O modlitwie nieustannej
O potrzebie i wartości modlitwy często mówi Biblia. Szczególnie intrygujące jest jednak polecenie Jezusa: „Zawsze należy się modlić i nie ustawać” (Łk 18,1). Podobną wymowę ma wezwanie św. Pawła: „Nieustannie się módlcie” (1 Tes 5,17).
Nakaz nieustannej modlitwy budził żywe zainteresowanie pierwszych autorów chrześcijańskich. Nie uważali oni, że jest on przesadny czy nierealny, przekonani, iż wyraża on znacznie więcej niż tylko zachętę do modlitwy częstej i wytrwałej. Chodziło o modlitwę, która trwa zawsze, bez przerwy, nieustannie. Pojawiały się jednak różne opinie na temat sposobu rozumienia i realizacji tego polecenia.
Jedną z pierwszych definicji modlitwy, która z biegiem czasu stała się klasyczną, podał w końcu II wieku Klemens Aleksandryjski: jest to „rozmowa z samym Bogiem”1. Ta prosta formuła ujawnia swą głębię, jeżeli zwróci się uwagę na bogate znaczenie greckiego terminu homilia (przetłumaczonego tu jako „rozmowa”). Nie określa on jedynie słownego wyrażenia swoich myśli czy wymiany zdań. Oznacza także: obcowanie, spotkanie, miłosny dialog. Dlatego definicję modlitwy lepiej można przetłumaczyć jako „obcowanie z samym Bogiem”.
Przyjmując takie określenie, Klemens dowodził, że modlić się można na różne sposoby: ustnie, „wykorzystując dar mowy otrzymany od Boga”, ale też w milczeniu. Można więc przemawiać do Boga „nie otwierając ust”, wołając do Niego w głębi duszy. Stwórca bez przeszkód słyszy „wewnętrzny głos naszego serca”. Wystarczy skupić w swym wnętrzu myśl i skierować ją do Boga, a następnie zachować ją niezmiennie zwróconą ku Niemu.
Modlitwą jest również poznawanie Boga, odnajdywanie Jego śladów w swym życiu, lektura Pisma Świętego. Rodzajem modlitwy jest także czynienie dobra albo też „odtrącenie” zła. Modlitwą jest samo złożenie ufności w Bogu albo każde szlachetne pragnienie, „gdy uczynimy duszę uskrzydloną przez tęsknotę do lepszych wartości”. Modlitwą jest wszystko, co czynimy ze względu na Boga lub dla Jego chwały.
Szczególnie ważna jest modlitwa dziękczynna oraz prośba do Boga o nawrócenie i zbawienie najbliższych. Tak również modlił się Jezus, dziękując za wypełnienie do końca swego dzieła, „a jednocześnie modlił się, żeby jak najwięcej ludzi mogło osiągnąć pełne poznanie” Boga. Dlatego uczeń Chrystusa żyje w nieustannym dziękczynieniu, wyrażając wdzięczność Bogu za dary, jakie codziennie otrzymuje. Pamięta też o modlitwie za innych.
Modlić się można w każdym czasie. Chociaż potrzebne są określone pory dnia przeznaczone wyłącznie na modlitwę, jednak prawdziwy chrześcijanin modli się zawsze. Skoro modlitwa daje możliwość bycia z Bogiem, to stara się nie przeoczyć żadnej sposobności zbliżenia się do Niego. Wręcz usilnie zabiega o to, aby poprzez modlitwę połączyć się z Bogiem, „nie tylko w wybranych do tego celu porach dniach czy jedynie w dniu świątecznym, ale bez przerwy, czyniąc to przez całe życie i na wszelki sposób”. Wznosi swą myśl do Stwórcy w każdym miejscu, a nie jedynie w wydzielonym czy wybranym przybytku. Przekonany, że Bóg jest wszędzie bez wyjątku, czci Go w czasie pracy, ale też wielbi będąc w podróży. Modli się, gdy zażywa spaceru lub jest w towarzystwie, wypoczywa lub czyta, albo wykonuje różne inne zajęcia.
Skutki takiej nieustannej modlitwy są wyraźne: „Gdy człowiek przylega do Boga, zarazem staje się wzniosły i wesoły we wszystkim; wzniosły — przez stałe odnoszenie się do tego, co boskie, radosny zaś — przez uświadamianie sobie wielkości dóbr ludzkich, jakie nam darował Bóg”. Ciągła modlitwa przemienia człowieka i jego postępowanie: „Człowiek, który bez przerwy obcuje z samym Bogiem, staje się jeszcze lepszy niż dotychczas, przy każdej sposobności i pod każdym względem, w czynach, słowach i sposobie myślenia”.
Modlitwa zatem, chociaż można ją określić jako rozmowę z Bogiem, nie ogranicza się do słów. Można ją zanosić do Boga bez ich wypowiadania. Potrzebna jest modlitwa słowna, ale potrzebne jest także ciągłe przeżywanie bliskości z Bogiem, rozpoznawanie Jego obecności we wszystkich wydarzeniach i momentach życia.
Nakaz ciągłej modlitwy rozważał również Orygenes (ok. 185-253), jeden z największych teologów wczesnochrześcijańskich: „Gdy przeczytałem kiedyś u Apostoła zdanie: «Módlcie się nieustannie», zastanawiałem się, czy polecenie to jest możliwe do spełnienia”.
Nikt nie jest w stanie wypełnić tego nakazu, podejmując ciągłą modlitwę ustną czy myślną. Trzeba bowiem mieć czas na sen, spożywanie posiłków czy inne konieczne zajęcia.
Ale istnieje też modlitwa czynów, wyrażająca się w sposobie postępowania. „Całe życie człowieka świętego można uważać za jedną wielką modlitwę, a to, co zazwyczaj nazywa się modlitwą, jest tylko jedną z jej części.” Do modlitwy należą „wszystkie jego uczynki i słowa wypełniane i wygłaszane zgodnie z Bożą wolą”.
Do modlitwy Orygenes zalicza także wierność przykazaniom i czynienie dobra. W ten sposób całe życie chrześcijanina można nazwać nieustanną modlitwą.
Komentując kantyk Anny, matki Samuela, aleksandryjski autor zwrócił uwagę na zdanie, które poprzedza tę pieśń w Księdze Samuela. W Septuagincie, z której korzystali Ojcowie Kościoła, brzmi ono dosłownie: „Anna modliła się i mówiła” (2,1). Otóż Anna w swym kantyku mówiła także o swej osobistej radości, o swych czynach i swoim życiu. Cała jednak jej opowieść była modlitwą, nawet jeśli nie była cała zwrócona bezpośrednio do Stwórcy. Podobnie nakaz Apostoła: „Módlcie się nieustannie” dotyczy całego życia inspirowanego wiarą, nie zaś jedynie samego aktu zanoszenia próśb do Boga czy samego aktu uwielbienia.
Orygenes więc wyjaśnia: „Jeśli jednak za modlitwy uznamy wszelkie działanie sprawiedliwego, które wypełnia on zgodnie z wolą Bożą i zgodnie z Bożym nakazem, bo przecież sprawiedliwy nieustannie wykonuje to, co jest sprawiedliwe, to tym sposobem sprawiedliwy będzie się modlił nieustannie i nigdy nie przerwie modlitwy, chyba że przestanie być sprawiedliwym. Bo jeśli czynimy coś niesprawiedliwego albo popełniamy uchybienie, to jasne, że w tej samej chwili przestajemy się również modlić”.
Chociaż całe życie chrześcijanina winno stać się modlitwą i Boga można wielbić również dobrymi czynami i świętym, czyli sprawiedliwym życiem, jednak częścią tej modlitwy jest także to, co zwyczajnie nazywa się modlitwą, a której należy codziennie oddawać się przynajmniej trzy razy. Orygenes podaje przykład biblijnego Daniela, który trzykroć dziennie się modlił, gdy mu groziło wielkie niebezpieczeństwo. Również św. Piotr i inni Apostołowie przestrzegali pór modlitwy. Regularna modlitwa jest konieczna, by można było modlić się całym swoim życiem.
Naukę Orygenesa o ciągłej modlitwie rozwinął św. Bazyli Wielki (329--378), nazywany ojcem monastycyzmu wschodniego. Także on wskazywał, iż biblijnego nakazu nieustannej modlitwy nie należy traktować w sensie jej długości czy liczby wypowiadanych wezwań. Nakaz ten jednak jest spełniany już wówczas, gdy pewne modlitwy odmawiane są systematycznie, o tych samych porach.
Regularna modlitwa wiedzie bowiem do powstania „modlitewnego stanu”, dzięki któremu myśl nieustannie pozostaje przy Bogu. Gdy modlitwy odbywają się o określonych godzinach w ciągu dnia, są one kontynuowane w międzyczasie poprzez spełnianie dobrych dzieł, rozumianych jako „modlitwa niebezpośrednia”. Nakaz nieustannej modlitwy stanowi więc zachętę do osiągnięcia pewnego „stanu modlitwy”, rozumianego jako stała postawa duchowa. Jest to taki sposób przeżywania obecności Pana, który pozwala kierować ku Niemu wszystkie myśli, słowa i czyny, także modlitwy, jak i każdą rzetelną pracę.
W takim ujęciu modlitwa i praca nie stanowią dwóch różnych czynności. Sama praca staje się modlitwą, jeśli tylko wykonywana jest sumiennie, z uwagą i otwartością na Boga. Stwórcę można więc wielbić każdym działaniem, jeżeli zachowamy nieustanną pamięć o Nim.
Owa ciągła pamięć o Bogu nie musi polegać na stałym myśleniu o Nim (chociaż tego nie wyklucza), ani też — jak u Ojców Pustyni czy w późniejszej duchowości wschodniej — na recytowaniu krótkich wezwań, powtarzanych dla podtrzymywania tej pamięci. Stanowi natomiast nieustanne przeżywanie obecności Stwórcy, który wciąż na nas patrzy, jest przed nami, a także w nas.
Pamięć tę można zachować w każdym działaniu: w modlitwie, w pracy, jak i w czasie innych zajęć. Ona właśnie cechuje człowieka wierzącego: w świecie naznaczonym zapomnieniem, żyje on pamięcią o swoim Stwórcy. Osiągnięty dzięki regularnej modlitwie stan bliskości z Bogiem możliwy jest do zachowania w każdych warunkach.
Swoiste rozumienie nieustannej modlitwy można odnaleźć u jednego z największych Ojców łacińskich, św. Augustyna (354-430). Wprowadził on element typowy dla swego sposobu myślenia: modlitwa utożsamia się z pragnieniem i miłością.
Nie można nieustannie klęczeć, leżeć krzyżem, wznosić rąk, można jednak, mimo to, wypełnić nakaz: „Nieustannie się módlcie”. Augustyn zwraca uwagę na werset Psalmu: „Przed Tobą jest wszelkie moje pragnienie” (Ps 38,10). Widzi w nim zachętę, by całe swe pragnienie skierować na Boga. Można zawsze pragnąć Stwórcy bardziej niż kogokolwiek i czegokolwiek innego. Dzieje się to na skutek szczególnego zjednoczenia ze swym Zbawcą albo przeżywania nadziei na wejście we wspólnotę z Nim.
Augustyn stwierdza: „Istnieje więc wewnętrzna modlitwa, którą jest pragnienie samego Boga”, i dodaje: „Samo pragnienie już jest modlitwą. Jeżeli pragnienie jest ciągłe, ciągła jest też i modlitwa (...). Jeżeli więc nie chcesz przerywać modlitwy, nie ustawaj w pragnieniu (...). Dlatego słowa Apostoła: «Nieustannie się módlcie», cóż innego oznaczają, jeśli nie to: «Nieustannie pragnijcie szczęśliwego życia — którego nie ma poza życiem wiecznym — pochodzącego od Tego, który jedynie może je dać!»? Jego zatem zawsze pragnijmy od Pana Boga i zawsze się módlmy”.
