U progu posługi w diecezji gliwickiej

Biskup Jan Kopiec, nowy ordynariusz diecezji gliwickiej, u progu swej posługi spotkał się z dziennikarzami, dzieląc się swymi troskami duszpasterskimi i społecznymi

29 grudnia 2011 r. biskup Jan Kopiec, po 19 latach posługi jako biskup pomocniczy w diecezji opolskiej, został mianowany przez Benedykta XVI ordynariuszem diecezji gliwickiej. Uroczysty ingres do katedry odbył się 28 stycznia 2012 r., w obecności nuncjusza apostolskiego, abpa Celestino Migliore oraz dotychczasowego ordynariusza diecezji, biskupa Jana Wieczorka. W ingresie uczestniczyło liczne grono duchownych - zarówno z diecezji gliwickiej, jak i z całej Polski, a także wierni świeccy. Już w trzecim dniu swego posługiwania nowy ordynariusz spotkał się z dziennikarzami w Centrum Edukacyjnym im. Jana Pawła II w Gliwicach, dzieląc się swoimi duszpasterskimi troskami i odpowiadając na pytania dziennikarzy.

Głównym tematem refleksji nowego biskupa gliwickiego była relacja Kościoła do życia społecznego. Podkreślił on wielokrotnie, że misją Kościoła nie jest bezpośrednia ingerencja w życie społeczne czy politykę, ale formowanie człowieka. Formowanie to oznacza, że Kościół stawia człowiekowi miarę, która nie jest tylko jedną z wielu propozycji, którą można potraktować opcjonalnie, ale jest miarą prawdziwego człowieczeństwa. Jeśli człowiek pragnie cieszyć się harmonią życia społecznego, musi tę miarę — daną przez samego Boga — uznać i uszanować. Nie można jej jednak narzucać jak odgórnego nakazu, ale trzeba do niej człowieka wychować, kształtując jego sumienie i wrażliwość. To jest właściwe zadanie Kościoła — zarówno w ogólnym nauczaniu, jak i indywidualnym duszpasterstwie: wychowywanie ludzkich sumień do uczciwości i odpowiedzialności.

Poniżej zamieszczamy obszerne fragmenty wypowiedzi biskupa Jana Kopca:


Wprowadzenie

Biskup Jan Kopiec: Moje wspomnienia wracają do dawnych czasów. Ta diecezja, która wyrosła na tym ważnym skrawku Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego ma swoją specyfikę i ma swoje problemy. Ale Kościół jest zawsze ten sam, czy to — jak mówił abp Nossol w „leśno-polnej diecezji opolskiej”, czy to w diecezji przepełnionej kominami, dymem — jak diecezja gliwicka. Jest to główny motyw, dla którego trzeba podejść do pracy Kościoła według tej specyfiki, którą on posiada nie z siebie, ale z ustanowienia Tego, który chciał, aby Jego nauka była głoszona i aby docierała do wszystkich ludzi. Zadaniem Kościoła nie jest polityka, rozstrzyganie różnego rodzaju szczegółowych spraw — jak mają być odprowadzane ścieki, jak ma wyglądać gospodarka leśna czy jak ma działać dystrybucja towarów w sklepach. Mówię to z całym przekonaniem. Mówiąc o pracy Kościoła trzeba mieć ciągle otwarte oczy na tę przestrzeń, której się nie da zaszufladkować, nie da się wejść w ludzkie sumienia, ludzkie postawy, ludzkie oczekiwania. Tego rodzaju kwestie będą musiały być podnoszone zawsze, ilekroć mówimy o Kościele.

Jeżeli mówimy o sprawach nadprzyrodzonych, jasne jest, że zostają one potem wtłoczone w egzystencję zwykłego, normalnego dnia. Nieraz pytamy — dlaczego do takiego czy innego wydarzenia doszło? To, co mocno akcentuję — to, że wszystko płynie z ludzkiego serca i z ludzkich postaw, których do końca nigdy nie prześwietlimy. Musimy pamiętać, że to „ludzie ludziom taki los gotują” i trzeba by apelować, aby sprawdzać, ile w postawach ludzkich jest uczciwości wobec drugiego człowieka i czy bierze się to z jakichś inspiracji religijnych, czy też nie. Inaczej, będziemy kierować się uproszczonym obrazem, a naszym zadaniem jest pomagać człowiekowi w dojściu do właściwego osądu rzeczywistości, a przede wszystkim — do wyrobienia poczucia odpowiedzialności.

