Do czego służy sumienie? Dlaczego trzeba je formować, wychowywać?
„Sumienie postanowiło zwołać konferencję na szczycie. Udział wzięli: wola, rozum, uczucie, rozsądek i dusza. Konferencja odbyła się w burzliwej atmosferze, pełnej wymówek i pieniactwa. Rozpoczęło sumienie: nasze spotkanie stało się koniecznością, gdyż ludzie oczekują od nas jednoznacznego stanowiska wobec życia; inaczej stracą nadzieję. Po wstępie rozpoczęła się dyskusja:
Po czym zamilkli wszyscy uczestnicy konferencji. Sumienie — w imieniu zebranych — podsumowało obrady i sformułowało wnioski: Jeśli jesteśmy świadomi naszej przynależności do wielkiej wspólnoty; jeśli zdajemy sobie sprawę, że nasz związek jest racją bytu, to możemy dalej propagować życie!”
(Kazimierz Wójtowicz)
Zwykle samo już sformułowanie „głos sumienia” budzi w nas negatywne uczucia. Kojarzy nam się niezbyt przyjemnie bądź z „wyrzutem sumienia”, z czymś czemu należałoby się posłuszeństwo, by nie utracić dobrego samopoczucia, czy też z uderzeniem w fundamenty ludzkiej moralności, kiedy już inne argumenty poległy na polu walki. W mowie potocznej określenie „człowiek bez sumienia” oznacza kogoś, kto zagłuszył swoje sumienie i nie powstrzymuje się przed żadnym działaniem na drodze do osiągnięcia swoich celów. Czy więc można zrobić coś, żeby spotkanie z głosem sumienia nie było przykrym doświadczeniem?
Słyszymy tu i ówdzie, jak ważne jest formowanie sumienia, że każdy ma taki obowiązek i zazwyczaj po wysłuchaniu takiego zdania zapominamy o jego kształtowaniu, może czasem przy okazji spowiedzi przypomni nam się, ale jako coś, co odbieramy jako przymus. Czasem bywa i tak, że wracając do treści katechizmowych, wspominamy „jak przez mgłę” coś, czego uczyliśmy się w drugiej klasie szkoły podstawowej, co wtedy trudno było zrozumieć, a dziś - z perspektywy czasu - traktujemy jako infantylne zmartwienie. Zdarza się też tak, że nasze życie religijne zatrzymało się na tym etapie i próbujemy na siłę wcisnąć się po wielu latach w pierwszokomunijne ubranko.
Zastanawiając się nad kwestią sumienia warto uświadomić sobie prawdę, że tylko człowiek je posiada i wyłącznie w relacji do drugiego człowieka możemy dostrzec jego rolę i znaczenie. I to zarówno w naszych relacjach z innymi, jak i z Bogiem. Jedynie doświadczywszy żywej relacji z Panem Bogiem, mamy możliwość usłyszenia Jego głosu w nas. Trudno przecież każdą z sytuacji, jakie spotykamy w życiu, bez takiego głosu zakwalifikować jako dobrą lub złą, czy też, co może jest najważniejsze w codziennym życiu, lepszą bądź gorszą. Sumienie oświecone łaską Ducha Świętego prowadzi nas, podpowiadając delikatnie, co prowadzi ku dobru, a co od niego odwodzi. Aby jednak usłyszeć ten głos w głębi naszej duszy, potrzebujemy żywej relacji z naszym Stwórcą, swobodnego przechadzania się w Jego obecności, a nie lękliwego chowania się w krzakach. Jeśli zaś nie ma w nas postawy zażyłości i zaufania Bogu, wtedy potrzebujemy drogowskazów, które będą nas ostrzegały o grożących nam niebezpieczeństwach. Z dostrzeganiem ich, nie ma zazwyczaj wiele kłopotu. Zauważamy, gdy zapala się czerwone światełko, ale czasem próbujemy zignorować je i uparcie twierdzić, że było jeszcze pomarańczowe. Jak dla wielu kierowców decyzja o „przejechaniu na czerwonym” bywa poprzedzona profilaktycznym rozejrzeniem się dookoła, tak „zerkanie ku Bogu” winno pomagać nam w zorientowaniu się w danej sytuacji, szukaniu odpowiedzi na pytanie: jak mam postąpić, a po dokonaniu czegoś: czy postąpiłem dobrze, albo też co mógłbym zrobić inaczej?
Łaciński wyraz oznaczający sumienie (conscientia) w tłumaczeniu na język polski oznacza wspólną wiadomość, wiedzę. Moglibyśmy zatem, sięgając do łacińskiego źródłosłowu, nazwać je patrzeniem na rzeczywistość razem z Bogiem, Jego oczami. Szeroko rozumiana „formacja sumienia” będzie oznaczać usuwanie tego wszystkiego, co zaciemnia nam widzenie zdarzeń, postaw, zachowań. Zdolność do patrzenia oczyma Boga pozwoli nam wybierać życie, czyli odkryć porządek ustanowiony przez Stwórcę.
Jednym z pierwszych pytań stawianych sobie podczas podejmowania decyzji winno być uświadomienie sobie, jak Pan Bóg na mnie patrzy, na ile mam świadomość Jego miłosnego spojrzenia — tego, że nienawidzi grzechu, lecz miłuje grzesznika. W Piśmie Świętym znajdziemy wiele fragmentów mówiących o tym, jak Bóg spogląda na nas: „To mówi Pan, Bóg Izraela: „Jak na te wyborne figi, tak patrzę życzliwie na mieszkańców Judy uprowadzonych w niewolę.” (Jr 24,5), czy w innych miejscach: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swoim niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie! Oto wyryłem cię na obu dłoniach...” (Iz 49,15-16). „Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu... Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem... Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę” (zob. Oz 11,1-9). Największą trudnością jest uświadomienie sobie rzeczywistości przywołanej słowami Pisma Świętego i doświadczenie jej na „własnej skórze”. Kiedy jednak uda się to, wtedy nie będziemy patrzeć na Pana Boga jednym okiem podejrzliwie a drugim tchórzliwie. Obdarowani tak cennym darem kochającej nas Osoby, chciejmy doceniać wartość sumienia, tak jak jesteśmy wdzięczni za drogie nam podarunki od naszych bliskich. Może warto zaprzyjaźnić się z nim i zaufać mu, jak dobremu przewodnikowi na ścieżce najeżonej wieloma niebezpieczeństwami? Wszak tu idzie o życie.
opr. mg/mg