Znaleźć jednego, by pomóc

Rozmowa z bpem Janem Ozgą, ordynariuszem diecezji Doume-Abong-Mbang w Kamerunie

Jeden z misjonarzy pracujących w Afryce powiedział, że gdy jedzie na wakacje, to staje się „żebrakiem". Czy Ksiądz Biskup też tak się czuje, gdy przyjeżdża do Rzymu, czy do Polski? „Żebrze" na swoje dzieła?

- Tutaj pomógł mi jeden z nieżyjących już miejscowych biskupów. Mówił on, że tak samo się czuł, gdy przyjeżdżał do Europy jako Afrykańczyk. Któregoś razu w pewnej organizacji, gdzie go potraktowano troszeczkę inaczej niż należało, powiedział tak: „Moi drodzy, ja sam nie potrzebuję niczego. Przyjechałem do was po to, żeby prosić dla innych. Jeżeli chcecie, pomóżcie. Mnie nie pomagajcie".

Ja też miałem przez długi czas ten problem wyciągania ręki i to jest trudne. Wiele drzwi się zamyka. Jest wiele komentarzy, że nie uzdrowimy Afryki, że jej nie nakarmimy itd. A ja odpowiadam na to bardzo prostym zdaniem: „Jeżeli pomogę jednemu człowiekowi w Afryce, to bieda na całym świecie zmniejszy się o jedną osobę". I dla mnie sama ta ewangeliczna danina jest najważniejsza. Pomóż jednemu człowiekowi, a zrobisz bardzo wiele!

Chodzi o wytworzenie tzw. solidarności międzyludzkiej, już nie patrząc na religię, bo na przykład u nas szkoły są dla wszystkich. Mamy tam protestantów, muzułmanów, różnych ludzi. Tak samo w naszych szpitalach leczymy wszystkich ludzi. To poczucie bycia żebrakiem jest czasami wzmożone w momencie, kiedy napotykam reakcję negatywną. Wtedy ma się to poczucie, ale ja wpisuję je w całość Krzyża misyjnego, który trzeba nieść ze względu na to, że tą drogą szedł sam Chrystus i my nie możemy iść inną drogą.

Żeby dzieci mogły się uczyć, pomagają w tym między innymi też Polacy. Płacą przez „Adopcję serca".

- Ta „Adopcja serca" pozwala wielu dzieciom chodzić do szkoły. W diecezji Doume uczymy około 3,5 tys. dzieci. Dzisiaj 30 euro w naszym przeliczeniu pozwala dziecku iść do szkoły. Dlatego nie podobają mi się te adopcje serca, gdzie jak widziałem w diecezjach włoskich, dawanych jest 200 euro na miesiąc, gdzie się płaci za ubranie, jedzenie i szkołę. Dlaczego? Chciałem stworzyć grupę współpracy między rodzicami i powiedziałem im: „Waszym zadaniem jest znaleźć jedzenie i ubranie dla dziecka. Ja natomiast, wraz z siostrami zakonnymi z różnych zgromadzeń, postaram się na przykład o opłacenie szkoły". Nie wszystko za darmo.

Mówię oficjalnie z całą świadomością, że dawanie pieniędzy i branie całkowitej odpowiedzialności jest powrotem do punktu wyjścia. Oznacza to zatem, niestety, zacofanie i analfabetyzm, bo odbieramy odpowiedzialność rodzicom.

Moją wizją jest stworzenie współpracy. Wtedy mam kontakt z rodzicami, siostrami, nauczycielami i z dzieckiem. I to jest piękne, że na końcu roku organizujemy Mszę św. za tych, którzy w Polsce pomagają. Katedra była pełna, a poza tym, w ciągu roku, każdy kto z Polski pomaga, otrzymuje zdjęcie dziecka i może nawiązać kontakt z tym dzieckiem poprzez siostrę.

Ta akcja prowadzona jest już od kilku lat. Dzięki „Adopcji serca" zapewniacie możliwość zdobycia wykształcenia dzieciom w Kamerunie. Czy pamięta Ksiądz Biskup jakąś sytuację, która szczególnie chwyciła za serce? Chodzi mi o dzieci, które już zdobyły wykształcenie.

- Mnie najbardziej zapisała się w pamięci sytuacja, kiedy otrzymaliśmy w ramach pomocy dzieciom mleko, tym razem z Włoch. Każda siostra otrzymała worek mleka w proszku i zorganizowaliśmy podział. Dwa razy w tygodniu dzieci przychodziły z kubkami, żeby móc się napić tego mleka. Można sobie wyobrazić, jak duże były te kubki - oczywiście największe, jakie można było znaleźć w domu. No, ale miara była jedna. Któregoś dnia, na początku tej akcji, siostra dała mleko chłopcu, on upił troszeczkę i postawił na swojej ławce. Siostra pyta się: „Dlaczego nie wypiłeś tego mleka, czy jest niedobre?". A on powiedział: „Nie, jest bardzo dobre, ale w domu mam braci i siostry. Oni nigdy w życiu nie kosztowali mleka i chcę im zanieść". Ta sytuacja bardzo mocno utkwiła w mojej pamięci. Przecież to małe dziecko mogłoby takich szklanek wypić trzy lub cztery, a tymczasem chciało się podzielić. Potrafiło już zachować się wspaniale. To pomogło mi zrozumieć, że jest sens pomagać takim ludziom, bo w nich potem wytwarzamy znów potrzebę dzielenia się.

W innych akcjach, na przykład wśród starszych, ktoś pomaga klerykom czy studentom. Mówię w ten sposób: „Dobrze, ja ci pomogę, ale gdy ty zaczniesz zarabiać pieniądze, przedstawisz mi jednego chłopaka ze wsi, któremu będziesz pomagał". Chcemy wytworzyć taki gest solidarności. I robią to. Zdarzają się sytuacje, kiedy ojciec i matka umierają. Syn zostaje sam. Pierwszy czy drugi rok jakichś studiów. Wraca do wioski, bierze maczetę i idzie do buszu, bo nie ma szans finansowych na dalszą naukę. Cieszę się, bo mam już kilku, których wyciągnąłem z buszu z dokumentami uniwersyteckimi, ponieważ nie mieli za co ukończyć studiów. Przyjaciele pomogli ukończyć, teraz są profesorami w szkole i dostają misję: „Masz znaleźć jednego i jemu pomóc. I powiedz mu w ten sam sposób: jak ty do czegoś kiedyś dojdziesz, to masz znów znaleźć jedną osobę i w ten sposób jej pomóc". I tak to się dzieje, tak pomagam. Ś

Znaleźć jednego, by pomóc

Bp Jan Ozga, ur. 17 kwietnia 1956 r. w Woli Ranizowskiej (diec. przemyska). 7 czerwca 1981 r. został wyświęcony na kapłana. Siedem lat później wyjechał do pracy misyjne w Kamerunie. W 1991 r. otrzymał nominację na wikariusza generalnego diecezji Doumé-Abong-Mbang, a 20 kwietnia 1997 r. został mianowany ordynariuszem tej diecezji.


opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama