Kiedy rycerz umiera

Śmierć w średniowieczu

W dzisiejszych czasach mamy do czynienia ze swoistym rozdwojeniem w podejściu do śmierci. Z jednej strony rzeczywistość medialna epatuje nas nieustannie obrazami przemocy, które czynią śmierć zbanalizowaną, niejako popkulturową. Z drugiej strony w naszej rzeczywistości codziennej, prywatnej, śmierć jest właściwie nieobecna, wstydliwie spychana na margines. Można by rzec, że śmierć zastąpiła seks w roli kulturowego tabu: wszak walczymy o nieustające zachowanie młodości, nie wypada nawet się zestarzeć, a co dopiero umrzeć!

Śmierć jest czymś niestosownym, towarzyskim nietaktem. Staramy się ją zamieść pod dywan i wypchnąć poza zwyczajne ramy naszej egzystencji: umieramy w szpitalnej sali, w otoczeniu fachowego personelu, a nie wśród bliskich, umieramy bez pożegnania. Po śmierci zmarły przekazywany jest fachowcom z zakładu pogrzebowego, którzy oddadzą mu - oczywiście ograniczoną do niezbędnego minimum - posługę, będącą dawniej w gestii rodziny. Nawet okazywanie rozpaczy czy żałoby nie jest w dobrym tonie - no, chyba że jest to żałoba po ikonie popkultury, takiej jak np. księżna Diana! Ten ostatni przykład jest dobrą ilustracją społecznej neurozy, którą takie rozdwojenie musi rodzić: nasza potrzeba rytuału znajduje ujście w aktach zbiorowej histerii, podczas gdy śmierć naszych bliskich jest dyskretna, niemal wstydliwa - co najwyżej zasilimy potem budżet psychoterapeutów, którzy w zaciszu gabinetu pomogą nam przeżyć żałobę... Naprawdę, chyba w żadnej innej dziedzinie nie jesteśmy tak odlegli od średniowiecza.

memento mori

Śmierć w średniowieczu kojarzona jest najczęściej z maksymą memento mori, wizją danse macabre, w której odrażające kościotrupy zapraszają do śmiertelnego tańca przedstawicieli wszelkiego wieku i stanu, z wstrętną kostuchą z naszej rodzimej "Rozmowy Mistrza Polikarpa ze śmiercią", której "upadł (...) kawał nosa". To jednak tylko część prawdy, a właściwie całkowita nieprawda w odniesieniu do całego średniowiecza. Ta uteatralniona, makabryczna wizja rodzi się w "jesieni średniowiecza", a więc w czasach Wojny Stuletniej i straszliwych zaraz, które wyzwalały rozmaite histerie religijne; w epoce zwanej niekiedy "średniowiecznym barokiem". XVI w., ze swą wyjątkową skłonnością do makabry, przyda z kolei śmierci niezdrowej, erotycznej konotacji. Śmierć w dobie wczesnego i klasycznego średniowiecza - a więc w XI-XIII w. - jest całkowicie odmienna, pozbawiona histerii i niezdrowej fascynacji, niejako naturalna. Sławny historyk-tanatolog Philippe Aric`s nazywa ją "śmiercią oswojoną".

Dziś mówimy, że ktoś miał "dobrą śmierć", jeśli np. umarł we śnie; dobra śmierć to ta, która nie jest poprzedzona cierpieniem, w pewnym sensie "śmierć w znieczuleniu ogólnym". Dla człowieka średniowiecza taka śmierć byłaby straszliwa, w pewnym sensie byłaby karą Bożą. Tu dotykamy pierwszej zasadniczej różnicy: śmierć jest czymś, do czego należy się przygotować; powinno się mieć świadomość jej zbliżania się. Człowiek powinien w tym zakresie być panem śmierci i jej okoliczności. Stara modlitwa, do dziś obecna w Kościele, mówi: A subitanea et improvisa morte, libera nos, Domine! - "Od nagłej i niespodziewanej śmierci wybaw nas, Panie!" W literaturze średniowiecznej ta nagła i niespodziewana śmierć, zwana też śmiercią gwałtowną (łac. mors repentina), staje się najczęściej udziałem czarnych charakterów (odmiennie niż w dzisiejszych filmach sensacyjnych: "zły" musi poczuć, że umiera, to dopiero jest właściwa kara). Walczący z chrześcijanami Saraceni giną na ogół na miejscu od ciosu miecza, podczas gdy chrześcijanie, otrzymawszy podobny cios, mają prawo do uczciwej agonii. Podobnie gdy Tristan trafia strzałą z łuku wyjątkowo perfidnego barona, ten umiera... nim zdąży zawołać: "Spowiedzi!".

Strach przed śmiercią był mniej istotny niż strach przed potępieniem, a od pytania: "czy umrzemy?", bardziej istotne było: "jak umrzemy: dobrą czy złą śmiercią?". Stąd wzięła się w średniowieczu popularność rozmaitych ars moriendi (łac. sztuka umierania), podręczników dobrego umierania. Takie było również znaczenie maksymy memento mori (łac. pamiętaj o śmierci): winniśmy żyć tak, byśmy nie musieli lękać się śmierci. We wczesnym średniowieczu częste były przypadki wstępowania do klasztoru in articulo mortis (łac. w obliczu śmierci): mąż prosił żonę o dyspensę, zapisywał jej część majątku, sam zaś umierał spokojnie wśród braci zakonnych, przywdziawszy mnisi habit, co było najpewniejszą gwarancją osiągnięcia zbawienia. W czasach wojen krzyżowych podobną gwarancję dawała śmierć na polu bitwy, ale i ona, jak wspomniano, nie była śmiercią nagłą. Dla Rolanda, Wiwiena i innych bohaterów pieśni epickich oznaką łaski Bożej była możliwość przygotowania się do śmierci. Przygotowanie to stanowiło pewien powtarzalny rytuał. Jego podstawowym elementem była wielokrotnie wyrażana świadomość zbliżania się śmierci. "Poczuł Roland, że śmierć jest blisko", "Roland czuje, że śmierć bierze go całego", "Oliwier czuje, iż jest raniony śmiertelnie", "Wiedzcie, panie, mówi Gawejn, że i dwóch dni nie przeżyję" - tego typu stwierdzenia powracają niczym leit-motiv na kartach średniowiecznej literatury. I nie jest to bynajmniej "racjonalna" konstatacja na podstawie swoistej medycznej diagnozy doznanych obrażeń, lecz rodzaj szóstego zmysłu, który pozwala usłyszeć nadchodzącą śmierć.

kiedy rycerz umiera

Umierający rycerz nie upada, lecz - podobnie jak mnich w klasztorze - kładzie się na wznak ze złożonymi na piersi rękami, z twarzą zwróconą ku Wschodowi, by w tej typowej dla ówczesnych figur nagrobnych (tzw. gisants) postawie oczekiwać śmierci... Następuje pożegnanie dotychczasowego życia: wspomnienia czynów, miejsc i bliskich. Żal za życiem jest jednak zaskakująco dyskretny i wyciszony w porównaniu ze średniowiecznym upodobaniem do patetyczno-hiperbolicznej retoryki; jego natężenie emocjonalne jest stosunkowo słabe: jest on raczej elementem rytuału umierania, podobnie jak żałoba. Następnie umierający prosi otaczających go bliskich o przebaczenie. Ci ostatni bywają na ogół dość liczni. To kolejna istotna różnica ujawniająca się w porównaniu ze współczesnością: śmierć, podobnie jak narodziny, jest zjawiskiem publicznym. Panuje przekonanie, że nikt nie powinien umierać w samotności. W średniowiecznej ikonografii widzimy całą rodzinę wraz z dziećmi zgromadzoną wokół łoża umierającego. W dzisiejszych czasach jest to rzecz trudna do wyobrażenia, dzieci są przez nas chronione od jakiejkolwiek styczności ze śmiercią (nie licząc tej w telewizji i w grach komputerowych, rzecz jasna)! Na polu walki krewnych zastępują towarzysze broni, choć zdarza się, że wielcy bohaterowie, tacy jak Roland czy Wiwien, umierają w samotności. Nadaje to ich śmierci szczególny wymiar męczeństwa. Ale już np. autor remake'u historii Wiwiena nie potrafi znieść tragizmu samotnej śmierci bohatera; każe mu tedy ocknąć się z omdlenia i przyjąć komunię z rąk ukochanego wuja Wilhelma. W tym ostatnim spotkaniu Wiwien upatruje szczególny znak Bożej łaski: "Oto widzę, że Bóg mnie wysłuchał...".

Po pożegnaniu z bliskimi umierający zwraca myśli ku Bogu. Wyznaje swe przewiny i wyraża żal za nie. Wyznaje również wiarę w Boga w swoistym Confiteor, które łączy się z commendatio animae ("poleceniem duszy"), jedną z najstarszych modlitw w Kościele, zapożyczoną być może jeszcze od Żydów z synagogi: "Roland czuje, że dobiegł już kresu. (...) Jedną ręką bije się w pierś: Boże, przez twoją łaskę, mea culpa za moje grzechy, wielkie i małe, jakie popełniłem od godziny urodzenia aż do dnia, w którym oto poległem! (...) Prawdziwy Ojcze, któryś nigdy nie skłamał, Ty, któryś przywołał świętego Łazarza spośród umarłych, Ty, któryś ocalił Daniela spomiędzy lwów, ocal moją duszę od niebezpieczeństw, za grzechy, którem popełnił w życiu!". Jeśli w pobliżu jest kapłan, może udzielić umierającemu absolucji (ale może być ona udzielana również umarłemu), któryś z towarzyszy może też podać mu komunię - chleb pobłogosławiony ręką kapłana.

Potem pozostaje już jedynie oczekiwać śmierci. Choć może to śmierć czeka, aż bohater dopełni wszystkich koniecznych rytuałów? A może nie tyle śmierć nadchodzi, ile uchodzi życie, tchnienie, którego nie sposób (lub nie ma potrzeby) dłużej zatrzymywać? Kiedy śmiertelnie ranny Tristan, oczekujący ratunku z rąk Izoldy, dowiaduje się, że żagiel statku jest czarny - co oznacza, że ukochanej tam nie ma - woła: "Nie mogę strzymać życia dłużej", po czym "oddaje ducha".

Między rytuałem agonii a późniejszym rytuałem żałoby znajduje się moment skonania. W literaturze jest on najczęściej przedmiotem zaskakująco krótkiego, lakonicznego stwierdzenia: "Roland umarł, Bóg ma jego duszę w niebie", "Hrabia umarł, dłużej już nie wyżył", "Dusza uchodzi, ciało pozostaje". W obliczu tajemnicy milkną słowa, by rozebrzmieć ponownie w lamencie towarzyszy bądź krewnych. Lament ten, choć towarzyszą mu nieco "egzotyczne" z naszego punktu widzenia gesty (darcie szat, rozdrapywanie twarzy, głośny szloch, omdlenie) jest jednak również zrytualizo-wany. Jest to planctus (starożytny utwór żałobny), w którym wychwala się przymioty zmarłego i wyraża smutek z powodu jego odejścia... A potem życie może pójść dalej swoim torem; taka jest kolej rzeczy.

czego nie ma po drugiej stronie?

Czy to wszystko oznacza, że ówczesna cywilizacja nie znała lęku przed śmiercią? Czy "oswojony" charakter śmierci wynikał z prostej, głębokiej wiary w życie pozagrobowe, do którego śmierć była zwykłą furtką? Na oba te pytania trzeba odpowiedzieć negatywnie. Ówczesna cywilizacja miała głęboką świadomość nieuchronności śmierci, jej przynależności do zwykłego porządku rzeczy, a w istocie śmierć była powszechniejszym niż w dzisiejszych czasach doświadczeniem, w każdym razie na tym kontynencie. Niemniej chwila skonania była i dla nich przekroczeniem progu tajemnicy, skokiem w nieznane i w naturalny sposób budziła lęk. Znana jest średniowieczna opowieść o dzieweczce, która z lęku przed śmiercią zaprzedała się diabłu. Ale i Wiwien, rycerz bez skazy, modli się do Boga w poruszającym Confiteor, błagając Go, by nie pozwolił jego sercu doznać słabości spowodowanej lękiem o własne życie; wydaje się wręcz, że szalone czyny, których dokonuje, są swoistym wyzwaniem rzuconym własnemu lękowi przed śmiercią. Gdy w śmiertelnym starciu wyrywa mu się prośba do Matki Bożej, by nie zabili go "ci przeklęci Saraceni", sam natychmiast udziela sobie ostrej reprymendy: "Otom rzekł niczym głupiec i nędznik, kiedym chciał własny zewłok od śmierci zachować - gdy przecie sam Bóg tego nie uczynił, za nas na śmierć krzyżową się wydając (...). O ocalenie od śmierci nie winienem Cię prosić, Panie, skoro Ty sobie nie zechciałeś jej oszczędzić".

Co więcej, nie wydaje się, by życie pozagrobowe postrzegane było, nawet w ludowej pobożności, jako jakakolwiek kontynuacja ziemskiego życia. Na polu bitwy, kiedy klęska jest pewna, Oliwier mówi do Rolanda: "Dziś bierze koniec nasze wierne druhostwo: nim przyjdzie wieczór, rozstaniemy się, i to będzie ciężkie"4. Potem zaś, w obliczu śmierci, obaj żegnają się w niezwykle poważnym tonie - nie ma najmniejszej aluzji do jakiegokolwiek spotkania "po drugiej stronie". Kiedy arcybiskup zagrzewa rycerzy do walki z niewiernymi, obiecuje im otwarte bramy raju, nad poległymi zaś odmawia modlitwę: "Niechaj wspaniałomyślny Bóg przyjmie wasze dusze. Niech je złoży w raju w święte kwiaty!"5. Wydaje się, że mamy tu do czynienia z sięgającym starożytności (ale powszechnym po dziś dzień) wyobrażeniem śmierci jako snu, z którego zmarłych zbudzi dopiero dzień Sądu Ostatecznego, dlatego też umierający przyjmują leżącą postawę, jak gdyby układali się do wiecznego snu.

rozmyślanie o wolności

Śmierć, oglądana zawsze tylko z jednej strony, jest dla ludzkiego umysłu w każdej epoce wyzwaniem, enigmą, niezależnie od tego, czy postrzegamy ją jako transgresję, koniec wszystkiego, całkowitę negację, czy też przejście do "wielkiego być może", jak powie w XVI w. Rabelais. Można wobec tego wyzwania przyjąć hedonistyczną drogę naszej cywilizacji: uczynić ze śmierci temat tabu, zepchnąć ją na margines, tak by niejako nie psuła nam apetytu na życie - z drugiej strony uczynić z niej swoisty fetysz popkultury. Można, niczym od późnego średniowiecza po XVII w., "babrać się" w śmierci, we wszystkich jej, szczególnie najokrutniejszych, przejawach. Można ją jednak też oswoić, co w każdej epoce było i jest domeną mędrców, wielkich ludzi w rodzaju Pascala, Jana Pawła II czy Matki Teresy. Wielki renesansowy stoik, Michel de Montaigne, pisze w swoich "Próbach": "Rozmyślanie o śmierci jest rozmyślaniem o wolności: kto się nauczył umierać, oduczył się służyć (...). Kto by nauczył ludzi umierać, nauczyłby ich żyć". Mądrość, którą Montaigne czerpał ze stoicyzmu, ludzie klasycznego średniowiecza zdawali się posiadać w sposób naturalny.

dr Joanna Gorecka-Kalita, historyk literatury, medie-wistka, tłumacz z j. francuskiego

opr. aw/aw

List
Copyright © by Miesięcznik List 10/2007

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama