O miłości bliźniego - jej wielkości i jej ograniczeniach
"Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali,
tak jak Ja was umiłowałem" (J 13, 34)
Katechizm wielokrotnie przypomina, że największym przykazaniem jest przykazanie miłości Boga i bliźniego (por. KKK 2083; 2196). Przykazanie to obowiązywało już w Starym Testamencie (por. Pwt 5, 6-21). Chrystus jednoznacznie potwierdza jego aktualność a jednocześnie mówi o nowym przykazaniu miłości. Jest ono rzeczywiście nowe i ostateczne, gdyż ukazuje radykalnie nowe i ostateczne kryterium chrześcijańskiej miłości: "Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem" (J 13, 34).
Chrześcijanin jest odtąd wezwany do czegoś więcej niż do tego, by kochał bliźniego, jak siebie samego. Jest wezwany do życia we wspólnocie Kościoła i do objęcia innych ludzi miłością wierną i nieodwołalną, jaką Chrystus nas pokochał. Zatem ostatecznym kryterium miłości bliźniego nie jest już odtąd moja postawa do samego siebie lecz miłość Chrystusa, który do końca nas umiłował, do śmierci na krzyżu: "Jak mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej. Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna" (J 15, 9-11).
Miłość Chrystusa jest nowym i definitywnym wzorcem miłości. Jest także ostatecznym motywem, dla którego ludzie wierzący powinni odnosić się do siebie na wzajem z miłością: "W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować" (1 J 4, 10-11).
W tym miejscu trzeba z całą mocą podkreślić, że nowe przykazanie miłości oznacza, iż chrześcijanin to najpierw nowy sposób bycia człowiekiem, a dopiero w konsekwencji nowy sposób działania i odnoszenia się do bliźnich! W miłości, której uczy nas Chrystus i do której przynagla nas własnym życiem, nie chodzi bowiem najpierw o troskę o danego człowieka czy o grupy ludzi ani o określony rodzaj dobrych uczynków. Troszczyć się o innych i podejmować dobre działania mogą przecież także ludzie niewierzący a także ci, którzy kierują się jedynie laickim humanizmem a nawet własną korzyścią. Kochać bliźnich miłością Chrystusa to zatem najpierw być a dopiero działać.
Innymi słowy nowe przykazanie miłości oznacza, że człowiek wierzący przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie staje się nowym stworzeniem: kimś nawróconym i świętym. Dopiero mocą tej przemiany, mocą tego nowego sposobu bycia, człowiek ten zaczyna działać w nowy sposób, czyli naśladować miłość Chrystusa.
Miłość do drugiego człowieka, której uczy nas Chrystus, nie jest rzeczą spontaniczną. Nie przychodzi nam łatwo, gdyż stawia ona wysokie wymagania. Z tego powodu człowiek szuka czasem różnych argumentów, które mogłyby usprawiedliwić jego brak miłości do bliźnich. Dla przykładu niektórzy stwierdzają, że ludzie po prostu nie zasługują na miłość. Inni z kolei interpretują miłość do drugiego człowieka jako przejaw poświęcenia siebie dla innych kosztem własnego życia i szczęścia.
Tymczasem chrześcijańska miłość bliźniego to nie wynik poświęcenia się dla innych ani nie rezultat lęku przed konsekwencjami życia bez miłości lecz to osobisty zysk dla człowieka, który kocha. Każdy człowiek odnosi korzyść, gdy jest kochany. Jednak paradoksalnie największą korzyść odnosi ten, kto kocha innych. Człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boże nie może bowiem w pełni zrealizować samego siebie inaczej jak tylko poprzez miłość, czyli poprzez bezinteresowny, szczery dar z samego siebie (por. Gaudium et Spes, 24).
Istnieje wiele błędnych przekonań co do natury miłości bliźniego. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych błędów jest przekonanie, że miłość to uczucie. Zwykle mamy do czynienia z podwójnym błędem: ze zredukowaniem miłości do uczuć oraz ze zredukowaniem bogactwa uczuć przeżywanych w miłości do przyjemnych jedynie stanów emocjonalnych. Oczywiście prawdą jest, że miłości zawsze towarzyszy jakieś uczucie. Nie oznacza to jednak, że miłość jest uczuciem albo że miłości towarzyszą jedynie przyjemne nastroje.
Wyobraźmy sobie sytuację rodziców, których dorastający syn czy córka zaczyna niszczyć własne życie. Kochający rodzice będą wtedy przeżywali dramatyczny niepokój, żal, lęk, gniew, rozczarowanie i wiele innych bolesnych uczuć. Właśnie dlatego, że kochają. Gdyby przestali kochać, wtedy mogliby znów spać spokojnie. Kochać nie znaczy więc lubić. Można kochać także tych, których się w danym momencie nie lubi. Albo których się w ogóle nie lubi. A można nie kochać dojrzale tych, których się bardzo lubi.
Miłość wiąże się zatem ze zmiennością uczuć wobec osób, które kochamy. Zmienność tych uczuć nie świadczy jednak o zmienności naszej miłości lecz o zmienności sytuacji, w której przychodzi nam kochać. Nie musimy się lękać czy obwiniać, gdy czasami czujemy żal, złość czy intensywny niepokój wobec tych, których kochamy. Jedynym znakiem, który powinien nas zaniepokoić, byłaby obojętność a nie zmienność emocjonalna. Zaprzeczeniem miłości nie jest bowiem odczuwanie emocjonalnej nienawiści wobec drugiej osoby lecz zupełna obojętność na jej los. Faktem jest, że przyjemne emocje mogą ułatwiać miłość ale nie zawsze tak się dzieje. Czasem tego typu emocje utrudniają lub wręcz uniemożliwiają dojrzałą miłość. Zwłaszcza w sytuacjach trudnych czy konfliktowych. Wtedy bowiem reagujemy z reguły bardziej w oparciu o emocje niż w oparciu o miłość.
Skoro miłość nie jest uczuciem , to pojawia się pytanie o istotę chrześcijańskiej miłości bliźniego. Otóż miłość jest decyzją. Kochać to znaczy podjąć decyzję, by troszczyć się o dobro drugiego człowieka. Kochać to tak być obecnym w życiu drugiego człowieka, by mógł on dzięki temu stawać się najpiękniejszą wersją samego siebie. Kochać to pomagać rosnąć. Także wtedy, gdy pomoc ta wiąże się z niepokojem, ze stawianiem wymagań, z bolesnymi przeżyciami. Miłość w swej istocie jest troską o los drugiego człowieka a nie romantycznym szukaniem dobrego nastroju. Przeżywanie przyjemnego nastroju jest z pewnością czymś cennym i potrzebnym. Jest to jednak jedynie jedna z konsekwencji miłości a nie sama miłość.
Realizacja chrześcijańskiej miłości bliźniego dokonuje się głównie poprzez konkretne słowa i czyny. Kochać to w taki sposób rozmawiać z drugim człowiekiem i tak wobec niego postępować, by to służyło jego rozwojowi, by wprowadzało go w świat dobra, prawdy i piękna. Miłość wyraża się poprzez konkretne działanie. Miłość jest więc widzialna! Zaczyna się ona we wnętrzu człowieka, w jego sposobie bycia, lecz prowadzi do słów i do czynów, które są widzialne z zewnątrz, które można sfilmować i sfotografować.
Miłość chrześcijańska jest miłością wcieloną. Kiedy nadeszła pełnia czasów Bóg, który jest Miłością, przyjął ludzkie ciało. W ten sposób Jego miłość do człowieka stała się miłością wcieloną i widzialną. W Chrystusie człowiek może dosłownie zobaczyć Bożą miłość. Miłość potrzebuje nóg, by pójść do człowieka, o którego się troszczy. Potrzebuje rąk, by go dotykać i podtrzymywać. Potrzebuje oczu i uszu, by go widzieć, słyszeć, poznawać i rozumieć. Potrzebuje ust, by z nim rozmawiać. Potrzebuje twarzy, by wyrażać nią poruszenia serca. W taki właśnie wcielony i widzialny sposób kochał Chrystus. Z tego powodu Apostołowie mogli powiedzieć, że ujrzeli Bożą miłość własnymi oczami, że na nią patrzyli, że własnymi rękoma jej dotykali (por. 1 J 1,1).
Jeśli natomiast miłość ogranicza się jedynie do duchowych pragnień czy emocjonalnych poruszeń, jeśli nie wyraża się przez fizyczny wysiłek, przez służenie drugiej osobie własnym uśmiechem i pracą, własnym zdrowiem i czasem, własną siłą i wytrwałością, to taka miłość jest złudzeniem, teorią. Taka miłość nikogo nie przemieni, nikomu nie doda siły i odwagi, by nie ustać w drodze. Nie jest miłością wcieloną.