Owo pragnienie jest równoważne z miłością. Dlatego Augustyn mówi: „Twoje ciągłe pragnienie, to nieustanne twoje wołanie. Umilkniesz, kiedy przestaniesz kochać (...). Oziębienie miłości, to milczenie serca; rozpłomienienie miłości, to wołanie serca. Jeżeli zawsze trwa miłość, zawsze wołasz. Jeżeli zawsze wołasz, zawsze pragniesz”.
Ponieważ miłość prowadzi do czynienia dobra, rodzajem praktykowania nieustannej modlitwy jest każde spełniane dobro. Gdy brakuje miłości, brakuje dobrych czynów, a wtedy ustaje modlitwa.
Pragnienie Boga można żywić w każdych okolicznościach życia. Jednak wśród trudów codziennego życia pragnienie to może w jakiś sposób stygnąć. Musi więc być ożywiane, aby „do cna nie oziębło i by zupełnie nie zgasło”. Chociaż samo pragnienie jest modlitwą, potrzebny jest także specjalny czas przeznaczony na rozmowę z Panem. Jest niezbędne, by w określonych godzinach oderwać się od trosk i zajęć, i zwrócić się do Boga słowami prośby, uwielbienia czy dziękczynienia.
Także pierwsi pustelnicy, żyjący w odludnych miejscach Egiptu, Palestyny czy Syrii i całkowicie oddani poszukiwaniu Boga, głosili, że wielbienie Stwórcy winno ogarnąć całe życie i dokonywać się nieustannie, a nie tylko w określonych porach, przeznaczonych na recytowanie psalmów czy inne akty pobożności. W środowisku monastycznym powstało nawet powiedzenie: „Jeżeli mnich modli się tylko wtedy, gdy staje do modlitwy, to nigdy się nie modli”. Dlatego w środowiskach pustelników pojawiała się charakterystyczna forma modlitwy, polegającej na powtarzaniu krótkich wezwań. Zalecali oni trwać przy jednej formule i powtarzać ją w różnych okolicznościach: przy pracy, posiłku bądź odpoczynku. Można ją wymawiać głośno, półgłosem, szeptem lub jedynie w myśli, byle tylko pomagała utrzymać świadomość stałej obecności Boga i wyrażała ufne poddanie się Jego woli.
Wezwania te miały dwojaki charakter. Jedne stanowiły prośbę o pomoc, skondensowaną w kilku słowach: „Panie, wspomóż mnie”, „Jezu, obroń mnie”. Inne wyrażały błaganie o miłosierdzie lub ufne zdanie się na Boga: „Panie, zgodnie z Twoją wolą zmiłuj się nade mną”, „Panie, zmiłuj się” (Kyrie eleison), „Bądź mi litościw”, „Niech będzie wola Twoja”. Wybierano także jeden wiersz psalmu, werset Ewangelii lub innego tekstu biblijnego. Z czasem szczególne znaczenie zdobyło wezwanie, które stało się standardową formułą modlitwy Jezusowej czy modlitwy serca: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną”.
Wartość tej formy modlitwy polega nie na monotonii powtórzeń czy sile powtarzania wezwań, albo na mechanicznym tylko powtarzaniu martwej czy bezosobowej formuły, ale na znaczeniu powtarzanych słów. Rozważanie jednej formuły pozwala wciąż odkrywać jej głębię, coraz bardziej przyswajać każde słowo i znacznie więcej słuchać niż mówić. Pomaga też bardziej skupiać się na Tym, do kogo się zwraca, a nie na własnych pomysłach i koncepcjach.
Ważne w tej modlitwie jest imię Jezus. Modlący się winien przywiązać się do niego i nigdy o nim nie zapominać. Stanowi to główny cel jego duchowych praktyk, stałe zajęcie, zasadnicze dzieło, któremu winien oddawać się, gdziekolwiek przebywa i cokolwiek czyni. Gdy jego umysł i serce wyciszą się i pozostają w pokoju, wzywa on tego Imienia, szepcze je nieustannie, powtarza, rozważa albo wymawia głośno. To wzywanie Imienia winno poruszyć serce człowieka i zamieszkać w jego wnętrzu.
