Skoro nie udało się po dobroci, to może będzie siłą – tak wynika ze słów minister edukacji Barbary Nowackiej na temat tzw. edukacji zdrowotnej. Większość uczniów w Polsce wypisano z kontrowersyjnego przedmiotu. Nowacka zapowiada, że „podejmie decyzję” w sprawie wprowadzenia przymusu udziału w tych lekcjach.
Pełne dane na temat uczniów zapisanych na tzw. edukację zdrowotną mają zostać przekazane 10 października, ale już teraz wiadomo, że frekwencja nie dopisze. W Krakowie i Warszawie z nowego przedmiotu wypisanych zostało dwie trzecie uczniów, w Rzeszowie zrezygnowało 81 proc., a w Gdańsku 69 proc. – wynika z wstępnych danych. To i tak większe zainteresowanie niż w np. Czarnym Dunajcu, gdzie chętnych prawie nie było. Są w Polsce szkoły, w których na lekcje zapisali się niemal wszyscy, ale nie ma ich wiele w skali kraju.
Wprowadzenie do szkół lekcji o tożsamości płciowej i walce o klimat zakończyło się spektakularną klapą. Minister edukacji Barbara Nowacka nie wyklucza, że przedmiot stanie się w przyszłości obowiązkowy.
Presja miała sens
Szefowa MEN pytana była o przyczyny rezygnacji z zajęć z edukacji zdrowotnej.
„Doskonale państwo wiedzie, że burza polityczna rozpętana przez episkopat i polityków prawicy spowodowała, że przedmiot został w tym roku wprowadzony jako nieobowiązkowy. I oczywistą konsekwencją nieobowiązkowości jest to, że spora część uczniów i rodziców decyduje się niestety na nieskorzystanie z tego przedmiotu” – powiedziała.
Minister zapomniała wspomnieć o protestach rodziców – to pod wpływem dużego ruchu społecznego zgodziła się na to, by nowy przedmiot stał się nieobowiązkowy. To właśnie rodzice demonstrowali na ulicach od grudnia zeszłego roku i wykazywali absurdalne oraz deprawujące treści w podstawie programowej i programie nauczania (który długo nie był publikowany). W konsultacjach społecznych wzięło udział kilkadziesiąt tys. osób.
Co naprawdę jest w programie
„Zaapelujemy, by dać przedmiotowi szansę, żeby uczniowie chociaż spróbowali posłuchać, czego się tam mogą dowiedzieć, rodzice, żeby zapoznali się z podstawami programowymi, nauczyciele z materiałami, które są dostępne na Zintegrowanej Platformie Edukacyjnej” – dodała minister.
To właśnie z programu dostępnego na ZPE można się dowiedzieć o lekcjach o tym, że tożsamość płciowa to co innego niż biologiczna płeć, o zadaniach takich jak wykonanie plakatu o antykoncepcji czy o tym, że zajęcia poświęcone temu, jak dotykać swoich piersi lub jąder w celu namacania guzka mają być prowadzone w grupach koedukacyjnych.
Przymus na horyzoncie
Minister Barbara Nowacka zapowiedziała, że przyczyny niskiej frekwencji będą analizowane, choć jak zaznaczyła „pierwotną przyczyną jest nieobowiązkowość”. Zapytana, czy w przyszłym roku szkolnym edukacja zdrowotna stanie się przedmiotem obowiązkowym, minister tego nie wykluczyła.
„Podejmiemy decyzję po badaniach, ewaluacjach i rozmowach” – zapowiedziała.
Zaatakowała także episkopat.
„Bardzo trzeba dużo mieć złej woli, żeby w sformułowaniu dotyczącym przeciwdziałania seksualizacji, bo dokładnie o tym jest ten przedmiot, znaleźć coś innego. Szkoda, że ta zła wola znalazła się niestety w ustach i w piśmie Episkopatu. Tak, to jest ich zła wola. Tak, przedmiot jest potrzebny. Tak, wszyscy powinniśmy walczyć o zdrowie i bezpieczeństwo młodego pokolenia. Natomiast mam nadzieję, że w przyszłych latach program ten po tym, jak rozbijemy dezinformację, będzie lepiej przyjęty”
– mówiła.
Edukacja zdrowotna to przedmiot, który w tym roku szkolnym zastąpił wychowanie do życia w rodzinie. Jest nauczana w szkołach podstawowych w klasach IV–VIII (w wymiarze jednej godziny tygodniowo w każdej z tych klas, przy czym zajęcia w klasie VIII mają być realizowane tylko w pierwszym semestrze) i w szkołach ponadpodstawowych (w wymiarze jednej godziny tygodniowo przez dwa lata). (PAP)
Źródło: