Zaproszenie do refleksji nad własnym stosunkiem do ciała i cielesności
Wydawnictwo Jedność 2006
Z mego ciała uczynisz najukochańszy swój ogród.
E. Jabes
Ciało piękne, ciało wspaniałe,
ciało zniekształcone, ciało pielęgnowane,
ciało chore, ciało poranione,
ciało zdrowe, ciało zmęczone, ciało zgrzybiałe,
ciało dotknięte, ciało całowane,
ciało spowite, ciało przeniknięte,
ciało wystawione na pokaz, ciało sprofanowane,
ciało oczekiwane, ciało upragnione,
ciało, które jęczy,
ciało, które odczuwa rozkosz,
ciało, które cierpi,
ciało, które oczekuje,
ciało, które ukrywa się,
ciało utracone...
Czy w obecnej kulturze mamy powrót „ciała" i jego wartości? Czy może również i do Kościoła nadciąga wielka fala tego powrotu, żeby doceniać znaczenie ciała, kiedy się jest człowiekiem wierzącym w całym swoim trudzie? Czy to właśnie Kościół w wierności Ewangelii podsyca i na nowo lansuje znaczenie ciała w trudzie bycia ludźmi? A może to tylko pozory, gdy w rzeczywistości krążymy jeszcze po niezmierzonych stepach świeckiej kultury i po tysiącach kościelnych grządek, żebrząc o jedno słowo, o jedną podpowiedź, która obiecałaby nam odnalezienie ciała? Zaiste, gdyż wydaje się, że utraciliśmy je, że ktoś nam je wykradł! Co za nieszczęście!
Rzeczywiście, jest to nieszczęście: nieszczęście! Ukradziono nam ciało...
Któżby mógł tego dokonać? Któżby się na to odważył? Czy jednak te nasze niepokojące pytania są uzasadnione? Czy naprawdę wydalibyśmy choćby grosz na jakąś informację; czy potrafimy zaryzykować śledztwo podążające tropami ciała; czy znajdziemy odrobinę pokory, ażeby zaufać komuś, kto je będzie szukał za nas? Czy naprawdę będziemy gotowi poświęcić czas dla czegoś więcej niż jakiś cykl katechez albo coś więcej niż dobra książka, aby odnaleźć ciało? Czy może zadowolimy się kontynuacją trudu życia i udręczonej radości chrześcijańskiego życia, udając, że możemy się obyć bez ciała? Ale czy wówczas, przy braku ciała, życie nie będzie „bolesnym trudem", a tak zwane życie chrześcijańskie „udawaną radością" ?
No, więc kto nam ukradł ciało? Istnieje jakieś podejrzenie co do sprawcy tej kradzieży? Czy masz się zatrzymać na przebąkiwaniu, że to nieuważna ręka
twoich rodziców, ich ociągające się słowo w kwestii ciała i okolic? Czy potrafiłbyś dostarczyć wiarygodnych dowodów? Czy może chcesz coś powiedzieć o rozpowszechnionej kulturze, która w swych różnych agendach wychowawczych przynosi przesadne podkreślanie ciała, jego obsesyjne pokazywanie?
Wiadomo, że ciało jest tam ostentacyjnie ukazywane, jak gdyby naprawdę było „dowodem rzeczowym" - jak te agendy uważają - iż zostało skonfiskowane kapłanom i rodzicom. A teraz wykrzykują niczym prawowici sprzedawcy, te zatwardziałe złodziejaszki, wołają do ciebie: „My ci zwrócimy, my ci sprzedamy to ciało, które zarekwirowali ci księża i rodzice; ceną... twoja dusza: daj nam duszę, a będzie twoje!" I ukradli ci je! Po raz kolejny. Co za nieszczęście!
