"O życiu zakonnym, Towarzystwie, wychodźstwie i Założycielu" - wybór i opr. ks. Bogusław Kozioł TChr
|
[Konferencja wygłoszona w 1969 roku]
Druk: Kardynał Założyciel,
s. 73-75
Dnia 31 lipca minął rok od Nadzwyczajnej Kapituły Generalnej. Kapituła ta była wyjątkowa. Podjęła się ona niezmiernie odpowiedzialnej pracy odnowy i rozpatrzenia spraw Towarzystwa w świetle dokumentów Soboru. W tej pracy przyświecały Kapitule wytyczne podane przez kardynała Antoniuttiego, prefekta Kongregacji do Spraw Zakonnych odnoszące się do odnowy życia zakonnego. Kardynał Prefekt wymienia pięć kryteriów, które warunkują każdą odnowę zakonną. Cztery z nich to: - rzetelna wierność wobec Soboru; - równowaga i umiar; - właściwa hierarchia wartości; - gotowość wewnętrznej przemiany. Na pierwszym jednak miejscu Kardynał stawia wierność duchowi Założyciela i równocześnie miłość Zgromadzenia. Ta wierność duchowi Założyciela i ukochanie własnej wspólnoty jest warunkiem nieodzownej odnowy. Jesteśmy Bogu wdzięczni za to, że dał nam wielkiego Założyciela, człowieka w wielkim stylu, który świeci jasnością i blaskiem na firmamencie Kościoła.
Prof. Eugeniusz Jarra w swojej książce: „Nauka społeczna Kardynała Augusta Hlonda Prymasa Polski” (wyd. Veritas, Londyn 1958) pisze, że do grona wydanych przez Polskę ludzi w skali światowej należy trzech przedstawicieli hierarchii duchownej. Pierwszy z nich to Mikołaj Trąba, arcybiskup gnieźnieński, jedna z kierowniczych postaci Soboru w Konstancji (1414). Drugi to Jan Łaski, Prymas, arcybiskup gnieźnieński, któremu papież nadał tytuł legatus natus [legat urodzony], uczestnik [V] Soboru Lateraneńskiego (1512-1517). Trzeci to Stanisław Hozjusz, biskup warmiński, kardynał, legat apostolski na Soborze Trydenckim, zwany w Rzymie „filarem Kościoła”.
Pisze dalej prof. Jarra „Zastój kulturalny wieków XVII i XVIII oraz rozbiory sprawiły, że cztery wieki musiała czekać Polska na kapłana, którego głos mógł równym tamtych trzech rozlegać się echem. Był nim Prymas, kardynał Hlond”.
O nim to arcybiskup Szlagowski napisał w swym liście pasterskim, że kardynał Hlond znany jest na szerokim świecie jako wybitny dostojnik wśród biskupów katolickich, ceniony i wielbiony wśród Episkopatu Polskiego, że godzi się z Mędrcem Pańskim o nim powtórzyć: „Jako słońce jasne, tak on świeci w Kościele Bożym”.
Świadectwem uznania zdobytego na rozległej arenie świata były też słowa, które popłynęły z drugiego końca Europy od kardynała Bernarda Griffina, arcybiskupa Westminsteru w Londynie, w żałobnym orędziu z 25 października 1948 roku. „Wiem, że moją żałobę dzielą miliony ludzi na całym świecie. Był mężem niespożytej energii i nieustraszonej odwagi... był nie tylko osobistością narodową... jak świat długi i szeroki, był czczony i kochany jako wybitny przywódca”.
Opatrzność Boża obdarzyła go jakimś przedziwnym zmysłem kościelnym, który pozwalał mu rozwiązać najtrudniejsze problemy - otulone mgłą przewrotności i ciemnością zamieszania - w sposób najbardziej trafny, czego dobrodziejstwa oceniono niejednokrotnie dopiero po pewnym czasie.
W czasie swego dziejowego postoju w Lourdes - gdy szalały okropności wojny, gdy duszę jego dobijało męczeństwo narodu polskiego, kardynał Hlond wybiegał myślą daleko w przyszłość Kościoła i widział konieczność zwołania Soboru Powszechnego. To umiejętne patrzenie w przyszłość, kazało mu z najbliższymi omówić i skreślić problemy przyszłego Soboru, które za naszych dni wypłynęły i stają się przedmiotem wnikliwych rozważań. Słusznie więc można nazwać kardynała Hlonda jednym z prekursorów Soboru Watykańskiego II, który przed laty prostował drogi i ścieżki dla objawienia się Chrystusa w naszych czasach.
Aż trudno pojąć, że człowiek, żyjący i działający w czasach konserwatyzmu, tak daleko zdołał wybiec myślowo w przyszłość, że prześcignął nawet - mówiąc bez przesady - reformy papieża Jana XXIII i Pawła VI. W pismach jakie pozostawił, znajdujemy między innymi opinię, że „nowy papież powinien wyjść z Watykanu, z osamotnienia na Zachodzie, musi pójść w świat, wsiąść z powrotem w łódź Piotrowa... powinien przyjechać na Wschód... pokazać się narodom heretyckim, powinien wyjść z intymności watykańskiej na pełne życie Kościoła”. Wsłuchując się w te słowa przyznać musimy, że w dwudziestolecie śmierci kardynała Hlonda, to wszystko stało się faktem dokonanym, ku ogólnej radości i pożytkowi apostolstwa całego Kościoła.
W zapiskach kardynała Hlonda znajdujemy ciekawe postulaty reformy Kościoła. Jest omówiony stosunek Stolicy Apostolskiej do państw, do Episkopatu. Przyszły Sobór Powszechny kardynał Hlond uważał za nieodzowny środek udoskonalenia Kościoła i zarysował trafne dziedziny, w jakie powinien wkroczyć. Przewidywał także zryw ekumenizmu, gdy pisał: „nie unia federalna, czyli spotkanie się i pewna wspólnota przy zachowaniu pewnej odrębności doktrynalnej i prawnej, lecz unia w prawdzie i duchu około ośrodka Piotrowego, czyli zgoda w doktrynie, w duchu i z przyjęciem przewodnictwa papieskiego mimo autonomii administracyjnej, mimo różności obrządków i rozmaitości tradycji każdego Kościoła”.
opr. ab/ab