Doszukiwanie się wszędzie wpływów demonicznych czy wręcz opętania jest przejawem niezdrowej duchowości, mającej niewiele wspólnego z chrześcijaństwem, a raczej - z myśleniem magicznym
Na początku nadmienię, że nie mam żadnego interesu w obronie kotów, wręcz przeciwnie mamy na pieńku, bo prześladuje mnie koszmarna alergia na ich sierść. W kontekście jednak fali krytyki i pomówień, jaka ostatnio dotknęła naszych „braci mniejszych”, postanowiłem wziąć ich w obronę.
Z biegiem lat coraz bardziej jestem przekonany, że największym zagrożeniem dla chrześcijaństwa jesteśmy… my sami. Pamiętacie akcje z Hello Kitty albo jednorożcami? Ja nawet przerabiałem historię z zakazanymi soczkami jednej ze znanych polskich marek, których wypicie miało grozić reperkusjami nie w jelitach, ale w… życiu duchowym. Kilka lat temu uczestniczyłem w rekolekcjach parafialnych – ich głównym tematem nie był Pan Jezus, przyjaźń z Nim, miłość i takie tam, ale właśnie jednorożce, Hello Kitty, diabeł, opętania, grzechy. Oj działo się – prawdziwa duchowa „rzeźnia”. Nie wytrzymałem! Poszedłem na plebanię i poprosiłem o rozmowę z rekolekcjonistą. Oj, swoje ja ci usłyszałem: że ci świeccy i na dodatek jeszcze katecheci – prawdziwie krecia robota w Kościele. Cóż, trochę pogrzmiało na farze, ale przyznam Wam, że na koniec Ksiądz przeprosił mnie, a treść rekolekcyjnych nauk zmieniła profil.
Niezmiennie zadziwia mnie pytanie, skąd takie zapotrzebowanie na magiczny sposób przeżywania naszej wiary. Muszę w tym miejscu się poprawić, bo użycie terminu „wiara” w kontekście zabobonnej formy kultywowania jakiś rytuałów i pielęgnowania przeróżnych zagrożeń życia duchowego, to w istocie profanowanie pierwszej cnoty Boskiej. Zaginiony 5 lat temu w Alpach szwajcarskich ks. dr Krzysztof Grzywocz – ceniony rekolekcjonista, znany teolog duchowości, wychowawca – ojciec duchowny wielu księży i świeckich, autor cenionych publikacji z zakresu teologii duchowości, taternik, przyjaciel i – podkreślmy tu – egzorcysta na wiosnę 2017 r. wygłosił (w ramach studiów doktoranckich) dwie serie wykładów. Podczas jednego z nich – zatytułowanego Patologia duchowości – część uwagi poświęcił zagadnieniu opętania i egzorcyzmów. Nie chcę przynudzać – zainteresowanych odsyłam do lektury czy na oficjalną stronę poświęconą pamięci ks. Krzysztofa. Tu przywołam tylko dwa wątki-błędy, na które zwraca uwagę opolski kapłan. Zwykł on powtarzać, że Pan Bóg jest miłośnikiem procesu. Nie darmo mówimy: „Co nagle to po diable”. Życie duchowe potrzebuje cierpliwego wzrostu, oczywiście Pan Bóg może się zlitować i uczynić jakiś wyjątek, ale generalnie, zarówno w sercu człowieka, jak i w świecie przyrody, nie wyciągamy rośliny „za uszy”, oczekując natychmiastowego wzrostu. Na owoce trzeba zaczekać. Ta dynamika działa także w drugą stronę – stawianie tezy, że kupno zabawki może nas opętać na zasadzie, że Złego wpuszczamy do duszy jak do słoiczka albo ogólnikowe sugerowanie, że animacje z pewnej znanej wytwórni filmowej są złe, jest po prostu głupie i naiwne. Wyznając taki tok rozumowania, musielibyśmy spalić obrazy Caravaggio albowiem nie prowadził on cnotliwego życia albo egzorcyzmować co drugie muzeum (włącznie z watykańskim!), które szczyci się podejrzanymi kolekcjami z Dalekiego Wschodu, starożytnego Egiptu lub innych wierzeń i kultur – wszak to nośniki zła. Taki proces myślowy to kompletny nonsens – bardzo szkodliwy dla człowieka, jego postawy wiary i rozumu, ostatecznie zaś ośmieszający chrześcijaństwo. Natychmiastowe uzdrowienia, uwalnianie ze złych duchów albo mówienie komuś, że jest opętany, bo słyszy jakieś głosy lub miewa bluźniercze myśli często może być niebezpieczną iluzją i wielką krzywdą, jaką wyrządza się drugiemu człowiekowi. Przede wszystkim utwierdzamy go w przekonaniu, że „coś” z nim jest nie tak. Kapłan-egzorcysta wówczas nie pomaga, ale szkodzi, a jego praktyka graniczy z szarlataństwem, przejawem pychy będzie brak współpracy z psychiatrą czy terapeutą oraz publiczne opowiadanie o przebiegu egzorcyzmu, któremu towarzyszy klimat grozy. Tu nie ma spojrzenia z miłością (por. Mk 10,21), ale jest tropienie złego ducha. Tak na marginesie: teolodzy powinni łzy wylewać, kiedy słyszą jak przywołuje się – niczym autorytet (por. źródło teologiczne) – słowo „kłamcy i ojca kłamstwa” (por. J 8,44). To już nie jest tylko błąd merytoryczny, ale teologiczna katastrofa.
Dlaczego tak się dzieje? W wielu przypadkach jest to pójście na łatwiznę – czary mary, tu się pokropi, tam odmówi specjalną modlitwę, tu pojedzie do miejsca, w których szczególnie działa Pan Bóg i… już po kłopocie. Niestety, im szybciej takie diagnozy się stawia i „uzdrawia”, tym dłużej z takich stanów później się wychodzi. Ks. Grzywocz podkreślał, że istota tkwi w pytaniu o relację-więź-spotkanie z samym sobą, z drugim człowiekiem i z Panem Bogiem. W tym świetle zwracał uwagę, aby na opętanie spojrzeć w kontekście niezdolności do budowania więzi miłości, egzorcyzm z kolei będzie polegał na mozolnym, wytrwałym towarzyszeniu-pomaganiu danej osoby w odbudowywaniu zdolności do miłości, do budowania prawdziwych więzi.
Największą wartością chrześcijaństwa jest zdolność do budowania relacji, miłości do Boga, do bliźniego i do siebie samego. I zło atakuje właśnie w tym punkcie. Małymi krokami odbiera człowiekowi zdolność do budowania relacji. Potrzeba na to wielu lat powolnej pracy. Zło nie dokona takiej zmiany szybko, to iluzja (oczywiście każda reguła ma swój wyjątek). Im bardziej człowiek staje się niezdolny do miłości, tym bardziej wpada w paradygmat zła. Dlatego […] opętaniem nazywa się dzisiaj w teologii głęboką niezdolność człowieka do budowania więzi, zniewolenie przez tę nieumiejętność. Nawet chciałby zbudować więzi, ale nie potrafi. To jest największa krzywda, jaką można człowiekowi wyrządzić (K. Grzywocz, Patologia duchowości, WAM, Kraków 2020, s. 174).
Gdyby czytali ten tekst spowiednicy albo doświadczeni wychowawcy, mogliby potwierdzić – podzielić się swoim doświadczeniem, umiejętnością „wychwycenia”, że za wieloma grzechami albo złym zachowaniem przysłowiowego Jasia kryje się nie wcielona złość pod postacią jednorożca zakupionego w sklepie z zabawkami, ale ból braku doświadczenia głębokich relacji, ogromne osamotnianie, zimny chów zamiast rodzinnego ciepła. Często grzech jest jak czubek góry lodowej – niedobrze, kiedy koncertujemy się na fragmencie wystającym ponad powierzchnię wody, nie zadając sobie pytania, co kryje się niżej, co się sprytnie zakamuflowało w swojej „szafie”. Niestety, pokropienie wodą święconą tu nie wystarczy…
Zastanówmy się, skąd pochodzi taka fascynacja złem, skoro, co prawda „mecz” naszego ziemskiego życia jeszcze trwa, ale już wiemy, że jesteśmy w drużynie, która zwycięży. Czasem, obserwując chrześcijan, którzy wszędzie widzą czyhające zło, mam wrażenie, że zapominają o Panu Jezusie, który mówi: „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33), który jest Pasterzem strzegącym swoich owiec i szukającym ich, nawet jeśli jedna z drugą dadzą się zwieść wilkowi (por. Ps 23). Prawienie o egzorcyzmach w z wypiekami na twarzy, „lokowanie” diabła w kotach i słonikach, oglądanie wątpliwej jakości filmów czy słuchanie „nawiedzonych” egzorcystów jest niechrześcijańskie i kłóci się z tym, czego uczy nas Kościół: „Moc Szatana nie jest jednak nieskończona. Jest on tylko stworzeniem; jest mocny, ponieważ jest czystym duchem, ale jednak stworzeniem: nie może przeszkodzić w budowaniu Królestwa Bożego” (KKK 395). Nie musimy się bać! Mój profesor, wybitny teolog i psycholog, uosobienie zdrowego rozsądku, śp. Jozafat Nowak OFM, twierdził, że naszą najlepszą obroną jest po prostu stan łaski uświęcającej. Zło nie może reżyserować życia chrześcijan, ono nie może nas szantażować, ostatecznie do miłości – jak uczył ks. Grzywocz – „przekonuje” konanie Jezusa na krzyżu. Dopiero pod wpływem doświadczenia Jego nieskończonego miłosierdzia będziemy potrafili poprawnie dostrzec nasz grzech.
I na koniec – nieco subiektywnie – „grzechem” jest szukanie cudowności. Im kto bardziej posunięty w duchowości, tym jego życie coraz bardziej się upraszcza, samo w sobie staje się cudem. Marne to chrześcijaństwo, które będzie zachwycało się wyrzucaniem demonów a nie odkryje piękna w oczach drugiego człowieka, nie będzie chciało go przytulić, nie będzie potrafiło znaleźć Boga w – tu nie łudźmy się – nieraz trudnej i szarej codzienności albo odkryć Jego ślady w dziele stworzenia. Ostatecznie, chodzi o to, aby przylgnąć w ciszy do Ukrzyżowanego i usłyszeć słowa św. Jana od Krzyża: „Niechaj ci wystarczy Chrystus Ukrzyżowany, z Nim cierp i odpoczywaj, a przez to wyzujesz się z wszelkich ciężarów zewnętrznych i wewnętrznych” (Słowa światła i miłości, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 1998, s. 109).
Dr Ryszard Paluch