Najbardziej wymownym przykładem miłości wcielonej, na jaką potrafi zdobyć się człowiek na tej ziemi, jest miłość macierzyńska. Macierzyństwo oznacza bowiem niezwykłą sytuację, w której kobieta ofiaruje dziecku kawałek własnego ciała i część własnej krwi, aby podzielić się z nim swoim życiem. A potem do końca życia ofiaruje swe siły, zdrowie i czas, aby jej dziecko czuło się kochane, aby mogło się rozwijać i uczyć miłości.
Dlaczego jest rzeczą aż tak ważną, by miłość do drugiego człowieka była widzialna, by była wcielona w konkretne słowa i czyny? Otóż dzieje się tak dlatego, że człowiek nie może nigdy udowodnić drugiej osobie, że ją kocha. Nie może jej odsłonić swego serca i swego wnętrza, nie może bezpośrednio pokazać swoich myśli, motywacji, swoich decyzji. Może jedynie dawać znaki miłości. Mają one pomóc drugiemu człowiekowi, by uwierzył w miłość, by zaufał, że jest kochany. By podjął takie ryzyko. Uwierzyć, że jest się kochanym przez drugiego człowieka, stanowi bowiem ryzyko, gdyż prowadzi do więzi opartych na otwartości, na szczerości, na częściowym przynajmniej odsłonięciu własnej tajemnicy, własnej sytuacji, własnych doświadczeń i pragnień a także własnych trudności i słabości.
Okazywanie widzialnych znaków miłości jest więc potrzebne po to, aby pomóc drugiemu człowiekowi, by uwierzył, że jest kochany. A jednocześnie jest konkretną formą udzielania mu pomocy i podejmowania troski o jego rozwój. Ten podwójny sens miłości łatwo jest zaobserwować w odniesieniu do dzieci i młodzieży. Z jednej strony młodzi potrzebują znaków, które codziennie na nowo potwierdzają miłość rodziców wobec nich, np. w postaci czułego spojrzenia i sposobu rozmawiania, w postaci przytulenia, pocałunku czy życzliwej obecności. Jednocześnie synowie i córki potrzebują konkretnych rozmów, decyzji i wskazań ze strony rodziców, dzięki którym mogą łatwiej się rozwijać, lepiej odróżniać dobro od zła, skuteczniej pokonywać wewnętrzne słabości oraz zewnętrzne zagrożenia.
Miłość oznacza troskę o dobro drugiego człowieka, troskę wyrażaną w sposób widzialny, czyli wcielony w konkretne słowa i czyny. Nie wszystkie jednak słowa i czyny są wyrazem miłości. Niektóre działania mogą wyrażać wrogość i agresywność. Mogą niepokoić i krzywdzić. Mogą prowadzić do rozpaczy. Kochać drugiego człowieka to rozmawiać z nim i postępować wobec niego w określony sposób i w żaden inny. A zatem jedynie niektóre i to z reguły raczej nieliczne sposoby rozmawiania i postępowania są wyrazem miłości. Wszystkie inne słowa i czyny okazują się zaprzeczeniem chrześcijańskiej miłości.
W ten sposób dochodzimy do bardzo trudnego wymagania, jakie stawia miłość. Wymaga ona bowiem jedynie takiego działania, które rzeczywiście służy dobru drugiego człowieka. Tymczasem każdy człowiek jest inny i niepowtarzalny. Z tego względu ta sama miłość powinna wyrażać się poprzez inne słowa i czyny w odniesieniu do poszczególnych ludzi. Innymi przecież słowami i czynami wyrażamy miłość wobec dziecka a innymi wobec dorosłego. Inaczej rozmawiamy i postępujemy wobec ludzi dojrzałych i uczciwych a inaczej wobec ludzi zaburzonych czy cynicznych. Inaczej wobec wrażliwych i stawiających sobie wymagania a inaczej wobec egoistów czy uciekających od prawdy o sobie.
Chrystus jest wzorem wyrażania miłości w sposób dostosowany do sytuacji danej osoby. Do jednych odnosił się On z czułością i rozrzewnieniem. Przebaczał im, uzdrawiał, dodawał nadziei. Szukał ich i odwiedzał. Bo to właśnie służyło ich dobru i pomagało im przemieniać życie (por. Mt 19, 13-15; Łk 7, 36-50; J 11, 1-44). Wobec innych z kolei był bardzo stanowczy, mówił im bolesną prawdę, demaskował ich przewrotność i egoizm, gdyż w ich konkretnej sytuacji takie właśnie zachowania stwarzały największą szansę, by się zastanowili i zmienili życie (por. Mt 12, 31-37; Mt 18, 6-11; Mt 23, 13 - 33)).
