Maryja - to czułość, wrażliwość i macierzyńska opieka, ale także odwaga wiary i moc nadziei. To wzór dla innych matek
Zamieszczamy fragmenty książki pod tytułem «Ave Maria», która ukazała się w 2018 r. nakładem włoskiego wydawnictwa Rizzoli i Watykańskiej Księgarni Wydawniczej i zawiera dialog Papieża Franciszka i ks. Maria Pozzy, kapelana więzienia w Padwie.
W Ewangeliach Maryja jawi się jako kobieta małomówna, nie wygłaszająca wielkich mów, która nie chce odgrywać pierwszoplanowej roli, ale z czujnym spojrzeniem, które potrafi strzec życia i misji Jej Syna, a tym samym wszystkiego, co On miłuje. Potrafiła czuwać nad początkami pierwszej wspólnoty chrześcijańskiej i w ten sposób nauczyła się być matką wielkiej rzeszy. Była blisko w najrozmaitszych sytuacjach, aby zasiewać nadzieję. Towarzyszyła krzyżom swoich dzieci, niesionym w cichości serca. Jakże liczne przejawy czci, bardzo liczne sanktuaria i kaplice w najbardziej ukrytych miejscach, bardzo liczne obrazy, znajdujące się w domach, przypominają nam tę wielką prawdę.
Maryja obdarzyła nas matczynym ciepłem, tym, którym nas otacza pośród trudności; to matczyne ciepło sprawia, że nic i nikt nie może stłumić w łonie Kościoła rewolucji czułości, którą zapoczątkował Jej Syn. Tam gdzie jest matka, jest czułość. A Maryja przez swoje macierzyństwo pokazuje nam, że pokora i czułość nie są cnotami ludzi słabych, ale silnych, uczy nas, że nie trzeba znęcać się nad innymi, żeby czuć się ważnym (por. adhort. apost. Evangelii gaudium, 288). I od zawsze święty wierny lud Boży uznawał Ją i czcił jako Świętą Matkę Boga. (...)
Matki są najpotężniejszym antidotum na nasze skłonności do indywidualizmu i egoizmu, na nasze zamknięcia i apatie. Społeczeństwo bez matek byłoby nie tylko społeczeństwem zimnym, ale też społeczeństwem, które utraciło serce, które utraciło «smak rodziny». Społeczeństwo bez matek byłoby społeczeństwem bez litości, zostawiającym miejsce jedynie na wyrachowanie i spekulację. Bowiem matki nawet w najgorszych momentach potrafią świadczyć czułość, bezwarunkowe oddanie, moc nadziei. Wiele się nauczyłem od tych matek, które mają dzieci w więzieniu lub przykute do łóżka szpitalnego, albo zniewolone przez narkotyki — czy jest zimno czy ciepło, w deszczu i spiekocie nie poddają się i wciąż walczą, aby im dać to, co najlepsze. Albo te matki, które w obozach dla uchodźców czy nawet w sytuacji wojny potrafią przyjąć cierpienie swoich dzieci i wspierać je bez wahania. Matki, które dosłownie oddają życie, aby żadne z dzieci się nie zatraciło. Tam gdzie jest matka, jest jedność, jest przynależność, przynależność dzieci. (...)
Wiele razy przejeżdżałem autobusem przed więzieniem Villa Devoto w Buenos Aires. Była tam kolejka mam, i wszyscy je widzieli, te kobiety czekające w kolejce na wejście, aby odwiedzić dziecko. Nietrudno jest wyobrazić sobie upokorzenia, jakie musi znosić kobieta, rewizje... Ale to nie ma znaczenia, bo znosi je dla dziecka.
Pozwalają się poniżyć, liczy się tylko dziecko. Dla Maryi ważny był Syn. Nie przejmowała się komentarzami innych. Dlatego była Ona na Kalwarii. Ale tam nawet Syn Ją opuszcza — nie tylko dlatego, że umiera. Mówi do Niej: «Teraz będziesz miała innych», i daje nam wszystkim Mamę, która nas rodzi na krzyżu. (...)
Maryja nie może być mamą ludzi zepsutych, bowiem ludzie zepsuci zaprzedają mamę, zaprzedają przynależność do rodziny, do ludu. Zabiegają tylko o własne korzyści, czy to ekonomiczne, czy intelektualne, polityczne, jakiegokolwiek rodzaju. Ich wybory są egoistyczne, powiedziałbym szatańskie — zamykają drzwi na klucz od środka. I Maryja nie może wejść. Oni się zamykają, dlatego jedyną modlitwą za ludzi zepsutych jest ta, aby jakieś trzęsienie ziemi do tego stopnia nimi wstrząsnęło, żeby się przekonali, iż świat nie zaczął się od nich i nie skończy się na nich. Dlatego oni się zamykają, nie potrzebują matki, ojca, rodziny, ojczyzny, przynależności do ludu. Kultywują tylko egoizm, a ojcem egoizmu jest diabeł.
