List pocieszenia - część I

Fragmenty książki



List pocieszenia - część I

Henri J.M. Nouwen

List pocieszenia

ISBN: 978-83-60703-82-3

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008




Fragmenty dostępne na naszych stronach:


część I

 

Jest mi często smutno z powodu wielkiej odległości, która nas dzieli. Chociaż zawsze byłem zadowolony z tego, że mieszkam w Stanach, od śmierci matki bardziej niż dawniej odczuwam związane z tym niedogodności, gdyż nie pozwala mi to być większą pomocą i wsparciem dla Ciebie w tych trudnych miesiącach. Regularne listy i sporadyczne rozmowy telefoniczne są bardzo skromnym substytutem bycia razem. A jednak, paradoksalnie, dzieląca nas odległość może mieć błogosławione skutki. Gdybym nadal mieszkał w Holandii, mógł Cię co weekend odwiedzać i codziennie do Ciebie dzwonić, pewnie nigdy nie zdołałbym Ci przekazać moich głębszych refleksji o matce i o Tobie. Czyż nie jest prawdą, że znacznie trudniej jest rozmawiać o poważnych sprawach, niż o nich napisać? Czyż nie jest tak, że kiedy siedzimy razem przy stole, bardziej obawiamy się wyrazić to, co w głębi o sobie myślimy, niż wówczas kiedy dzieli nas Ocean Atlantycki? Od śmierci matki spędziliśmy razem wiele godzin na oglądaniu telewizji. Często spożywaliśmy wspólnie posiłki w domu lub w restauracji. Odbywaliśmy razem małe przejażdżki po lesie. Jednak rzadko, bardzo rzadko rozmawialiśmy o tym, co jest naszym sercom najbliższe. Fizyczna bliskość jakby uniemożliwiała bliskość duchową, której obydwaj pragnęliśmy. Zdaje się, że nie jesteśmy jedynymi ludźmi, z którymi tak jest. Trudno to pojąć, lecz bliskość duchowa i fizyczna są dwiema zupełnie różnymi sprawami i mogą — choć nie zawsze muszą — przeszkadzać sobie nawzajem. Wszystko wskazuje na to, że wielka odległość, która nas dzieli, umożliwi nam stworzenie relacji, której może nie zdołasz wytworzyć z innymi swoimi dziećmi i ich rodzinami, mieszkającymi tak blisko Ciebie.

Pierwszym oczywistym skutkiem naszego oddalenia w przestrzeni jest to, że zacząłeś pisać do mnie listy. Od śmierci matki nie tylko piszesz częściej, ale także Twoje listy są inne. Wiele to dla mnie znaczyło podczas ostatnich sześciu miesięcy. Tak się przyzwyczaiłem do cotygodniowych listów matki, w których opowiadała mi o wszystkich wydarzeniach rodzinnych, dużych i małych, stale okazywała zainteresowanie moim życiem z jego wszystkimi wzlotami i upadkami, że bałem się ich nagłego braku. Ty pisałeś bardzo rzadko, a gdy to czyniłeś, Twoje listy zawierały głównie ogólne, niemal filozoficzne refleksje, niewiele mówiły o Twojej bieżącej pracy, zmartwieniach i uczuciach. Zawsze wydawało mi się, iż uważasz, że to matka zajmuje się relacjami osobowymi. Często, gdy wyjeżdżałem z domu, powracając do Stanów, mówiłeś: „Pamiętaj, żebyś napisał do matki”. Niemal jakby nie zależało Ci na otrzymaniu wiadomości ode mnie, jakbyś troszczył się przede wszystkim o to, bym pozostawał w bliskim kontakcie z matką. Nie sądzę, żeby tak było. Przeciwnie, myślę, że bardzo interesowały Cię wiadomości ode mnie, ale zwykle pozostawiałeś matce wyrażanie czułości, troski i zainteresowania, które z nią podzielałeś. Czasami było to nawet zabawne. Ilekroć dzwoniłem do Ciebie, byłem zdziwiony, że zakładasz z góry, iż w rzeczywistości telefonuję do matki. Zawsze z trudem przychodziło mi zatrzymanie Cię przy słuchawce dłużej niż przez parę sekund. Po zapewnieniu mnie, że u Ciebie wszystko w porządku, zawsze szybko mówiłeś: „Jest tutaj matka”. Wiedziałem, że cieszysz się z rozmowy, lecz Twoja radość zdawała się wynikać z radości i z wdzięczności matki.

Teraz jednak jej już nie ma i nie możesz się za nią schować. I nareszcie wyszedłeś mi naprzeciw! Napisałeś do mnie listy tak ciepłe i osobiste jak te od matki. Rzeczywiście, nawet bardziej osobiste. I tak jak kiedyś wyczekiwałem listów od matki, tak teraz tęsknię za Twoimi. Teraz nie tylko wiem — jak wiedziałem przedtem — że interesujesz się moim życiem, ale także widzę to wypowiedziane w słowach napisanych przez Ciebie. Teraz przyjmujesz też tę prostą prawdę, że piszę do Ciebie dla Ciebie samego i dzwonię do Ciebie dla Ciebie samego.

