Sen uczniów w Ogrójcu to często obraz naszej modlitwy: skoncentrowani na sobie samych, tracimy czujność i przesypiamy to, co najważniejsze
Chrystus Pan na ogół, kiedy modlił się nocą, odchodził na tę modlitwę sam. Jeden jedyny raz zapisano w Ewangelii, że poprosił kilku najbliższych uczniów, żeby Mu towarzyszyli. Ten jeden raz, w zupełnie szczególnej sytuacji, tuż przed męką. A oni wciąż na tej modlitwie zasypiali od nowa. Czy ze strachu, żeby móc zapomnieć o niebezpieczeństwie, czy ze zmęczenia, czy z jakiejkolwiek innej przyczyny — dość, że spali. Kochali Go, tak. (Chociaż właśnie miało się okazać, że własną skórę kochają bardziej.) Skoncentrowali się jednak na sobie i własnych przeżyciach: tylko to do nich trafiało. Więc zasypiali, mimo że ich budził.
Czyż to nie jest obraz naszej modlitwy? Koncentrujemy się nie na Bogu, ale na sobie; na własnych „osiągnięciach”, na własnych trudnościach. Jeśli nam przyjdzie jakaś pobożna myśl do głowy, natychmiast rejestrujemy ją jako swoją zdobycz. Jeśli zauważamy rozproszenie, natychmiast zaczynamy lamentować nad swoją słabością. Zgoda, mamy wszelkie prawo mówić Mu o swoich trudnościach, ale czy naprawdę musimy mówić tylko o nich? Wyobraźmy sobie człowieka, który przez całą półgodzinną rozmowę zalewa słuchacza swoją „jajecznicą” — ja, ja, ja — i nawet nie spyta ani razu „Jak ci idzie?”. Przecież wszyscy by przed takim rozmówcą uciekali. I rzeczywiście tylko Bóg ma dosyć cierpliwości, żeby nadal być stroną w takiej rozmowie i czekać, aż nas wreszcie zainteresuje cokolwiek poza nami samymi.
I to prawda, że nasza psychika zamknięta jest w swojej mózgownicy; więc to, co ta mózgownica przeżywa, jest dla niej najbardziej naturalnym tematem. Ale przynajmniej zgódźmy się na to, że o tym trzeba wiedzieć. Że „na zewnątrz” tego naszego myślowego więzienia jest świat Boży, do którego myśmy wprawdzie jeszcze nie znaleźli furtki, ale trzeba jej przynajmniej pragnąć. A Bóg budzi nas i stara się nas wyzwolić, żebyśmy wreszcie zajęli się Nim samym. Naszym rozmówcą, a nie naszym stylem mówienia.
Może to się uda dopiero po śmierci.
Fragment książki „Okruchy”
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
opr. mg/mg