się ona pojawić u osoby upominającej, to znaczy u mnie. I nie chodzi tutaj o jakąkolwiek wrażliwość. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus zostawiła nam w tym względzie jasne kryterium: upomnienie musi sprawiać „przykrość” upominającemu (Rps C, 23r). Nowicjuszkom mówiła: „Jeżeli zwrócenie uwagi sprawiło ci przyjemność, to źle albo niepotrzebnie zwróciłaś tę uwagę”. Nie mogę zatem dać się zwieść własnym często gładkim i okrągłym słowom, które rodzą samozadowolenie i łatwo mogą mnie upoić.
To samo dotyczy osoby upominanej, to znaczy brata. Naturalną jego reakcją powinna być jakaś forma samoobrony, która będzie znakiem, że zranione serce jest całościowo zdrowe i otwarte na proces własnej przebudowy. Biblijnym przykładem zdrowej reakcji na upomnienie był smutek Koryntian. Apostoł Paweł cieszy się tym smutkiem, gdyż wie, że chodzi tutaj o „smutek, który jest z Boga, [i który] dokonuje nawrócenia ku zbawieniu” (2 Kor 7, 10). Brak reakcji na upomnienie stawia natomiast pod znakiem zapytania skuteczność przeprowadzonej operacji.
Rzecz jasna, nie wystarczy otworzyć rany i patrzeć na reakcje — nawet gdyby czyniło się to z największą wrażliwością i czułością. Naszym obowiązkiem jest doprowadzenie całego procesu oczyszczenia do końca. Nie jest to zadanie łatwe. Chodzi tutaj bowiem o coś więcej niż tylko o umiejętne pokierowanie duchowym i emocjonalnym światem brata, który musi przezwyciężyć gniew, smutek lub niechęć, jaką mogą budzić w nim nasze (czasami twarde) słowa upomnienia. Tego rodzaju psychologiczne działania, jak najbardziej słuszne, mają jednak swój ograniczony zasięg i skuteczność. Zatrzymanie się na ich poziomie rodzi ponadto ryzyko przedwczesnego „pozszywania” tego, co zostało przecięte.
Uczeń Chrystusa zdaje sobie sprawę, że proces oczyszczenia, a więc i ponownego zawiązywania relacji braterskich, nie dokonuje się jedynie przy pomocy ludzkich sił. Potrzebna jest jeszcze interwencja Boga. Tylko świadome zostawienie miejsca dla Jego działania sprawia, że upomnienie staje się „braterskie” w chrześcijańskim tego słowa znaczeniu: „Jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi” (Mt 23, 8).
Staje się ono takim także wówczas, gdy relacje nie mają charakteru partnerskiego, jak na przykład w przypadku rodziców i dzieci, wychowawców i wychowanków czy przełożonych i podwładnych. Poczucie chrześcijańskiego braterstwa jest wówczas sprawą zasadniczą. Chroni ono same fundamenty relacji międzyludzkich przed wszelkimi wypaczeniami. Jest to ogromnie ważne szczególnie w sytuacjach krańcowych, gdy upomnienie staje się bezwzględnie konieczne, a jednocześnie pojawia się pokusa okazania swojej wyższości czy wręcz użycia siły.
U podstaw upomnienia braterskiego musi zatem zawsze leżeć bezinteresowna miłość wzorowana na miłości boskiego Pasterza, który nie przyciąga owiec do siebie, ale prowadzi je do Ojca Niebieskiego. Taka miłość nie szuka samej siebie, lecz ma na uwadze jedynie Boga, dla którego chce być całkowicie przejrzysta. Jeszcze raz św. Teresa od Dzieciątka Jezus zostawia nam świadectwo i naukę, które nie mają sobie równych: „Moje baranki mogą mówić, co się im podoba; w głębi jednak czują, że je kocham miłością prawdziwą, że nigdy nie naśladowałabym «najemnika, który widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka» (por. J 10, 12). Gotowa jestem oddać za nie życie, ale moja miłość jest tak czysta, że nawet nie pragnę, by była im znana. Nigdy, za łaską Jezusa, nie ubiegałam się o pozyskanie ich serca dla siebie, rozumiałam, że moją misją jest prowadzić je do Boga” (Rps C, 32v).
Obowiązek upomnienia braterskiego polega zatem na prowadzeniu brata do Boga. W takim ujęciu „upomnienie braterskie” staje się „misją braterską”.
opr. mg/mg