Im więcej o tym myślę, tym bardziej sobie uświadamiam, iż śmierć matki sprawiła, że wyszedłeś naprzeciw w tym sensie, w jakim przedtem nie potrafiłeś tego zrobić. Może trzeba powiedzieć coś więcej. Może muszę powiedzieć, że znalazłeś w sobie zdolność do bycia nie tylko ojcem, ale także matką. Znalazłeś w sobie ten sam dar współczucia, który był dla matki źródłem tak wielkiej miłości i tak wielkiego cierpienia. Zacząłeś wyraźniej dostrzegać samotność Twoich przyjaciół i lepiej rozumieć ich potrzebę towarzystwa. Zacząłeś głębiej odczuwać lęki Twych owdowiałych kolegów i przenikliwiej doświadczać tajemnicy śmierci. Także — jeżeli mogę tak powiedzieć — odkryłeś, że masz syna, który jest samotny, odkąd opuścił Twój dom. Zostanie księdzem faktycznie oznaczało dla mnie wejście na drogę „długiej samotności”, jak to nazwała Dorothy Day, a moje liczne fizyczne i duchowe podróże jeszcze bardziej pogłębiły to odczucie. To z powodu owej długiej samotności czułem się szczególnie związany z matką i jestem tak zagubiony po jej śmierci. Ale czy nie jest to teraz także podstawą do wyjątkowej solidarności między nami? Czy mam rację, gdy sądzę, że Ty znany jako człowiek, którego wypowiedzi pełne są ironii i sarkazmu, obdarzony ciętym językiem i umiejętnością krytycznej analizy — cechami, dzięki którym jesteś dobrym prawnikiem, a które budzą w innych lęk — pozwalasz teraz dojść do głosu wrażliwej stronie swojej natury i doświadczasz nowej więzi z tymi, którzy są Ci drodzy?

W małżeństwie zawsze istnieje dziwna tendencja do podziału ról, nawet ról psychologicznych. Nasza kultura to oczywiście popiera: matka dla dzieci, Ty od zarabiania na życie; matka ma być łagodna i przebaczająca, Ty surowy i wymagający; matka serdeczna i otwarta, Ty powściągliwy i wybredny. Faktycznie, nawet lubiłeś bawić się tymi różnicami i zwracać na nie uwagę w swych komentarzach przy stole. Ale teraz nie ma już żadnych cech do rozdzielania i jesteś wezwany do tego, by rozwinęło się w Tobie pełniej to, co tak bardzo podziwiałeś u matki. Wyczuwam nawet, że pamięć o matce i o tym, jak przeżyła swoje życie z Tobą, sprawia, że świadomie pragniesz, aby jej przymioty pozostały widzialne dla Twoich dzieci i przyjaciół — widzialne w Tobie.

Ty nie imitujesz matki. Nie mówisz: „Zrobię wszystko tak, jak to robiła matka”. Byłoby to sztuczne i na pewno nie przynosiłoby jej zaszczytu. Nie, Ty stajesz się bardziej sobą, eksplorujesz te obszary życia, które zawsze były częścią Ciebie, lecz w obecności matki pozostawały nieco uśpione. Myślę, że obaj mamy nowe i szczytne zadanie. Jest to zadanie bycia ojcem, synem i przyjacielem w nowy sposób, w sposób, który umożliwiła nam matka, nie tylko poprzez swoje życie, ale także przez swoją śmierć. Kiedy Jezus powiedział, że jeżeli ziarno pszenicy umrze, to przyniesie obfity owoc, nie tylko odnosił się do własnej śmierci, ale także wskazywał nowe znaczenie, jakie nada naszej śmierci. Zatem musimy zadać sobie pytanie: „Gdzie zobaczymy owoce śmierci matki?”. Nie mam wątpliwości, że stają się one widoczne przede wszystkim u tych, którzy kochali ją najbardziej. Nasza wielka miłość do niej pozwala nam być pierwszymi, którzy je zbiorą i podzielą się z innymi darami jej śmierci.

Czy nie od tego musimy zacząć, jeśli chcemy odkryć znaczenie śmierci matki? Przede wszystkim musimy wejść w kontakt z tajemniczą rzeczywistością nowego życia w nas, a nawet ją potwierdzić. Inni mogą ją widzieć, czuć i cieszyć się nią wcześniej niż my. Dlatego Ci właśnie o niej piszę. Możemy sobie nawzajem pomóc zobaczyć to nowe życie. Byłoby to prawdziwe pocieszenie. Sprawiłoby, że doświadczalibyśmy w centrum naszego jestestwa, iż ból spowodowany przez śmierć matki doprowadzi nas do nowego sposobu życia, w którym powoli zanika dystans pomiędzy matką, ojcem i dzieckiem. Tak więc nasza rozłąka z matką przynosi nam nową wewnętrzną jedność i zaprasza nas do uczynienia jej źródłem radości i nadziei dla siebie nawzajem, a także dla innych.

opr. aw/aw



list_pocieszenia_02_080415.html
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama