FRANCISZEK W BARBIANIE
Drodzy Bracia i Siostry, przybyłem do Barbiany, by złożyć hołd pamięci kapłana, który złożył świadectwo, że człowiek, który oddaje siebie Chrystusowi, spotyka braci w ich potrzebach i służy im, aby była broniona i umacniana ich godność osób, z takim samym oddaniem, jakie okazał nam Jezus, aż do śmierci na krzyżu.
1. Cieszę się, że spotykam osoby, które były kiedyś uczniami ks. Lorenza Milaniego, zarówno w szkole ludowej w parafii San Donato w Calenzano, jak tutaj, w szkole w Barbianie. Jesteście świadkami tego, w jaki sposób ten ksiądz żył swoją misją, w miejscach, gdzie został posłany przez Kościół, z pełną wiernością Ewangelii i właśnie dlatego z pełną wiernością wobec każdego z was, których Pan mu powierzył. I jesteście świadkami jego pasji edukacyjnej, jego pragnienia, by obudzić w osobach człowieczeństwo, ażeby je otworzyć na to, co boskie.
Dlatego poświęcił się całkowicie szkole, dokonując wyboru, który tutaj, w Barbianie, wprowadził w życie w sposób jeszcze bardziej radykalny. Szkoła, dla ks. Lorenzo, nie była rzeczą inną niż jego misja kapłańska, lecz konkretnym sposobem jej wypełniania przez oparcie jej na trwałym fundamencie, na którym mogła się wznieść do nieba. I kiedy w następstwie decyzji biskupa z Calenzano przybył tutaj, do dzieci z Barbiany, zrozumiał szybko, że jeśli Pan pozwolił na to rozstanie, to dlatego, żeby dać mu nowe dzieci do wychowania i kochania. Trzeba przywrócić ubogim słowo, bo bez słowa nie ma godności, a więc nie ma również wolności i sprawiedliwości: tego uczy ks. Milani. I to właśnie słowo będzie mogło otworzyć drogę do bycia w pełni obywatelami w społeczeństwie, poprzez pracę, i w pełni należeć do Kościoła, poprzez wiarę świadomą. Odnosi się to w pewien sposób również do naszych czasów, w których tylko umiejętność posługiwania się słowem może pozwolić na rozeznanie się wśród licznych i często niejasnych przesłań, którymi jesteśmy zarzucani, i wyrazić głębokie potrzeby własnego serca, a także oczekiwania na sprawiedliwość licznych braci i sióstr, którzy czekają na sprawiedliwość. Do tej humanizacji, której domagamy się dla każdej osoby na tej ziemi, obok chleba, domu, pracy, rodziny, należy również umiejętność posługiwania się słowem jako narzędziem wolności i braterstwa.
2. Są tutaj również dzieci i młodzież, reprezentujący dla nas wielką liczbę dzieci i młodzieży, która dziś potrzebuje osób towarzyszących jej na drodze wzrastania. Wiem, że wy, jak wielu innych na świecie, żyjecie w sytuacji marginesowej i że ktoś jest z wami, byście nie byli sami i by wskazywać wam drogę możliwego wydobycia się z tego, przyszłość otwierającą się na bardziej pozytywne horyzonty. Chciałbym tutaj podziękować wszystkim wychowawcom, tym, którzy pracują w służbie na rzecz wzrostu nowych pokoleń, w szczególności tych, które żyją w trudnych sytuacjach. Wasza misja pełna jest przeszkód, ale i radości. Lecz przede wszystkim jest misją. Misją miłości, bo nie można nauczać bez miłości i bez świadomości, że to, co się daje, jest tylko prawem, które się uznaje, prawem do oświaty. Do nauczania jest wiele rzeczy, ale rzeczą zasadniczą jest rozwój świadomości wolnej, zdolnej, by konfrontować się z rzeczywistością i poruszać w niej, kierując się miłością, pragnieniem ryzykowania dla innych, zajmowania się ich trudami i ranami, odrzucania wszelkiego egoizmu, by służyć wspólnemu dobru. Czytamy w Liście do profesorki: «Dowiedziałem się, że problem innych jest taki sam jak mój. Rozwiązanie go wszyscy razem to polityka. Rozwiązanie go samemu to skąpstwo». To jest wezwanie do odpowiedzialności. Wezwanie, które dotyczy was wszystkich, drodzy młodzi, ale przede wszystkim nas, dorosłych, powołanych do tego, by przeżywać wolność sumienia w sposób autentyczny, jako poszukiwanie tego, co prawdziwe, piękne i dobre, gotowi zapłacić tego cenę. I to bez kompromisów.
3. Na koniec, lecz nie jest to rzecz ostatnia, zwracam się do was, kapłani, z którymi chciałem się spotkać tu, w Barbianie. Widzę wśród was księży w podeszłym wieku, którzy dzielili z ks. Milanim lata seminarium lub posługi duszpasterskiej w sąsiedztwie; a także młodych księży, którzy są przyszłością duchowieństwa florenckiego i włoskiego. Niektórzy z was są zatem świadkami ludzkiej i kapłańskiej przygody ks. Lorenza, inni są jego spadkobiercami. Wszystkim chcę przypomnieć, że wymiar kapłański ks. Lorenza Milaniego jest korzeniem tego wszystkiego, co do tej pory wspominałem mówiąc o nim. Wymiar kapłański jest korzeniem wszystkiego, co zrobił. Lecz jego bycie księdzem ma jeszcze głębszy korzeń: jego wiarę. Była to wiara wszechogarniająca, która stała się całkowitym oddaniem Panu i w posłudze kapłańskiej znalazła pełną i doskonałą formę dla młodego nawróconego. Znane są to słowa jego duchowego przewodnika, ks. Raffaele Bensiego, do którego zwracali się w tamtych latach najwybitniejsi przedstawiciele florenckiego katolicyzmu, tak bardzo żywego w połowie ubiegłego wieku, w okresie ojcowskiego posługiwania czcigodnego kard. Elii Dalla Costa. Powiedział ks. Bensi: «By zbawić duszę, przyszedł do mnie. Od tego sierpniowego dnia aż do jesieni dosłownie pochłaniał Ewangelię i Chrystusa. Ten chłopiec od razu dążył do absolutu, bez kompromisów. Chciał się zbawić i zbawiać, za wszelką cenę. Przejrzysty i twardy jak diament, musiał natychmiast się zranić i ranić» (Nazzareno Fabbretti, Wywiad z ks. prał. Raffaele Bensim, «Domenica del Corriere», 27 czerwca 1971 r.). Bycie księdzem jako sposób życia Absolutem. Mówiła jego matka Alice: «Mój syn szukał Absolutu. Znalazł go w religii i w powołaniu kapłańskim». Bez tego pragnienia Absolutu można mówić o dobrych biuralistach sacrum, ale nie można być księżmi, prawdziwymi księżmi, zdolnymi stawać się sługami Chrystusa w braciach. Drodzy księża, z łaską Bożą starajmy się być ludźmi wiary, wiary rzetelnej, nierozwodnionej; i ludźmi miłości, miłości duszpasterskiej do tych wszystkich, których Pan nam powierza jako braci i synów. Ks. Lorenzo uczy nas także kochać Kościół, tak jak on go kochał, ze szczerością i prawdą, które mogą rodzić również napięcia, ale nigdy nie rodzą rozłamów, odejść. Kochajmy Kościół, drodzy współbracia, i róbmy wszystko, by był on kochany, ukazując go jako matkę troszczącą się o wszystkich, zwłaszcza o najbiedniejszych i najsłabszych, zarówno w życiu społecznym, jak indywidualnym i religijnym. Kościół, który ks. Milani ukazał światu ma to oblicze macierzyńskie i pełne troski, pragnące dać wszystkim możliwość spotkania Boga, a zatem nadać trwałość własnej osobie w całej jej godności.
4. Zanim zakończę, nie mogę przemilczeć faktu, że mój dzisiejszy gest chce być odpowiedzią na wielokrotnie ponawianą przez ks. Lorenza prośbę do jego biskupa o to, aby został uznany i zrozumiany w swojej wierności Ewangelii i prawości swojej działalności duszpasterskiej. W jednym z listów do biskupa napisał: «Jeśli Ekscelencja nie zaszczyci mnie dziś jakimkolwiek aktem uroczystym, cały mój apostolat będzie sprawiał wrażenie rzeczy prywatnej...». Począwszy od świetlanej pamięci kard. Silvana Piovanellego, arcybiskupi Florencji przy różnych okazjach wyrażali swoje uznanie ks. Lorenzowi. Dziś czyni to Biskup Rzymu. Nie usuwa to goryczy, która towarzyszyła życiu ks.Milaniego—niechodzio przekreślenie historii bądź jej negowanie, lecz o zrozumienie okoliczności i ludzkich problemów, które się na to złożyły — lecz mówi, że Kościół uznaje w tym życiu przykładny sposób służenia Ewangelii, ubogim i samemu Kościołowi. Myślę, że przez moją obecność w Barbianie, modlitwę na grobie ks. Lorenza Milaniego, daję odpowiedź na to, o co prosiła jego matka: «Zależy mi przede wszystkim na tym, by został poznany ksiądz, by znana była prawda, by została oddana cześć Kościołowi również za to, kim on był w Kościele, i by Kościół jemu oddał cześć... ten Kościół, który przysporzył mu tyle cierpienia, ale dał mu kapłaństwo i siłę tej wiary, która pozostaje dla mnie najgłębszą tajemnicą mojego syna... Bez realnego zrozumienia kapłana, którym był ks. Lorenzo, trudno będzie zrozumieć resztę jego życia. Na przykład jego głęboką równowagę między surowością i miłością» (Nazareno Fabbretti, Spotkanie z matką proboszcza z Barbiany trzy lata po jego śmierci, «Il Resto del Carlino», Bologna, 8 lipca 1970 r.). Ksiądz «przejrzysty i twardy jak diament» wciąż rozjaśnia Bożym światłem drogę Kościoła. Weźcie pochodnię i nieście ją dalej! Dziękuję. [«Zdrowaś Maryjo» i błogosławieństwo]
Jeszcze raz bardzo dziękuję! Módlcie się za mnie, nie zapominajcie o tym. Abym i ja brał przykład z tego dzielnego księdza! Dziękuję wam za obecność. Niech Pan wam błogosławi. A wy, kapłani, wszyscy — bo nie ma emerytury w kapłaństwie — wszyscy naprzód i odwagi! Dziękuję.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (6-7/2017) and Polish Bishops Conference