Jedna formuła modlitewna, wciąż ponawiana, z czasem staje się spontaniczna i automatyczna. To samo wezwanie można powtarzać dziesiątki, setki i tysiące razy, aż się do niego przywyknie tak, by wciąż rozbrzmiewało w sercu. Wtedy słowa modlitwy stają się mniej ważne lub niemal ustają, a zastępuje je samo przeżywanie Bożej obecności w swym wnętrzu. Wtedy właśnie można mówić o modlitwie serca.
O ciągłej modlitwie wciąż mówią autorzy, których pisma zebrane są w wielkim zbiorze dzieł ascetycznych pt. Filokalia. Starają się oni też wskazać, jak do niej dojść. Zawsze jednak podkreślają, że tylko sam Bóg może udzielić daru rozmowy i więzi z Nim. Stanu tego nie osiąga się wyłącznie naturalnymi siłami ludzkimi, ale dostępuje się go przez moc Ducha Świętego.
Od człowieka wymaga to wysiłku wchodzenia we współpracę z łaską Boga. Dojście do prawdziwej modlitwy nie jest proste. W porównaniu z nią, inne duchowe sprawności nabywa się łatwiej.
Trzeba wiele czasu i trudu, zanim osiągnie się upragnione etapy obcowania i zjednoczenia z Panem. Wielu zatrzymuje się na początku tego długiego procesu.
Autorzy filokaliczni zachęcają do wytrwałości w modlitwie i przestrzegają przed niecierpliwym wyczekiwaniem na wyraźne rezultaty. Podkreślają, iż Bóg pragnie naszego trwania z Nim, a nie natychmiastowych, widocznych wyników.
Najważniejsze więc jest nasze trwanie z Bogiem. Pisał o tym Ewagriusz z Pontu: „Nie dręcz się, jeśli od razu nie otrzymasz tego, o co prosisz. Bóg pragnie dać ci jeszcze więcej, jeśli tylko wytrwasz z Nim na modlitwie. Cóż bowiem może być większego nad rozmowę z Bogiem, i przebywanie w Jego obecności?”.
Modlitwa zatem nie powinna być nastawiona na natychmiastowe, widoczne wyniki ani być odkładana na czas lepszego nastroju czy dobrego samopoczucia. Jedynie wtedy staje się wyrazem czystej i bezinteresownej miłości, która wciąż szuka Boga i tęskni za Nim.
Chociaż osiągnięcie stanu prawdziwej modlitwy najczęściej wymaga wytrwałości, może też nastąpić w każdej chwili. Tak sugerowali wielcy autorzy traktatu o modlitwie Jezusowej z XIV wieku, Kalikst i Ignacy: „Owa nieustanna modlitwa w sercu i to, co z nią się wiąże, nie dokonuje się w sposób prosty i przypadkowy, po krótkim i małym wysiłku, chociaż czasami u niektórych mogło się to zdarzyć przez niewypowiedziane zrządzenie Boże. Trzeba jednak poświęcić wiele czasu i trudu, wysiłku ciała i duszy, i ciągłego przezwyciężania siebie, by do tego dojść”.
Nieustannej modlitwy nie można się nauczyć jak jakiejś lekcji. Nie wystarczy zdobyć informacji czy wiedzy o niej. Z modlitwą jest tak, jak z miłością: miłości się uczymy i ją rozwijamy, kochając innych. Podobnie istotę i sens modlitwy najlepiej zgłębiać po prostu się modląc. Modlitwa bowiem w swej istocie jest wielką, nieogarnioną tajemnicą spotkania. Człowiek dochodzi do niej z biegiem lat, odkrywa ją właściwie do końca życia.
Ks. Józef Naumowicz (ur. 1956), patrolog, wykładowca na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego i w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie. Ostatnio opublikował m.in. książkę Geneza chrześcijańskiej rachuby lat.
opr. ab/ab