"Najpiękniejsza Miłość świata. Najświętsze Serce Jezusa." - fragmenty
|
Józefa Menéndez RSCJ NAJPIĘKNIEJSZA MIŁOŚĆ ŚWIATA
Najświętsze Serce Jezusa
|
|
Chcielibyśmy jeszcze poruszyć sprawę pewnych trudności czy ewentualnych zarzutów. Chodzi bowiem o fakty ze zwyczajnego życia, które, jeśli są autentyczne, mogą pochodzić jedynie od Boga. Są to oświecenia oraz sposoby poznawania, zjednoczenia, doświadczenia, które mogą pochodzić jedynie od potęgi większej niż człowiek: od Boga, a czasem od szatana (pewne i wiarygodne racje i fakty całkowicie wykluczają w przypadku siostry Józefy stany patologiczne).
Pan Jezus pokazuje i pozwala poznać Józefie ludzi żyjących z dala od Niego, obojętnych i grzeszących; On jest tym, który z tego powodu cierpi. Pewnego dnia Jezus ukazuje się jej z Sercem zranionym:
„O mój Jezu, czy to ja tak ranię Twoje Serce?...” — nie pozwolił mi dokończyć:
„To nie ty, Józefo. To oziębłość ludzi, którzy nie odpowiadają na moją miłość. Gdybyś mogła poznać mój ból: oto kocham, a nie jestem kochany!...”
Nietrudno zrozumieć to cierpienie Serca Jezusa, jeśli opieramy się na Piśmie Świętym i patrzymy uważnie na nasze otoczenie. On miłuje ludzi miłością nieskończoną, a ci odwracają się plecami albo lekceważą tę miłość. Jeśli więc Jezus pragnie dać odczuć swój ból w sposób bardzo dotkliwy jednej ze swych oblubienic, to po to, aby ona bardziej go kochała i w ten sposób wynagrodziła za grzechy niewdzięczności, ale także po to, byśmy my sami, w naszym codziennym życiu wiary i miłości, byli bardziej wrażliwi na Jego cierpienia z powodu niewdzięczności, niewdzięczności tych, za których oddał życie, a którzy wybierają zatratę.
Trzeba powiedzieć kilka słów na temat „cierpień” Serca Jezusa. Rzeczywista trudność tkwi w naszym sposobie wyrażania myśli, ale także i przede wszystkim w braku zdolności zrozumienia, czym jest naprawdę tajemnica wcielenia. Chrystus uwielbiony nie może cierpieć. Od swego zmartwychwstania Chrystus już nie cierpi nawet jako człowiek. Czyż więc te „cierpienia” Boga, o których mówi Pismo przed faktem wcielenia, czyli w Starym Testamencie, jak też i po zmartwychwstaniu Jezusa, te bolesne skargi Chrystusa, które powtarzają się w liturgii wobec ludzkich grzechów, wszystko to byłoby tylko blagą? Czy wszystkie grzechy współczesnego świata raniły Chrystusa tylko w czasie Jego śmiertelnego życia? Czy nasza obecna miłość nie dociera do Niego dzisiaj i czy zawsze musimy cofać się dziewiętnaście, dwadzieścia wieków wstecz, do czasów, gdy Jezus żył na ziemi? Naprawdę trudny problem: trudny, ponieważ pojmujemy wszystko wyłącznie w czasie przeszłym, teraźniejszym lub przyszłym; a dla Boga nie istnieje czas, jedynie wieczna teraźniejszość, której pojęcie jest dla nas prawie niemożliwe. Powiedzieliśmy uprzednio, że wszystkie tajemnice życia Chrystusa, wszystkie „stany Jego duszy” wtopiły się w wieczną teraźniejszość Boga, a my sami, ponieważ jesteśmy obecni w czasie, zdajemy sobie sprawę, że znajdujemy się w tej Jego wiecznej teraźniejszości. Tak więc Bóg nie może być obojętny wobec naszej miłości czy naszej niewdzięczności, a jednak — Bóg nie może cierpieć i jest to pewność absolutna. Nie dokonują się w nim żadne zmiany. Stoimy tu wobec jednego z licznych paradoksów, jakich nasza wiara jest pełna. I to jest normalne, gdyż w wierze skończoność wiąże się z nieskończonością. Na jedno z pytań postawionych Jezusowi przez siostrę Józefę w imieniu jej przełożonej, a dotyczącym cierpień Boga spowodowanych grzechami człowieka, Jezus odpowiedział: „Moja boskość nie może cierpieć, moje człowieczeństwo jest uwielbione, ale dla Boga wszystko jest teraźniejszością”.
Molinier w „Walce Jakuba” rzuca pewne światło na to zagadnienie: „Zraniony aż do głębi serca... Gniew Boga łatwo pojąć, jeżeli spojrzeć nań oczami serca. Jest to ostateczna i nieunikniona reakcja każdej wyszydzonej miłości. Reakcja, której głos słychać wielokrotnie i donośnie w Starym Testamencie i którą potwierdza Nowy”. W zetknięciu z taką nauką wrażliwość ludzka się pogłębia, a sceptycyzm niewierzących uspokaja, lecz nabiera odcieni pogardy: Bóg wpadający w gniew przestaje być Bogiem, a staje się wyidealizowaną projekcją ludzkiej psychiki — i to w punkcie, gdzie jest ona najmniej doskonała! Takiej reakcji nie wolno skwitować kilku słowami. Ale jest też jakieś zuchwalstwo w przedstawianiu gniewu nie jako łatwo zrozumiałego zjawiska, lecz jako objawienia tajemnicy Boga wprowadzającego w dziedzinę, w której załamują się wszelkie pojęcia w zetknięciu z olśniewającą światłością. Jeśli miłość Boga ku nam ma jakieś znaczenie, to Jego pragnienie odpowiedzi z naszej strony musi również coś znaczyć... Znaczy coś także rana, którą zadaje odmowa z naszej strony... A gniew, którym kończy się ten proces, gdy odmowa została uznana za nieodwołalną, ten gniew staje się próbą ostateczną, potwierdzającą prawdę, ciężar i realizm tej miłości. Wobec tego odrzucenie ostatecznej próby równa się odrzuceniu przyjęcia do końca tego Słowa, które wprowadza nas rzeczywiście w Swoją światłość. Przyjmuje się stwierdzenie, że grzech obraża Boga, lecz teologowie nie chcą się podpisywać pod licznymi określeniami Biblii i liturgii, mówiącymi, że grzech rani Boga... a jeszcze mniej są skłonni przyjąć, że Bóg cierpi z powodu grzechu. „Boga cierpienie nie dosięga”... w ten sposób mechanizm stworzony do podeptania prawd najsubtelniejszych zostaje wprawiony w ruch, a gdy spotykamy się z pytaniem, co oznacza częsty zwrot: „Zasmucasz Jezusa”, różne odpowiedzi zawsze mają to samo znaczenie: nie oznacza absolutnie nic!
„Muszę powtórzyć jeszcze raz, że w ten sposób cios trafia w samo serce chrześcijaństwa i pozbawia je tego, co w nim najistotniejsze. Mówiąc, że grzechy nasze zasmucają Boga, nie twierdzimy, że Bóg cierpi w znaczeniu ludzkim tego słowa, jednakże to c o ś oznacza i, jeżeli Duch Święty posługuje się takimi wyrażeniami, świadczy o tym, że nie znajduje lepszych na wyrażenie tego, co chce powiedzieć. Chrystus codziennie zachęca swój Kościół do wspominania tajemnicy Jego Męki. Jakże jednak rozważać tę tajemnicę w perspektywie, w której grzech obrażałby majestat Boga, a nie obrażałby Jego miłości? A w jaki sposób grzech mógłby obrażać Jego miłość nie raniąc Go? Obrażać kogoś to uwłaczać jego godności, a nie jego czułości... chyba że ta czułość byłaby zraniona „niewdzięcznością i lekceważeniem ze strony tych, których ukochał...” (P. Molinier: „Walka Jakuba”, 1947, s. 138—140).
opr. ab/ab