Kryzys a pokój serca

Rozsądne budowanie oznacza budowanie oparte na prawdzie o Bogu, o nas samych i o otaczającym nas świecie.

Kryzys a pokój serca
Autor: Mateusz Roman Hinc OFM Cap.
Zeszyty Formacji Duchowej nr 62.
Kryzys a pokój serca
ISBN: 1426-8515
62. numer Zeszytów Formacji Duchowej zawiera zapis treści, którymi Mateusz Roman Hinc OFM Cap. podzielił się w czasie sesji formacyjnej w ramach Szkoły Kierownictwa Duchowego. Spotkanie „Kryzys a pokój serca” odbyło się w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie.

Czy kryzys może być szansą?
Nadzieja w kryzysie

Jakiś czas temu natrafiłem na zdanie, które brzmiało mniej więcej tak: „Tak sterylnie umieramy, tak jesteśmy zadbani, żyjemy otoczeni rozwiniętą techniką, a tyle w nas i wokół nas samot­ności”.

Kiedy przyglądamy się przyczynom kryzysów, tym znanym i tym mniej znanym czy wręcz niewidocznym, ukrytym, możemy odnieść wrażenie, że są one wszędzie, że dominują w naszym życiu. Więcej, jeśli dostaniemy się w ich szpony, to jesteśmy straceni. Taki czarny obraz rzeczywistości jest nieprawdziwy, stworzony przez naszą wyobraźnię albo złe doświadczenia. Przecież to, co nas spotyka w życiu, to nie tylko kryzysy. Kryzys jest czymś ekstremalnym, zjawiskiem znajdującym się można by powiedzieć na krańcach życia. Na przeciwległym biegunie moglibyś­my postawić nadzieję, która jednak sama się w nas bez naszego pozwolenia nie obudzi, podobnie zresztą jak i kryzys, który jeśli nas nawiedza, to trochę za naszym „pozwoleniem”.

Nadzieja może dotyczyć różnych aspektów życia i różnych jego płaszczyzn. Posiada wiele wymiarów. Można o niej mówić z punktu widzenia wiary, analizować w wymiarach psychologicznych, czy popatrzeć na jej efekty z punktu widzenia medycyny itd. Dla nas, ludzi wierzących, dla chrześcijan, źródłem nadziei jest Pan. Warto poszukać jej przejawów w Biblii, ale koncentrując się — nie tylko dla potrzeb tej sesji — na relacjach międzyludzkich, na tym, co zachodzi między Bogiem a ludźmi. Pozwoli nam to na odświeżenie spojrzenia i dostrzeżenie, ile nadziei jest dokoła nas i w nas. Nadziei, której nie dostrzegamy w naszej zabieganej codzienności. Tym bardziej że w naszych czasach najczęściej mówi się o nadziei, kiedy już jej nie ma, kiedy już ją straciliśmy. W dodatku jest to na ogół spojrzenie negatywne. Dlatego chciałbym zrobić coś, co wydaje się niemożliwe, a mianowicie: powiedzieć o tym, co można zrobić, aby jej nie utracić lub by ją odzyskać, nawet będąc w największym kryzysie!

Nasze rozważania proponuję rozpocząć od prostej prawdy: od kilku stwierdzeń. Bez nadziei nie ma życia. Bez nadziei powoli człowiek umiera. Bez nadziei człowiek żyje w pustce.

Życie bez nadziei często jest określane (przynajmniej przez moich depresyjnych pacjentów) jako życie w piekle, w ciemności... Może właśnie dlatego niektórzy próbują je sobie odebrać. Kiedy brakuje nadziei, nie widzimy sensu i celu życia, uważamy się za „przegranych”, a nierzadko wpadamy w depresję lub inne zaburzenia. Taki stan pogłębia się powoli i systematycznie. Zazwyczaj nie traci się nadziei nagle... Wiedzie do tego długa droga, podobnie jak w wypadku kryzysu. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że w pewnym stopniu nadzieja przypomina kryzys. Co robić, aby nie stracić daru nadziei? Co robić, aby wyjść z kryzysu z podniesioną głową? Czy istnieją na to jakieś sposoby?

Odpowiem od razu. Nie znam takich sposobów, jednak chciałbym się podzielić kilkoma, mam nadzieję przydatnymi, refleksjami z gabinetu. Zacznijmy uczyć się budować, ale nie na piasku, przed czym ostrzegał nas Jezus. Rozsądne budowanie oznacza budowanie oparte na prawdzie o Bogu, o nas samych i o otaczającym nas świecie. Tak naprawdę nie zrobimy nic, dopóki nie uświadomimy sobie, i to dogłębnie, że Bóg stworzył nas jako ludzi, a nie jako duchy. Mamy zatem ciało i duszę. Niektórzy dodają ducha oraz sferę psychospołeczną. O tym już mówiliśmy. Jeśli Bóg takimi nas stworzył, a potwierdza to Biblia, Jego słowo, to nie rozliczy nas z tego, czy dbaliśmy o jedną sferę naszego życia, na przykład o naszą duchowość, ale z tego, czy troszczyliśmy się o całość. Mówiąc dokładniej, nie zostaniemy rozliczeni tylko z ilości modlitw, jakby chcieli niektórzy. Przyjdzie nam zdać sprawę ze wszystkiego, co od Boga otrzymaliśmy. W praktyce oznacza to zdanie relacji przed Bogiem z tego, jak dbałem o moje ciało, jak troszczyłem się o uczucia... Co zrobiłem z talentami, jakie mi ofiarował. Jak rozwijałem relacje z innymi, bo nie jesteśmy stworzeni po to, aby żyć sami dla siebie. Jest to pierwsza prawda, wobec której wypada stanąć w pokorze i zrobić dogłębny rachunek sumienia. Niestety, często wielu ludzi ucieka w świat tylko jednej sfery i zaniedbuje pozostałe. W naszym przypadku najczęściej mamy do czynienia z osobami, które troszczą się o ducha. Zacne to i godne pochwały, ale nie naśladowania, jeśli osoby te tylko na duchu kończą, zaniedbując pozostałe sfery, to jest ciało czy psychikę. Jeszcze gorzej, jeśli dbają o ducha, bo nienawidzą swego ciała. To tak, jakby odrzucić prezent Pana Boga i zająć się tylko wstążką. W tych rozważaniach zaryzykowałbym krok dalej. Otóż czytając słowo Boga, obserwując zachowanie i nauczanie naszego Pana, dochodzę do wniosku, że Bóg nie rozliczy mnie z tego, że coś się w moim życiu nie powiodło, że upadłem. Bóg, który jest miłością, zapyta raczej, czy doszedłem... nawet jeśli tylko na kolanach albo popychany czy niesiony przez innych. Nie oznacza to, że moje upadki i grzechy nie mają znaczenia. Mają. Wpływają bowiem nie tylko na mnie, ale osłabiają całą chrześcijańską wspólnotę. Powodują rysy na Kościele, którego głową jest Jezus. Ale nie na nich mam się koncentrować. Mam zwracać uwagę na słowa Jezusa: „Idź i nie grzesz więcej...”. Odnoszę wrażenie, że to nasze koncentrowanie się na słabościach jest największym zwycięstwem złego ducha. Dlatego, ponieważ koncentrowanie się na moich słabościach zabiera nadzieję i ewidentnie prowadzi w konsekwencji do kryzysu. Oczywiście, nie mówię o rachunku sumienia, gdyż świadomość moich grzechów ukazuje moją słabość i potrzebę miłości przebaczającej Boga. Jednak jeśli koncentruję się na słabościach, aby siebie nienawidzić, odrzucać, to nie jest to Boże działanie. Jednym słowem, chodzi o to, aby nie koncentrować się na grzechu, ale na Bogu. I jeszcze jedno dopowiedzenie. Świadomość rozliczenia się z całości nie może prowadzić do koncentracji na sobie i oddalenia się od Boga. Przeciwnie, przyjęcie siebie całego jako daru daje poczucie prawdziwej wolności i wdzięczności oraz nadzieję, bo jest obok mnie ktoś, kto mnie kocha, kto się o mnie troszczy. Więcej, zrozumienie i przyjęcie siebie jako Bożego daru stawia na właściwych torach prawdę o tym, że łaską jesteśmy zbawieni przez wiarę, a to nie pochodzi od nas, ale jest darem Boga (por. Ef 2,8).

Podrążmy jeszcze trochę temat naszego ludzkiego i chrześcijańskiego powołania w kontekście kryzysu i nadziei. Przede wszystkim trzeba sobie uświadomić, że mamy być nie aniołami, ale dobrymi ludźmi! Często mówi się, że brak nadziei wiąże się ze skoncentrowaniem życia na sferze materialnej. To nie do końca tak jest. Można bowiem utracić nadzieję, jeśli skoncentrujemy się tylko na sferze duchowej, zapominając, że jesteśmy ludźmi, na co już wyżej zwróciłem uwagę. Jeśli koncentrujemy się jedynie na duchowości i zanegujemy nas jako ludzi, to powoli zaczynamy tracić świadomość siebie i poczucie rzeczywistości. Uciekamy od świata, od naszych codziennych problemów i próbujemy wszystko zepchnąć na Pana Boga albo wytłumaczyć religią. Więcej, powoli w relacjach stajemy się sztywni, niedostępni, bo żyjemy w przekonaniu, że to właśnie my jesteśmy doskonali... i Pan Bóg jest z nas szczególnie zadowolony. Niestety, z tego typu postawami spotykam się dość często i to nie pośród starszych ludzi (bo ich pobożność jest na ogół prosta, szczera, wypływająca z serca), ale u młodych, wychowanych w różnych grupach formacyjnych (może pseudoformacyjnych). Jeszcze raz chciałbym z naciskiem przypomnieć, że żadna sfera, ani ciało, ani dusza, ani psychika, samodzielnie się nie rozwija. Każda z nich wpływa na pozostałe, ale i każda zależy od innych. Jednym słowem: powinniśmy dbać o ciało, aby mógł wzrastać duch. I konsekwentnie, po co nam duch, jeśli stracimy psychikę oraz zdolność myślenia? Przypomnę, że św. Tomasz zwracał uwagę na prawdę, że Bóg buduje na naturze. Potem chyba ukuto powiedzenie: w „zdrowym ciele zdrowy duch”, które tak do końca prawdziwe nie jest, gdyż zdrowy duch może być i w ciele, które choruje. Chodzi więc o to, aby zachować równowagę. My, chrześcijanie, kładziemy nacisk na duchowość i naszą relację z Bogiem, ale mamy to robić, nie zaniedbując, nie odrzucając pozostałych sfer naszego życia. Stąd postuluję, aby starać się dbać o całego człowieka, a nie tylko o jakąś część nas samych. W praktyce oznacza to zdolność cieszenia się tym, co się dostało. Choć zabrzmi to nieskromnie, dziękuję Bogu, że mam sporo i od Einsteina, i od Schwarzeneggera. Zawsze prosiłem Boga, aby dał mi ciało Schwarzeneggera, a umysł Einsteina. I dał... Tylko odwrotnie: ciało Einsteina, a umysł Schwarzeneggera. Ale to już coś. I staram się to docenić, dziękując Bogu za te hojne dary.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama