O modlitwie zakorzenionej w historii własnego życia
Psycholodzy wciąż spierają się o to, do jakiego stopnia kształtuje nas przeszłość, ale wszyscy zgadzają się, że nie można zrozumieć człowieka i jego zachowań w oderwaniu od jego historii. Wydaje nam się często, że zerwaliśmy z naszą przeszłością, ale życie pokazuje — nie tylko w gabinecie psychoterapeuty — że przeszłość wcale nie zerwała z nami. Chcąc uciec przed nią, musielibyśmy uciec przed sobą, a pozostając w przeszłości nigdy byśmy nie stali się dojrzali
Ta psychologiczna prawidłowość odnosi się również do naszej modlitwy. Nasz rozwój duchowy jest często odzwierciedleniem naszej historii: łaska buduje na naturze, nasza przeszłość może nam ułatwiać lub utrudniać modlitwę. „Moje życie — pisał w swoim dzienniku Gabriel Garcia Marquez — jest tym, co i jak z niego zapamiętuję, żeby o nim opowiedzieć” („Życie jest opowieścią”). Parafrazując jego wypowiedź, skłonny jestem twierdzieć, że modlitwa jest świadectwem tego, co i jak z naszego życia zapamiętujemy, aby opowiedzieć o tym Bogu. Przeszłość kształtuje więc naszą modlitwę najpierw przez pamięć.
Zarówno nasza pamięć, jak i modlitwa zakorzenione są w naszej historii. Często być może tak o tym nie myślimy, szczególnie gdy w postawie modlitewnej stajemy przed Bogiem „tu i teraz”, a jednak nawet wtedy nie jesteśmy wolni od przeszłości. Nasze wspomnienia są dla nas czymś bardzo osobistym, są częścią nas. Wspominanie własnej historii życia uświadamia nam, jak wątpliwe są nasze wspomnienia: nie zapamiętujemy bowiem zdarzeń obiektywnie, ale tak jak je przeżyliśmy i tak je interpretujemy. Nie zapamiętujemy czystych faktów, ale przeżycia tych faktów, które wiązały się z silnymi emocjami, uczuciami działającymi w nas jeszcze przez jakiś czas po zaistniałych wydarzeniach. W naszej pamięci zostały one zmienione nie tylko przez późniejsze, ale i wcześniejsze doświadczenia. Tendencją naszej psychiki jest bowiem unikanie bolesnych i nieprzyjemnych uczuć, obrona przed nimi, wypieranie ich.
Dla życia duchowego i rozwoju wewnętrznego niezmiernie ważne jest uzdrowienie wspomnień. Emocje negatywne, takie jak lęk, żal, poczucie krzywdy, mają to do siebie, że trwają, dopóki sytuacja w życiu danej osoby nie ulegnie wyraźnej zmianie. Przykre wspomnienia i negatywne emocje trwają i nie znikają, dopóki nie nastąpi jakaś subiektywna czy obiektywna zmiana. Musimy pamiętać o tym prawie regulującym nasze negatywne emocje, bo intuicyjnie jesteśmy przekonani, że czas leczy rany. Niestety, nie w taki sposób — nie poprzez zapominanie, zaprzeczanie, racjonalizację, minimalizację, upływ czasu w naszym kalendarzu życia. Aby uniknąć bólu, często nieświadomie zafałszowujemy naszą historię, wypierając zbyt bolesne i trudne wspomnienia. Jeśli nawet dokonamy takich zabiegów na własnej pamięci, to nie uchronią nas one przed negatywnymi konsekwencjami, jakie te wspomnienia ze sobą niosą. Wcześniej czy później stłumione treści przenikną do naszego codziennego życia; zaczniemy odczuwać pokusę nieustannego opowiadania o sobie, z podawaniem coraz większej ilości szczegółów, albo będziemy milczeć na swój temat, obawiając się, że inni dowiedzą się „prawdy”.
Przeszłość, wobec której brakuje nam dystansu i wolności, która nie została „rozliczona”, może dojść do głosu w zaburzeniach psychicznych i, niezrozumiałych dla nas, natrętnych myślach, prowadzących do ciągłego zadręczania się; również na modlitwie. Obsesyjne myśli musimy jednak odróżnić od zwykłych rozproszeń. Osoby cierpiące na tego rodzaju przesadne zamartwianie się często nie potrafią się modlić. Dzieje się tak nie dlatego, że trudno się im skupić, tylko dlatego, że „wałkowanie” i ciągłe powracanie do pewnych myśli jest jedyną znaną im próbą obniżenia nieznośnego lęku, którego przyczyna pozostaje dla nich ukryta. Niestety, dla niektórych z nich modlitwa może stać się czynnością rytualną i przymusową, będzie zastępowała prawdziwą konfrontację z ich przeszłością. Pamięć pewnych bolesnych zdarzeń powoduje, że sytuacje podobne do okoliczności, w których doświadczyliśmy jakiejś traumy, wywołują takie same jak wówczas emocje. Nasza pamięć ma bowiem taką nieznośną cechę, że zapisane w niej emocje mogą pojawiać się w pewnych warunkach, mimo że przeżywająca je osoba nie pamięta pierwotnego zdarzenia, które je wywołało.
Człowiek nie jest w stanie siłą woli zabezpieczyć się przed niepożądanymi emocjami. Ma jednak możliwość pozbawić nieprzyjemne zdarzenia z przeszłości mocy wywoływania przykrych emocji. Jak mówi Talmud, „zbawienie jest tajemnicą pamięci”. Konfrontacja teraźniejszości z naszą pamięcią — zarówno z istotnymi jej treściami, jak i z samym procesem przypominania — jest powrotem do Boga działającego w historii. Bóg wyzwala nas wtedy z więzienia naszych wspomnień i wyobraźni oraz przemienia na „krzyżu naszej przeszłości”. Nasze zmartwychwstanie będzie wejściem w teraźniejszość bez lęku o przyszłość.
Modlitwa może uleczyć pamięć, ale może stać się również sposobem ucieczki przed własną historią, bolesną przeszłością, być rodzajem miejscowego znieczulenia. Możemy ją bowiem sprowadzić do monologu na temat swojej rany i krzywdy lub odwrotnie — ukrywać przed Bogiem tę ranę z poczucia winy, lęku i wstydu.
Czasami zdarza się, że osoby szukające modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne mają tego typu motywację, która dla nich samych pozostaje nieświadoma. Uzdrowienie wewnętrzne nie polega jednak na amnezji ani spektakularnych doznaniach, ale najczęściej dokonuje się przez powolny powrót tą samą drogą, którą przeszliśmy przez życie. Jednakże zgoda na wejście w proces uzdrowienia wewnętrznego to nie jakiś zbytek, ale konieczność. Jak mawia brat Rémi, dominikanin, „stawką jest życie lub śmierć duszy a czasem nawet ciała”. Na modlitwie mamy szansę wykorzystać naszą przeszłość, a nawet pozytywnie ją zmienić.
W mniej bolesny sposób — co nie znaczy mniej męczący i drażliwy — przeszłość dotyka naszej modlitwy w postaci różnorakich rozproszeń. Modlitwa wymaga bowiem skupienia, a więc zdolności do bycia w pełni obecnym i skoncentrowanym na tym, co się dzieje „tu i teraz”. Przeciwieństwem skupienia jest nieobecność duchowa i roztargnienie z powodu doświadczania wielu wrażeń jednocześnie. Rozproszenia dotyczą najczęściej przeszłości, którą właśnie „opuściliśmy” dla spotkania z Bogiem, lub przyszłości, która każe nam zapominać o chwili obecnej, gdy próbujemy się modlić.
W naszych rozproszeniach jest obecnych wiele odcieni naszej przeszłości, bowiem opierają się one na naszym nieuświadomionym systemie wartości. „Niektóre myśli — jak naucza trapista o. Tomasz Keating — są dla nas pociągające, ponieważ jesteśmy do nich przywiązani wskutek emocjonalnego zaprogramowania z czasów dzieciństwa. Kiedy takie myśli się pojawiają, zapalają się w nas wszystkie lampki kontrolne z powodu silnego emocjonalnego zaangażowania w wartości, które dane myśli stymulują lub którym zagrażają”.
Żyjemy w świecie wewnętrznych przymusów i przywiązań, które nie dają nam spokoju podczas modlitwy, próbując całkowicie przykuć do siebie naszą uwagę. Bardzo często modlitwa pokazuje nam, jak zniewoleni jesteśmy własnymi opiniami i wartościującymi sądami. Trudno jest nam uwolnić się od posiadania opinii na każdy temat. Do naszych „samo(o)sądów” łatwo angażujemy autorytet Boga, dobro wiary czy chęć „zbawienia drugiego człowieka”.
Nasze gusty mają również wpływ na poszukiwanie doznań duchowych, potwierdzanie swego rozwoju duchowego czy porównywanie się na modlitwie do innych. Szukamy bowiem często nie tego, co nas rozwija, tylko tego, co nam odpowiada, a potem dziwimy się, że przeżywamy strapienia...
Wyraźny wpływ przeszłości na naszą modlitwę można również zaobserwować w obrazach Boga, jakie posiadamy. Z perspektywy psychologicznej, pojęcie Boga należy do istotnych i najbardziej podstawowych kategorii każdej religii. Najbardziej rozpowszechnionym wyobrażeniem osobowego Boga, jakie przekazuje tradycja chrześcijańska, jest obraz Boga-mężczyzny, posiadającego cechy idealnego ojca. Trzeba jednak pamiętać — na co zwraca uwagę ks. Tomasz Węcławski — że „każde biblijne i konsekwentnie teologiczne użycie słowa »ojciec« w odniesieniu do Boga jest metaforą w pełnym sensie tego określenia”.
Wyobrażenia Boga zaczynają się kształtować w życiu człowieka już we wczesnych etapach jego rozwoju, mają swoje korzenie w najwcześniejszych relacjach dziecka z najbliższymi mu osobami, najczęściej z matką i ojcem. Są także zależne od otoczenia, w jakim dziecko się wychowuje. Powstawanie ludzkich wyobrażeń Boga, jak i rozumienie Jego wizerunków zawartych w Objawieniu, związane jest również z rozwojem poznawczym dziecka, rosnącym zainteresowaniem przyczynowością, pochodzeniem świata, a także procesami społecznymi, np. uczeniem się. Stąd też relacje z negatywnymi, ale kluczowymi wzorcami zachowań ważnych osób w życiu dziecka, np. rodziców, przyczyniają się do tego, że tworzy się u niego, w sposób nieświadomy, negatywny, demoniczny wizerunek Boga. Negatywny obraz Boga zaczyna być traktowany jako Jego „twarz” i dzięki sile swego autorytetu zaczyna kontrolować życie człowieka. Do najczęściej spotykanych demonicznych obrazów Boga należą: karzący Bóg-sędzia, Bóg samowolny, Bóg śmierci, Bóg — stały obserwator, Bóg domagający się wielkich osiągnięć. Takie obrazy Boga są często objawami religijnej nerwicy lękowej, a kryją się za nimi: lęk, przymus i wewnętrzne konflikty.
Dla wielu chrześcijan, zniewolonych demonicznym obrazem Boga, działanie zgodne z Jego wolą oznacza działanie sprzeczne z tym, co akurat mieliby ochotę zrobić. Bardzo ciekawie ukazuje tę „religijną dewiację” dominikanin o. Jean-Marie Gueullette: „Czy słyszałeś o kimś, kto wyruszając w miłym towarzystwie na wymarzone wakacje, twierdziłby, że wypełnia wolę Bożą? Nie, wolę Bożą wypełnia się najlepiej w szpitalu, z wiele mówiącym westchnieniem na ustach. Wola Boża nosi zwykle miano raka lub paraliżu. (...) Wola Boga, taka jaką sobie wyobrażamy, to coś smutnego, co boli”.
Wyznawcy demonicznego obrazu Boga nie są w stanie wyobrazić sobie, że Bóg chce, żeby byli szczęśliwi. Modlitwa, by stać się miejscem duchowego rozwoju i wewnętrznej wolności, musi doprowadzić ich do konfrontacji z tymi demonicznymi wyobrażeniami. Oczyszczanie staje się wtedy drogą ciemnej, ale pewnej wiary.
Dzięki modlitwie pamięć zaprzestaje wypierania, bo ogarnia ją dobroć samego Boga, a wtedy nawet najbardziej bolesna przeszłość będzie mogła ożyć i naprawdę przeminąć. Nie można cofnąć tego, co się zdarzyło, ale można nauczyć się inaczej oceniać i przeżywać. „Przez pamięć — pisze Christa Thomassen — mamy bowiem nie tylko szansę przyjęcia i uwolnienia się od spraw bolesnych i zaniedbań, lecz także powód do radości z tego, co otrzymaliśmy, do wdzięczności za przeżyte życie. Pamięć pomaga nam nadawać wszystkiemu sens i jest tym, co przemienione w zaufanie będzie owocowało kreatywnie w przyszłości. Pamięć może przemienić przeszłość i przyszłość, przygotować podłoże pod podstawowe doświadczenie teraźniejszej obecności”. Jak bowiem mówi Pismo: Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie? (Iz 43, 18nn). „Albowiem oto Ja stwarzam nowe niebiosa i nową ziemię; nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów ani na myśl one nie przyjdą” — mówi Pan (Iz 65, 17). Takie powinno być doświadczenie naszej modlitwy w kontekście własnej historii i przeszłości.
Jacek Prusak SJ
Artykuł pochodzi z miesięcznika katolickiego LIST 2005/04 Modlić się całym sobą
o. Jacek Prusak SJ jest gościem kwietniowej radiowej audycji LISTOWEJ www.list.media.pl
opr. aw/aw