Maryja jest Matką nas wszystkich, grzesznych, od najbardziej po najmniej świętego. Jest Mamą. Pamiętam, że moja mama, mówiąc o nas, piątce dzieci, mówiła: «Moje dzieci są jak palce u ręki, każde jest inne od drugiego; ale gdy ukłuję się w jeden palec, czuję taki sam ból, jaki bym odczuwała, gdybym się ukłuła w inny». Maryja towarzyszy w drodze nam, grzesznikom, każdemu z jego grzechami. «Módl się za nami grzesznymi» znaczy: «Jestem grzeszny, ale Ty miej mnie w opiece». Maryja jest Tą, która nas strzeże. (...)
Maryja nie jest kobietą zniechęcającą się w obliczu niepewności życia, zwłaszcza kiedy się wydaje, że nic nie jest tak, jak być powinno. Nie jest też kobietą gwałtownie protestującą, pomstującą na koleje życia, które często ukazuje nam wrogie oblicze. Przeciwnie, jest kobietą słuchającą — nie zapominajcie, że zawsze istnieje wielki związek między nadzieją i słuchaniem, a Maryja jest kobietą, która słucha. Maryja przyjmuje życie takie, jakie się nam jawi, z jego dniami szczęśliwymi, ale także z jego tragediami, których chcielibyśmy nigdy nie przeżywać. Aż po największą noc Maryi, kiedy Jej Syn zostaje przybity do drzewa krzyża.
Aż do tamtego dnia Maryja niemal zniknęła z tekstów Ewangelii — natchnieni pisarze dają do zrozumienia to powolne zanikanie Jej obecności, Jej trwanie w milczeniu wobec tajemnicy Syna, który jest posłuszny Ojcu. Jednak Maryja pojawia się znów w kluczowym momencie — kiedy znaczna część przyjaciół rozproszyła się ze strachu. Matki nie zawodzą, a w tamtej chwili, u stóp krzyża, nikt z nas nie może powiedzieć, która męka była okrutniejsza — czy męka niewinnego człowieka, który umiera na miejscu kaźni, jakim był krzyż, czy agonia Matki, która towarzyszy w ostatnich chwilach życia swojemu Synowi.
Ewangelie są oszczędne w słowach i niezwykle powściągliwe. Odnotowują za pomocą jednego prostego czasownika obecność Matki: «stała» (por. J 19, 25). Ona stała. Nic nie mówią o Jej reakcji — czy płakała, czy nie płakała... nic; ani jednej wzmianki, żeby opisać Jej cierpienie — odnośnie do tych szczegółów później dadzą upust swej wyobraźni poeci i malarze, dostarczając nam obrazy, które weszły do historii sztuki i literatury. Ale Ewangelie mówią jedynie: Ona «stała». Stała tam w najgorszym momencie, w najokrutniejszej chwili i cierpiała razem z Synem. «Stała». Maryja «stała», po prostu tam była. Oto znów się pojawia — ta młoda Kobieta z Nazaretu, teraz już z posiwiałymi włosami z powodu upływu lat, nadal zmagająca się z Bogiem, którego trzeba tylko przyjąć, i z życiem, które dotarło na próg największej ciemności. Maryja «stała» pośród najgłębszej ciemności, ale «stała». Nie odeszła.
Maryja jest tam, wiernie obecna zawsze, kiedy trzeba trzymać zapaloną świecę w miejscu lekko zamglonym i pośród gęstych mgieł. Nawet Ona nie zna przeznaczenia zmartwychwstania, które Syn w owej chwili zapoczątkowywał dla nas wszystkich, ludzi — jest tam z wierności planowi Boga, którego służebnicą zadeklarowała się w pierwszym dniu Jej powołania, ale także z powodu swojego instynktu Matki, która po prostu cierpi, ilekroć któreś dziecko przeżywa mękę. Cierpienia matek — wszyscy poznaliśmy kobiety silne, które mierzyły się z licznymi cierpieniami dzieci! Spotkamy Ją znów w pierwszym dniu Kościoła (por. Dz 1, 14); Ona, Matka nadziei, jest pośród tej wspólnoty uczniów, jakże słabych — jeden się zaparł, wielu uciekło, wszyscy się bali. A Ona po prostu stała tam, w sposób najzwyklejszy, jakby to była rzecz całkowicie naturalna — w pierwszym Kościele, ogarniętym światłem zmartwychwstania, ale także obawami związanymi z pierwszymi krokami, jakie miał stawiać w świecie.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (11/2018) and Polish Bishops Conference