Czasami nachodzi cię podejrzenie, że ukradli ci je właśnie ci, którzy nauczyli cię wierzyć, że ciała zmartwychwstaną. O, właśnie, otóż i oszustwo! Resztkami autorytetu, jakim ich darzysz, delikatnie ci mówią, co następuje: liczy się tylko dusza, a ciało jest mało ważne. W ten sposób nie przejmujesz się zbytnio poszukiwaniem tego ciała, zanim ponownie nie pojawi się wspaniałe u końca czasów. Tymczasem - powiedziano ci - to kwestia „kochającego serca", „pięknej duszy", „czystego sumienia", że między kolejnymi egzaminami uczy się nawet znaleźć miejsce na ławce rezerwowych to ciało, które przecież chciałoby choć przez kilka minut zagrać w meczu, jasne!... zanim zostanie odgwizdany jego koniec.
Czy to właśnie oni, właśnie „nasi", ukradli ci je i ukryli przed tobą? Czy to właśnie oni? Przecież zawsze, gdy jesteśmy razem, by dziękować Bogu, to oni powtarzają słowa Mistrza: Bierzcie i jedzcie... to jest ciało moje... i cytują słowa wielkiego apostoła i ucznia Chrystusa, który dotąd potrafi nami potrząsnąć swoim: A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dałi ciała swoje na ofiarę żywą, świętą. Bogu miłą (Rz 12,1). Zostaliśmy ostrzeżeni o powadze sprawy: to nie żarty, o nie. Ciało Mistrza jest w końcu pokarmem na prawdziwe życie; ofiarowanie mojego ciała jest warunkiem, by radośnie pozostać w sercu miłosiernego Boga. Oczywistość zakłopotania sama się nasuwa: jak mogę brać i jeść to nowe ciało, jeżeli go nie widzę i nie dotykam? Jak mogę ofiarować ciało, jeżeli mi je ukradli lub przekonują mnie o jego mniejszej ważności?
Mimo wszystko, w gonitwie tych przypuszczeń dociera do nas z odległych rejonów, z niebios jaśniejących na nowo, łagodne i pocieszające słowo, które cię muska i zachęca do dalszych poszukiwań: Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś Mi utworzył ciało (Hbr 10,5). Dobre słowo Syna do zawsze miłującego Ojca; mądre pouczenie dla wszystkich, których spotyka na świecie, aby korzystali z Jego komunii z Ojcem. Czuła pamiątka odwieczności tego nowego ciała, jakim jest sam Jezus. Tajemnicza prawda ciała, które wydawało się zanikłe, zwyczajny kod, który sprawia, że odzyskujesz swoje utracone ciało w formie tego nowego ciała. Jest ci dane usłyszeć obietnicę Boga, który wcale nie chce twoich zarozumiałych poświęceń i twej nieco zabobonnej ofiary. On natomiast przygotowuje ci ciało zawsze tak samo troskliwie, jak troskliwie kształtował i strzegł ciała Syna.
A to Jego słowo nie przebrzmiało. Wraz z niemożliwą do zagubienia pamiątką ciała Jezusa dociera do nas precyzyjnie, ażeby zdementować odwieczną tezę, zgodnie z którą ten, kto się angażuje w święty i radosny związek z Bogiem, nie ma powodów liczyć się z ciałem. Tezę utrzymującą, że przecież głos ciała, jego jęk i wołanie, z pewnością nie będą mieć znaczenia w przygodzie życia z Bogiem. Nie tylko nie będą mieć znaczenia, lecz będą szkodliwe.
Wydaje się, że otwierająca się przed nami droga jest wyznaczana znakami, które towarzyszą opowiadaniu o poranku paschalnym: w Marii z Magdali niczym w zwierciadle możesz odnaleźć swój płacz z powodu utraty ciała, swoje przypuszczenia co do odpowiedzialnego za ten występek, swoją radość za dar... „nowego" ciała. Niewątpliwie dziwny to sposób odczytania ewangelicznego opowiadania. Chcemy jednak wierzyć, że ta kobieta, która wśród wyraźnie sprzecznych uczuć słyszała i widziała po prostu Zycie, otóż chcemy wierzyć, że chętnie się tu wypowie. Zresztą po owym dniu Paschy „złożyła" już wobec uczniów swoje świadectwo.