 

Pytania dziennikarzy i odpowiedzi

W jaki sposób Kościół może uczyć ludzi odpowiedzialności?

Powiem to samo, co biskup Jan Wieczorek 20 lat temu. Działem Kościoła jest chęć dotarcia do człowieka, by zrozumiał on, kim jest i jaka jest miara człowieczeństwa. Dwa podstawowe pytania i dwa podstawowe określenia to uczciwość i poczucie odpowiedzialności — tego powinniśmy ludzi nauczyć. Ewangelia jest przesłaniem, które zostawił nam Jezus Chrystus. Chodzi w nim nie o to, by odpowiedzieć człowiekowi, jak miałby znaleźć sobie wygodne miejsce czy układ, ale by postawić człowiekowi pytanie: „na ile jesteś uczciwy, na ile potrafisz zrozumieć, co znaczy określony wymiar poruszania się w świecie?”. Powracamy tu do fundamentalnych określeń, znanych od tysięcy lat, które zawiera Dekalog — Kościół nigdy dalej nie pójdzie. Szczegółowe kwestie są oczywiście wyrazem tego, jak Kościół w społeczeństwie się dalej rozwija. Czy można liczyć na to, żeby zasady Ewangelii przekładały się także na wymiar społeczny? Nie ukrywam, że jestem z tego regionu i pamiętam mojego ojca, jak przychodził z kopalni, 50 czy 40 lat temu, z ogromnym poczuciem marnowania potencjału ludzkiego i materialnego w zakładzie pracy, a także niemożności przekroczenia pewnych barier. Z tym się Kościół ciągle zmaga — i dzisiaj to także widzimy, całe zamieszanie w poczuciu stabilności człowieka, a stabilność nie może być tylko nakazana, ona musi być wypracowana. O to możemy tylko apelować, o to zabiegać, zarówno w nauczaniu, jak i w kształtowaniu pewnych postaw. Jeśli nie zabraknie tego odwoływania się ciągle do poczucia odpowiedzialności: „mierz taką miarą, na jaką cię stać” — nie na wyrost, sztucznie — to się nie wykoleimy.

Gdy misjonarze szli do innych światów, w Azji, Ameryce Południowej czy Środkowej, spotykali kultury, które posługiwały się zupełnie inną miarą w określaniu relacji, jakie powinny istnieć między ludźmi i mieli dylemat: na ile możemy wkroczyć w wymiar, który ma z tych ludzi uczynić ludzi świadomych siebie, wzrastających w poczuciu odpowiedzialności i świadomości wartości. Chodzi między innymi o problem szacunku dla życia, dla godności człowieka, razem z całą sferą seksualności — to są problemy uczciwości, a nie tylko techniki czy kwestii medycznych. Tak samo jest z kradzieżą, z zachowaniem wartości materialnych, z dobrym imieniem człowieka — i tak dalej. Jeśli to sprowadzimy do podstawowych, fundamentalnych wartości, to okaże się, że naszym zadaniem i stawką posługiwania Kościoła jest przede wszystkim dotrzeć do tej miary, którą nie tyle mamy zaproponować człowiekowi, ile uświadomić mu, że tylko zachowanie takich miar i takich proporcji może prowadzić do pomyślności, do świata, który będzie godny człowieka.

Zdaję sobie sprawę, że jest tu trochę patetycznych określeń, ale inaczej się nie da. Bolesławowi Chrobremu, który budował państwo polskie u jego początków śniło się, że skrzynia złota postawiona w lesie będzie stała tak długo, aż przyjdzie właściciel i weźmie ją z powrotem, a nie, że złodziej ukradnie. Dzisiaj się oburzamy, że król wprowadził bardzo surowe prawo: każdemu złodziejowi obcinano prawą dłoń — to było tysiąc lat temu. Ale proszę sobie wyobrazić tę miarę, kiedy człowiekowi niedojrzałemu, czy człowiekowi, który spotkał innych ludzi wciągających go w nieuczciwość, trzeba postawić pewną jasną drogę do stworzenia innych warunków. Nie popieram oczywiście obcinania dłoni, chcę tylko powiedzieć, że sprawa wychowania człowieka uczciwego i odpowiedzialnego to jest sprawa aktualna we wszystkich cywilizacjach i na wszystkich etapach rozwoju ludzkości. Kościół bazujący na nauce nadprzyrodzonej, ponadczasowej, ma do spełnienia wielką misję. Nie możemy jednak uczynić nic więcej niż apelować — po to jest liturgia, po to jest studiowanie Pisma Świętego, kształtowanie sumień ludzkich, nie tylko w sakramencie pokuty, ale szeroko — chodzi o wyjście z całą nauką Kościoła, która jest nauką Chrystusa.

Przestrzeni apelowania do ludzkich sumień jest dużo. Gdyby zapytać dowolnego proboszcza, wikarego, czy nawet zaangażowanego świeckiego, każdy powie to samo: naszym zadaniem jest dotrzeć do człowieka, apelując do niego, aby zrozumiał, że życie naprawdę ludzkie jest dopiero wtedy, gdy przyjmiemy tę harmonię, której każdy żąda dla siebie, ale powinien też zachować ją w stosunku do drugiego. I trzeba też księży mobilizować do przekazywania nauki Ewangelii, a nie jakichś opinii podporządkowanych bieżącej potrzebie. Naukę Ewangelii trzeba pokazywać całościowo, ale tematy trudne trzeba też przekazywać indywidualnie. Nie zawsze wierni są na tyle dojrzali, żeby słuchając ogólnego nauczania, przyjęli właściwy przekaz do własnego życia — co należy czynić.

O jakim Kościele marzy Ksiądz Biskup?

Świat jest taki, jaki jest, nie inny — nie ma co myśleć o świecie alternatywnym, nierealnym, którego nie będzie. Moim marzeniem jest natomiast spotkać ludzi otwartych, którzy chcieliby stawać w prawdzie — o sobie, o świecie, o drugim człowieku. Większość nieszczęść, jakie się zdarzały, na różnych polach, zarówno w życiu międzyludzkim — od rodziny zaczynając, a na społeczeństwie kończąc, jak i w wymiarze codziennej egzystencji, choćby dotyczącej cen i dystrybucji towarów — wszystko zasadza się w tym, żeby być w prawdzie. Każda oszukańcza metoda oznacza manipulowanie człowiekiem. To smutny obraz. Byłoby moim marzeniem, gdyby udało się, choćby w małej cząsteczce, pomóc człowiekowi dostrzec, co należy czynić i czego można od niego oczekiwać. Posłużę się tu pięknymi miejscami w Nowym Testamencie, które mówią o tym: pierwsze to moment, gdy Jan Chrzciciel udzielał chrztu nad Jordanem i przychodzili do niego przedstawiciele różnych stanów i zawodów. Ewangelista z tych wielu spotkań wynotował kilka — celnikom Jan mówił: „bądźcie uczciwymi i nie bogaćcie się na czyjejś krzywdzie”, żołnierzom: „poprzestawajcie na swoim żołdzie i nie dopuszczajcie się nieuczciwości”, ludziom z pogmatwanymi sytuacjami życiowymi: „wstępujcie na drogę, która da wam spokojne sumienie”. Drugi tekst — to słowa świętego Pawła, skierowane do wielu gmin, w tym do gminy w Efezie, potężnego miasta na wybrzeżu Morza Śródziemnego, stolicy rzymskiej prowincji w Azji Mniejszej, tyglu narodów, filozofii i religii. Paweł mówi jasno „jeżeli chcecie być społeczeństwem, świadomym swego miejsca, siły, znaczenia, przestrzegajcie porządku” — chodziło o porządek społeczny zgodny z duchem czasów świętego Pawła, czyli I w. po Chrystusie. Ten porządek miał być normą do stworzenia przestrzeni prawdy o człowieku. Jeśli go nie uszanujemy, zabrniemy w przestrzenie, w których będziemy — mówiąc obrazowo — kręcić się za własnym ogonem i nie dojdziemy do czegoś konstruktywnego. Najczęściej odbieramy rzeczywistość na zasadzie fotografii: w danej chwili zrobiono zdjęcie, jest na nim jakieś tło, jest postać w ujęciu wyrażającym tę chwilę. Życie jest jednak bogatsze, jest jakimś procesem, w którym zdarzają się chwile lepsze i gorsze. Najważniejsze, żeby pomóc człowiekowi dojść do tego przekonania, że warto ciągle zmierzać do jakiegoś celu, tak, by nie musiał się wstydzić wobec samego siebie.

