Czy dzisiejszy człowiek potrzebuje jeszcze rekolekcji, samotności i duchowego wychodzenia "na pustynię"? Być może nawet bardziej niż człowiek w poprzednich, mniej zabieganych, wiekach
Niedawno w rozmowie z kolegami na temat pielgrzymki papieża Franciszka do Ziemi Świętej zrządzeniem Bożym doszliśmy do pytania o zasadność wakacyjnych rekolekcji. Czerwiec, początek lipca to najlepszy czas do tego, by zacząć o nich myśleć, rozglądać się, szukać wolnych miejsc, dogodnych terminów. Ale czy jest sens, jak to stwierdzili niektórzy moi znajomi, „niepotrzebnie marnować czas wakacji”, dając się zamknąć na kilka dni? Czy dzisiejszy człowiek jeszcze potrzebuje rekolekcji — czasu wyjścia ducha na pustynię? Po co nam samotność, skoro człowiek jest istotą społeczną?
Dać wyprowadzić się na pustynię to znaczy wejść we własną samotność. Odciąć się od pokus świata, które zewsząd atakują człowieka, czyniąc z niego istotę impulsywną, nastawioną na przepływ zdarzeń, emocji. Już nie potrafimy po prostu się zatrzymać, zahamować. Może czasem ktoś zmniejszy tempo ze względu na chorobę, nie daj Boże wypadek lub tragedię kogoś bliskiego, ale w krótkim czasie przyspiesza na nowo. Coraz ciężej przychodzi człowiekowi po prostu przystanąć i stojąc w miejscu, zadać sobie tylko jedno pytanie: „Dokąd to wszystko mnie prowadzi?”. Kto z nas kiedykolwiek usiadł i choć przez chwilę zastanowił się nad tym, co będzie z jego życiem, jeśli będzie tak pracował, tak się uczył, tak kochał albo tak wymijająco podchodził do obowiązków, do życia i rodziny?
W pustce najlepiej dostrzega się to, co jest, a raczej — czego brakuje. Pustynia jest miejscem trudnym, wręcz niemożliwym do stałego przebywania, a nawet krótki na niej pobyt błyskawicznie odsłania nasze słabości, nasz brak samowystarczalności i niedoskonałość maskowaną na co dzień brakiem czasu i szaleńczą pogonią za karierą, pieniędzmi... Dopiero w sytuacji ekstremalnej samotności, gdy za plecami zostaje głos show-biznesu, gaśnie blichtr świata, człowiek staje w obliczu samego siebie, konfrontuje się z własną tożsamością, z tym, co o sobie myślał, co napędzało jego życie. Fundamentalne pytanie: „dlaczego?” zadaje dopiero wtedy, gdy nie ma obok siebie człowieka, z którym mógłby rywalizować. Rzeczywistość — pustka, jaką zastaje — zmusza człowieka do rozważenia na nowo (lub po raz pierwszy w życiu) sensu dokonywanych wyborów, przewartościowania „poukładanego” systemu aksjologicznego, przyjrzenia się swojej moralności oraz rozliczenia błędów. Jak powiedział Benedykt XVI: „W ciszy słyszymy i poznajemy lepiej samych siebie, rodzi się i pogłębia myśl, wyraźniej rozumiemy to, co chcemy powiedzieć, albo to, czego oczekujemy od innego człowieka, dokonujemy wyboru, jak się wyrazić” (Orędzie na 46. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, 2012 r.). Pustynia, czy tego chcemy, czy nie, odkrywa prawdę o nas samych...
Człowiek nie potrafi czekać. Nauczyliśmy się żyć błyskawicznie, mieć wszystko podane od razu, już przygotowane do spożycia. Wszystkie rozwiązania, odpowiedzi chcemy mieć przedstawione w formie ostatecznej, bo nie lubimy sami do nich dochodzić, podejmować decyzji, rozważać dostępnych opcji — decydujemy się na to, co łatwiejsze do przyswojenia. Przypomina mi się mój nauczyciel języka polskiego, który z uporem maniaka przestrzegał nas przed tzw. papką, którą serwuje kultura naszych czasów. Trudno komuś przyjmującemu przez całe życie taki pokarm nagle przestawić się na coś innego, na pokarm stały (zob. Hbr 5,13-14). Człowiek może niejeden raz wyjść na pustynię, nie wyciągając żadnych wniosków na przyszłość, nie zmieniając w życiu niczego. Może... Ale po jego powrocie świat natychmiast się o niego upomni — na nowo, z większą siłą zaatakują go stare pokusy, którym bez solidnego fundamentu pozwoli się zrujnować. To jedna strona medalu. Bo można jeszcze wyjść z rzeczywistości pustyni do świata i starać się zakamuflować odkrytą o sobie prawdę. Ale prawdy, która ujrzała światło dzienne, nie tak łatwo się pozbyć, nie tak łatwo ją zagłuszyć. W szaleńczym biegu świata będzie uwierała jak mały kamyczek w bucie — niby niegroźny, nic nieznaczący, ale jednak potrafiący dać się we znaki. Wówczas należy się zatrzymać i nim się zająć. Inaczej, biegnąc dalej coraz szybciej, coraz intensywniej, licząc, że ten ból jakoś sam przejdzie, spowodujemy powstanie rany; rana wywoła infekcję, osłabienie ciała i summa summarum doprowadzimy do śmierci — śmierci duchowej, do duchowej depresji, utracimy sens życia...
Może w takim razie nie warto w ogóle wychodzić na pustynię? Po co odkrywać w sobie coś przykrego, coś, co mnie kompromituje? Znów posłużę się słowami z orędzia papieża Benedykta XVI „Głęboka refleksja pomaga nam odkryć, że istnieje związek między wydarzeniami, które na pierwszy rzut oka nie wydają się powiązane, a także ocenić, przeanalizować wiadomości. Dzięki temu można dzielić się opiniami przemyślanymi i wyważonymi i tworzyć autentyczną, wspólną wiedzę”.
Matka Teresa z Kalkuty powiedziała kiedyś: „Chcesz zmienić świat, zacznij od siebie”. Dziś każdy z nas tworzy swoją cząstkę świata. Podejmując choćby tylko wakacyjną refleksję nad życiem, zbierając na nowo (łac. „recolligere”) wnioski z podjętych działań, oceniając — co najtrudniejsze — samych siebie, tak naprawdę zmieniamy świat. Pokolenia przed nami tworzyły naszą historię. Jeśli my nie będziemy potrafili się zatrzymać, zastanowić, pomyśleć, to jaką przyszłość stworzymy tym, którzy idą po nas?
opr. mg/mg