Maria Magdalena natomiast stała przed grobem, płacząc. A kiedy [tak] płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa - jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: «Niewiasto, czemu płaczesz?» Odpowiedziała im: «Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono». Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: «Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?» Ona zaś, sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: «Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę». Jezus rzekł do niej: «Mario!» A ona, obróciwszy się, powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», to znaczy: [Mój] Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: «Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego». Poszła Maria Magdalena i oznajmiła uczniom: «Widziałam Pana», i co jej powiedział (J 20,11-18).
Ta kobieta stała pod krzyżem. Teraz stoi przy grobie i płacze. To kobieta, która płacze: opłakuje może nie tyle odejście swego Pana, kryształową „miłość aż po grób", dzieło dokonane przez Ojca, ile to, że Go jej zabrano, to coś nie do zniesienia, zły ludzki uczynek.
Czemu nie jesteśmy tam z nią; tam, gdzie powinna jaśnieć radość Paschy; tam, gdzie życie chrześcijańskie otwiera się jako czułe i wdzięczne spotkanie z Panem? A zamiast tego, czyż nie jesteśmy tam, by wspominać i opłakiwać oraz z trudem sławić Pana, niczym w pełnej bólu skardze? Czy nie jesteśmy tam nieporadnie naśladujący Marię z Magdali w jej wierze, którą dokładnie i z radością ogłasza? Czy też może tylko płaczemy, że zabrano nam Pana, a także wykradziono ciało, nasze ciało? I nie wiemy, gdzie teraz się znajduje: Pan i nasze ciało... Dobrze jednak wiemy, że kiedy ginie Pan, zanika też prawdziwe znaczenie ciała. A kiedy ginie sens twojego ciała, również o Panu musisz powiedzieć: „Szukałam go, lecz nie znalazłam" (Pnp 3,1).
Gdzie je położyliście? Pytanie jest kategoryczne. Naznaczone głębokim przekonaniem, że jeśli zabiorą ci ciało, zabiorą ci również i Pana, autentyczną komunię z Nim, właśnie z Nim, i odwrotnie! Płacz Marii Magdaleny doskonale tego dowodził. W jej łzach, kobiety miłującej Pana i życie, wylewała się udręka: dla niej utracony, a nawet ukradziony. Pan - to utracone jej własne ciało. Jezus bowiem ją uzdrowił; więcej, uwolnił ją od siedmiu złych duchów (Łk 8,2). Od owego dnia jej ciało w końcu było wolne - dzięki Jezusowi. A teraz On odchodzi, zabrali Go.
Czy to przypadkiem nie będzie tak, że po zniknięciu Jezusa jej kobiece ciało, oderwane w końcu od złych więzów i uwolnione od hańbiącego zajęcia, nie będzie musiało powrócić do poprzedniego obrzydliwego stanu, zagarnianego i pustoszonego? Dlatego niczym potok płynie jej boleść... i tajemnicze, rozdzierające przeczucie: we wnętrznościach, w sercu czuje, że jeśli utraci ciało Pana, ponownie zostanie wykradzione jej własne ciało.
Tego się lęka, więcej, to ją napawa trwogą. A ciebie? „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono". Czy twoje obawy o rozwianie się Pana i o zniknięcie twego ciała, jego autentycznego znaczenia, nie jest też nacechowane podejrzeniem, że ciało, twoje ciało, musi zniknąć właśnie w imię wymogów życia z Panem?
No, tak. Tej kobiecie się zdaje, nawet wierzy, że to ogrodnik wykradł ciało jej Pana. My właśnie tam, w ogrodzie Paschy, gdzie zostaje nam przywrócone nasze ciało, przemienione według nowiny Jezusa, stawiamy hipotezę - iście szatańską, jak zobaczymy - że to właśnie Pan ukradł nam ciało, nasze ciało. Uważamy, że tym, którzy ośmielą się wejść w komunię z Bogiem, ciało zostanie zarekwirowane, niczym jakaś kaucja. Zostanie ci ono zwrócone tam, na końcu, jeżeli w tym czasie, tutaj, będziesz właściwie postępować. Zostaje ci zarekwirowane, gdyż i tak ci nie służy... a konfiskuje ci je właśnie Bóg, ponieważ „dobrze wiemy" - jakże stare jest to przekonanie! - że w relacjach z tym, co niematerialne, niewidzialne, niezmienne, „wewnętrzne", krótko mówiąc: z Bogiem, ciało jest niepotrzebne, więcej, jest szkodliwe z tą całą swoją materialnością, widzialnością, ze swymi namiętnościami, z „wyglądem zewnętrznym".
Takie nauczanie szeroko krąży po świecie od wieków i nie sposób go definitywnie wyplenić; smutne to, że my, chrześcijanie, daliśmy się mu zwieść. Niepokoi przede wszystkim fakt, że krąży ono bezkarnie po naszym kościelnym polu. Definitywne pozbycie się go, dopóki żyjemy, nie jest możliwe: zgoda. Ale żeby chociaż posypały się przestrogi! Przynajmniej to.
A co powiedzieć o determinacji Marii Magdaleny, która jest gotowa pójść i zabrać swego Pana? ...a ja Go wezmę. Jej zdecydowaniu odpowiada nasza zarozumiałość, że pójdziemy zabrać ciało, nasze ciało, jak gdyby to był przedmiot najzwyczajniej dostępny świadomości, naszym dobrym chęciom.
Borykamy się tu z takim samym naciskiem, jaki sumienie wywiera na ciało: oto podejmujemy decyzję odebrania zagubionego ciała, uwolnienia ciała związanego, emancypacji ciała cenzurowanego, poskromienia ciała zbuntowanego, poskładania ciała zaniedbanego... Ileż to porażek powinno nas już pozbawić złudzeń! Ileż postanowień, które tyle spowiedzi napełniały świętą dumą i ambitnymi decyzjami, zostało zniweczonych przez ten nierealny despotyzm „poprawnego sumienia"!
Ta kobieta słyszy, że Pan ją karci: „Nie zatrzymuj Mnie; teraz nie możesz zatrzymać Mnie tak, jak przedtem". Echo tego skarcenia dociera do ciebie, kiedy opłakujesz utracone ciało, swoje utracone ciało; kiedy pielęgnujesz mocne postanowienia odzyskania ciała: „nie zatrzymuj go...", nie zamykaj tego ciała w jakiejś definicji i nie uważaj go za przedmiot; nie odbieraj go Życiu, które się w nim przejawia; nie zabieraj mu oddechu, utożsamiając je z tym, i tylko z tym, co widziałaś, słyszałaś, dotykałaś. Pozwól, aby w dniach cierpliwości ukazała się chwalebność ciała, jego opatrznościowe istnienie, jego wartość i otwarcie się na twoją prawdę i prawdę Bożą. Żeby ciało mogło się objawić jako dobry nauczyciel, matczyne łono twojego sumienia? Aby stamtąd, właśnie stamtąd, z materialności twego ciała, mogło odezwać się twoje imię, w końcu wypowiedziane poprawnie. ...Głos, który niesie ton Boży, niepowtarzalny jak dla Marii z Magdali.
Ostatecznie jednak (i tutaj fragment z Maria Magdaleną znowu odczytujemy jako opowiadanie) doświadczenie według Ducha jest doświadczeniem uwielbionego ciała Jezusa... To chwalebne ciało przychodzi wziąć ciebie, ciało ożywione, obleczoną w ciało duszę; a ty, mała Maria z Magdali, zdumiona, płacząc już nie ze smutku nad utratą, ale z radości za dar, będziesz się cieszyć swoim ciałem; w końcu twoim, przywróconym w jego pięknym kształcie. I pójdziesz tak jak Maria Magdalena: nogi cię same poniosą, oczy złożą nadzieję w tajemnicy, usta będą opiewać spotkanie, ciało komunii, ciało ofiarowane... Błogosławieństwo dla Marii Magdaleny i dla ciebie; błogosławieństwo dla wszystkich, którzy ją spotkali i dla tych, którzy spotkają ciebie!
Kolejne rozdziały: |
---|
|
opr. mg/mg