Odwiedzając zakłady karne, odbywając różne trudne rozmowy dostrzegam, że wszędzie, po pewnym czasie dochodzi do tego zrozumienia: „Byłem głupi, myślałem, że uda mi się to czy tamto osiągnąć, nie zawsze uczciwie. Dzisiaj jestem w takim momencie, kiedy dostrzegam, że gdybym wtedy — w tamtej chwili wiedział o sobie tyle, ile wiem teraz, to moje życie wyglądałoby inaczej”. Może jest to przykład skrajny — dotyczy ludzi, którzy zeszli na aż tak złą drogę, że trzeba ich było izolować od społeczeństwa. Myślę jednak, że każdy z nas ma takie etapy na swojej drodze i źle byłoby, gdybyśmy żyli urojeniami, że stworzymy na ziemi jakieś królestwo Boże, gdzie wszyscy będą uczciwi, wszyscy będą się do siebie odnosić z szacunkiem, będą dokonywać wielkich rzeczy. Takiego społeczeństwa nie znajdziemy. Z drugiej strony, myślę, że nie trzeba się wyzbywać chęci, aby każdego człowieka do takiego społeczeństwa zapraszać. Gdyby udało mi się choćby jednego człowieka na taką drogę sprowadzić, czy to argumentacją, którą Kościół daje mi do ręki, czy moją postawą, to moje życie byłoby spełnione.

Dlaczego w jednym z artykułów w Gościu Niedzielnym Ksiądz Biskup przypomniał zdanie Bernarda z Clairvaux, że „biskup dużego miasta nie powinien się radzić ludzi świeckich i nierozsądnych”?

Nie chodzi o to, że jacyś ludzie są nierozsądni dlatego, że są świeccy. Wspomniany autor żył w pięknym wieku XII, wieku budowania i pewnych przesadnych oczekiwań, że można na ziemi — dając dobre prawo — zbudować społeczeństwo ludzi uczciwych i odpowiedzialnych. Św. Bernard — reformator, doradca papieży, zadaje sobie pytanie, czy wystarczy oprzeć się na wymiarze sakralnym, aby opracować zasady odpowiadające właściwym standardom uczciwości i odpowiedzialności. Jeżeli tak, to Bernard zakłada, że miejsce ludzi świeckich jest szczególne — mają realizować Kościół poprzez spełnianie zadań, które są postawione dla człowieka, od pracy na roli, od zabezpieczenia chleba powszedniego, do stworzenia warunków do mieszkania w mieście i na wsi. Wobec tego biskup, mający wypełniać swoje zadania sakralne, nie musi pytać się świeckich w sprawach sakralnych, na przykład, czy ma dziś użyć takiego czy innego formularza mszalnego. Biskup ma tu podejmować decyzje. W tym wymiarze jest to chyba aktualne i do dziś — ludzie świeccy mają wiele przestrzeni, w których powinni realizować Ewangelię i przekazywać inspiracje Ewangelii dzisiejszemu światu. Gdyby ludzie świeccy mieli wyłącznie zajmować się kwestiami duchowymi i zwracać uwagę duchownym, jakimi mają być — to byłoby zbyt mało, choć w jakimś wymiarze to też jest potrzebne.

Ważniejszym problemem jest natomiast niezasięganie rady u osób nieroztropnych. Bernard był człowiekiem wyjątkowo przenikliwym i miał umysł pozwalający wspaniale syntetyzować wskazania Ewangelii i przenosić je na budowanie społeczeństwa. W wieku XII — wieku wzrostu władzy cesarstwa i papiestwa — gdy wydawało się, że zbudowanie idealnego państwa będzie możliwe, Bernard dostrzegał istotną przeszkodę. I nie były nią jakieś zewnętrzne czynniki, ale niedojrzałość ludzi. Ludzie nierozsądni, którzy byli i wtedy, i są dzisiaj — to ludzie, którzy nie widzą prawdy ani o sobie, ani o drugim człowieku. Człowiek nierozsądny patrzy bardzo wąsko i wydaje mu się, że skoro on tak uważa, to tak powinno być. Jeśli czyjeś zdanie jest oparte o długie doświadczenie i o sprawdzone walory, to oczywiście może być słuszne, może przynieść sukces. Najczęściej jednak w charakterze doradców, którzy podchodzą w pewnej chwili i mówią rządzącym „zrób tak czy tak”, występują osoby niedojrzałe i nierozsądne. Słuchanie takich ludzi oznacza, że można wejść na bardzo grząski teren, z którego potem nie ma wyjścia.

Benedykt XVI zwraca w swoim nauczaniu uwagę na problem zanikającego we współczesnym świecie poczucia sacrum. Ludzie coraz bardziej zwracają uwagę na rzeczy materialne i zewnętrzne, coraz mniej na to, co nadaje tym rzeczom głębszy sens. Czy Ksiądz Biskup dostrzega ten problem także w swojej perspektywie duszpasterskiej i czy mógłby się podzielić swoimi refleksjami w tej kwestii?

Rzeczywiście, w perspektywie pracy Kościoła, doświadczamy tego problemu. Nie umiałbym teraz odpowiedzieć na pytanie, jaki jest pomysł na jego rozwiązanie, łatwiej byłoby mi natomiast powiedzieć, skąd się to wzięło. Jestem daleki od myślenia dialektycznego, szukającego wszędzie przeciwieństw, ale faktycznie jest to zagadnienie skomplikowane i Kościół jest tu na styku pojawiających się problemów. To nie Kościół powoduje zanik sacrum, choć niektórzy chcieliby w sposób upraszczający tak rzecz przestawić, przypisując winę Kościołowi: „Kościół nie mówi tego, nie wypełnia tamtego”. Taka odpowiedź to raczej wynik pośpiechu myślowego, czy wręcz zaczepnego stylu myślenia, a nie prawdziwa analiza problemu. Problem jest rzeczywisty, dostrzegamy go. Jego istotą nie jest jednak zanik zewnętrznych form - na przykład kiedyś witając księdza całowało się go w rękę, a dziś często mówi się „dzień dobry”. W innych krajach mówi się np. „signor cardinale”, co w polskim tłumaczeniu brzmiałoby „panie kardynale” i nikogo to nie razi. Problem zaniku sacrum nie leży też w tym, że ktoś — od artystycznej wizji swojego domu aż po sposób mówienia — nie posługuje się pojęciami religijnymi. Zanik sacrum przejawia się natomiast w obecnym dziś bardzo drapieżnym wymiarze antyreligijnym. Z treści religijnych robi się targowisko chamstwa i sensacji, zanika religijna wrażliwość. Wszyscy mówią wprawdzie o tolerancji, o potrzebie szanowania innych, ale zwykle jest to skierowane przeciwko Kościołowi. Tu jest problem i może trzeba by zapytać tych wszystkich, którzy uważają się za członków Kościoła, którzy potrafią posługiwać się pięknymi słowami, jaki mają pomysł na zwalczenie tego braku kultury i wrażliwości.

Dla mnie jakimś przykładem był list od Prezydenta Rzeczypospolitej [Bronisława Komorowskiego], który otrzymałem z okazji ingresu. Nie znamy się wprawdzie, ale Prezydent przysłał swój list dla podkreślenia, że docenia pracę Kościoła i rolę biskupów. Prezydenta, reprezentującego nasz kraj, stać na to, by wyrazić pozytywne zdanie o pracy Kościoła, a równocześnie w tym samym kraju jest wielu ludzi, których nie stać w ogóle na uszanowanie tego, że ktokolwiek może iść drogą Kościoła, wręcz przeciwnie — obrażają Kościół, podobno w imię tolerancji. Problem zaniku sacrum to problem braku kultury, ale przede wszystkim to problem braku miłości człowieka. Twarda skóra, którą przyjmujemy pod wpływem różnych niedojrzałych koncepcji, wydaje nam się dziś wyrazem wielkości człowieka. A jednak istnieje inna miara człowieczeństwa i powinno się tę miarę zachowywać. Ja to bardzo mocno przeżywam.

Z drugiej strony funkcjonując w takim społeczeństwie, ludzie Kościoła muszą czasem reagować bardziej dosadnie. Nie chodzi nawet o to, że puszczają im nerwy, ale aby dotrzeć do drugiej strony, trzeba czasem powiedzieć mocno: „przestańcie wreszcie tak się zachowywać” — a wtedy druga strona twierdzi, że Kościół jest niewychowany, bo zwraca uwagę. Myślę, że tu jest duże pole do pracy dla ludzi świeckich, żeby kształtować kulturę. Nie nakazywać — ale kształtować. Chodzi i o Kościół, i o człowieka, także tego, który jest z daleka od Kościoła. Chodzi o to, żeby tego człowieka zaprosić na drogę wrażliwości i wyczucia tego, co druga osoba reprezentuje. To jest prawdziwy wyraz tolerancji: mieć szacunek dla tego, co ktoś drugi sobą reprezentuje.

Opracował Maciej Górnicki,
Fundacja Opoka

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama