W normalnym kraju członek rządu z takimi „osiągnięciami” jak Barbara Nowacka podałby się natychmiast do dymisji albo zostałby zdymisjonowany przez premiera. W Polsce natomiast winą za swoje niepowodzenia minister obarcza biskupów. I to ma wystarczyć?
Minister Nowacka łapie sukces za sukcesem. Najpierw ruszyła na wojnę z katolikami i Episkopatem, aby wyrugować katechezę z szkoły. Jak mogła pokazywała rodzicom i biskupom, że ich zdanie się nie liczy i ona wie lepiej co potrzeba polskim dzieciom. Potem Pani Minister uskrzydlona sukcesem ruszyła do przodu. Wszyscy biadolą od lat, że dzieci są przeciążone nauką, że nie dają rady, że rodzice muszą płacić za korepetycje kiepsko opłacanym przez państwo nauczycielom. I Pani Minister znalazła rozwiązanie: na początek niech dzieci nie odrabiają pracy domowych. Rzeczywiście genialne rozwiązanie! Dzieci są teraz zrelaksowane i wypoczęte. Znając taktykę Pani Minister w kwestii wyrzucenia katechezy ze szkoły, czyli nie atak frontalny, tylko kroczek za kroczkiem, odcinanie plasterka za plasterkiem, według „taktyki salami” bolszewików, założę, że to tylko początek. Dalej pewnie będzie likwidacja ocen, świadectw, a potem po kolei matematyki, historii, fizyki, języka polskiego itd. Przecież to wszystko stresuje polskie dzieci, a stres jest bardzo szkodliwy dla zdrowia. Na koniec zostanie tylko edukacja zdrowotna, bo przecież najważniejsze jest, żeby polskie dzieci były zdrowe. Będą zdrowe i tłuściutkie, i do tego głupiutkie. Nie ma nic piękniejszego niż rządzić analfabetami najlepiej przy pomocy tik-toka i instagramu. Marzenie lewicy o idealnym i posłusznym społeczeństwie w końcu się spełni.
Klapa edukacji zdrowotnej
Edukacja zdrowotna – to kolejny sukces Minister. W niektórych regionach Polski, żadne dziecko się na nią nie zapisało. Ewidentny sukces! Tyle pary tak pięknie poszło w powietrze! Przy okazji Pani Minister jeszcze raz jak mogła olewała zdanie rodziców, pokazywała swoją pogardę biskupom i popisywała się swoją intelektualną wyższością. Pokazała, że zdanie gamoni i półgłówków jej nie interesuje, a monolog ceni wyżej niż dialog. Jako doradców i twórców postawy programowej, wzięła sobie ludzi, których poglądy są dla dużej części polskich rodziców jak płachta na byki. A polskie dzieci wzięły sobie do serca jej troskę o ich wypoczynek oraz bezstresowe życie i propozycję jeszcze jednej lekcji w tygodniu elementarnie olały. No bo jeśli jesteśmy przemęczone dwoma godzinami katechezy w tygodniu, odrabianiem prac domowych, to po co mamy siedzieć po nocach w szkole na tak nam potrzebnej i niezbędnej edukacji zdrowotnej?
Zamiast wyciągać wnioski z własnych błędów, łatwiej szukać winy u innych
I jakie z tego wnioski? Otóż w normalnym kraju taka impertynencka i skazana na sukces Pani Minister dostałaby od premiera … nie, nie czekoladki, tylko … dymisję. Po co rządowi walka z wyborcami o głupoty? Po co drażnić ludzi i ich obrażać? No właśnie po co? Dwie, trzy takie panie ministry i okręt rządowy pójdzie na dno. Jeśli Pani Minister miałaby choć trochę autorefleksji, to sama podałaby się do dymisji, albo przynajmniej spróbowała by tych okropnych biskupów zaprosić na kawę i ciasteczka, zamienić parę słów, do czegoś przekonać, elementarnie okazać im trochę szacunku i uwagi. To są w większości mili, starsi panowie, nie lubią kłótni, a kompromis i święty spokój cenią sobie jak mało kto.
Ale Minister nie daje za wygraną. Zrobiła wszystko co możliwe, żeby sobie zrobić z Episkopatu wrogów, ignorować opinię ludzi, którzy ciągle mają jednak niemały posłuch w społeczeństwie, pokazać im figę z makiem, a teraz jeszcze swój sukces zwaliła na … biskupów! To oni sabotażyści są winni! Pod ściankę ich i kulkę w łeb! No pasaran! Ale z tego wniosek, że jednak ich opinia w Polsce coś znaczy, jeśli ci obskuranci doprowadzili do klęski takiego pięknego projektu. Czyli wniosek jest prosty: Pani Minister miała dużo dobrych chęć, mniej rozumu i politycznego sprytu, co jest jeszcze jednym argumentem, żeby Premier wysłał ją na dłuższe wakacje.
A może dać głos rodzicom?
I jakie ja jeszcze mam wnioski? Najprostszy: zlikwidować Ministerstwo Edukacji. Niech sami rodzice decydują do jakiej prywatnej, kościelnej, komunistycznej czy ekologicznej szkoły chcą posłać swoje dzieci. Pieniądze z podatków niech równiutko idą do wybranej przez rodziców szkoły w tornistrze każdego malucha. Jeśli ktoś chce, aby jego ukochany synuś lub curuś miała od rana do wieczora edukację seksualną lub katechezę, to proszę bardzo. Wolność Tomku w swoim domku.