W ten sposób odkrywamy kolejny warunek dojrzałej miłości. Miłość wymaga poznania drugiej osoby. Tylko Bóg może kochać wszystkich ludzi, gdyż tylko On wie, co kryje się w sercu każdego z nas. Natomiast człowiek może kochać w sposób konkretny i indywidualny tylko tych, których poznaje i tylko na tyle, na ile ich rozumie. Tylko wtedy bowiem ma szansę odkryć i zrozumieć, poprzez jakie słowa i jakie czyny może troszczyć się o ich dobro.
Czy istnieje jednak jakiś sposób, który umożliwia pogłębione poznanie i zrozumienie drugiej osoby? Otóż taki sposób istnieje i polega na tym, by stworzyć warunki, w których drugi człowiek będzie skłonny odsłonić przed nami swoje wnętrze. Stworzenie takich warunków wymaga przede wszystkim zapewnienia klimatu bezpieczeństwa, dyskrecji i życzliwości. Kochać to zatem stwarzać warunki, w których drugi człowiek będzie skłonny odsłonić mi część własnej tajemnicy. Warto pamiętać, że zawsze będzie tu chodziło o odsłonięcie jedynie części tajemnicy. Całej tajemnicy własnego życia nie zna nawet sam zainteresowany dlatego oczekiwanie, że powie mi wszystko o sobie, jest nierealne i niedojrzałe. Byłoby ono bardziej wynikiem mojej ciekawości czy niezaspokojonych potrzeb niż przejawem mojej miłości do drugiego człowieka.
Jednak stwarzając nawet najlepsze warunki bezpieczeństwa i życzliwości, nie można mieć pewności, że drugi człowiek rzeczywiście się przed nami otworzy. Tym bardziej nie można tego od niego żądać! Tworzenie klimatu bezpieczeństwa jest moim darem dla drugiej osoby. A jej ewentualna odpowiedź będzie jej darem dla mnie. Mojego zachowania nie mogę traktować jako zobowiązania, by drugi się przede mną otworzył. Wtedy moja miłość nie byłaby przecież bezinteresowna.
Człowiek, który kocha w sposób dojrzały, potrafi dostrzec i uznać ograniczenia swojej miłości. Naszą ludzką miłością nie potrafimy przecież całkowicie przemienić i uszczęśliwić nawet samych siebie. Tym bardziej nie możemy oczekiwać, że naszą miłością zupełnie przemienimy i uszczęśliwimy innych ludzi. Choćby tylko tych najbliższych. Ich sytuacja zależy od wielu osób, środowisk, wydarzeń i okoliczności. Kochać drugiego człowieka to nie znaczy być jego zbawicielem. Jedynym Zbawicielem człowieka jest jedynie Jezus Chrystus.
Kochać drugiego to nie znaczy zapewnić mu szczęście i prawidłowy rozwój. Kochać drugiego to pomagać mu w trosce o rozwój i dobro, którą on sam musi podjąć. Kochać to nie znaczy być odpowiedzialnym za drugiego człowieka. Kochać to znaczy być odpowiedzialnym za własną postawę wobec niego. Ale nie za jego ewentualną odpowiedź. Albo za brak odpowiedzi z jego strony. Uznając realistycznie granice naszej miłości, unikniemy wielu rozczarowań. Zyskamy natomiast na cierpliwości, na pogodzie ducha i na wytrwałości. Nasza miłość będzie dojrzalsza i spokojniejsza. Będzie miłością pokorną. Będzie wyrazem naszego zawierzenia Chrystusowi. Będzie oddaniem się do Jego dyspozycji, by to On sam mógł przez nas kochać drugiego człowieka.
Warto przeczytać
H. Urs von Balthasar, Wiarygodna jest tylko miłość, Kraków 1997
M Dziewiecki, Odpowiedzialna pomoc wychowawcza, Radom 1999
T. Styczeń, Urodziłeś się, by kochać, Lublin 1993
K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Lublin 1982
Opublikowane w: Wyznawać wiarę dzisiaj, Wydawnictwo Diecezjalne, Sandomierz 1999, ss. 655-661