My naszą nową polską kulturę biznesu budujemy zaledwie lat dziesięć.
Etyka w biznesieSyn kupca bławatnego pyta ojca: - Tate, co to właściwie jest ta etyka w biznesie? - Otóż, mój synu — odpowiada ojciec — przychodzi do nas klient, tak? - Tak, Tate. - I my jemu szyjemy piękny garnitur, tak? - Szyjemy, Tate. - I on jest zadowolony, więc płaci nam za naszą pracę pieniądze, tak? - No, płaci, Tate. - A kiedy my wkładamy jego pieniądze do kasy, to widzimy, że się dwa banknoty studolarowe skleiły. I wtedy my się zastanawiamy, czy powiedzieć o tym naszemu wspólnikowi. I to jest właśnie etyka w biznesie. Oni się nad tym zastanawiają od kilku tysięcy lat. My naszą nową polską kulturę biznesu budujemy zaledwie lat dziesięć. Budujemy szybko, bo trzeba nadrobić wielopokoleniowe zaległości. W dodatku na grząskim podłożu złych przyzwyczajeń minionych epok. Nic dziwnego, że ulegamy naturalnej skłonności do zewnętrznych znamion przemian.. Nadal przeglądamy się naszemu nowemu wizerunkowi w witrynach sklepowych, w oczach bliskich, przyjaciół i znajomych z pewnym niedowierzaniem, szukając zewnętrznych potwierdzeń przemiany naszego bytu: nowy elegancki płaszcz, garnitur i krawat, skórzana teczka, nowy samochód lub dom. Ulegamy tej skłonności kosztem refleksji nad wartościami głębszymi i bardziej trwałymi. Potrzeby i wartości wyższego rzędu schodzą na plan dalszy. Nie, żebyśmy o nich całkiem zapomnieli, tylko na razie nie mamy na nie czasu. Na razie mamy co innego na głowie, więc zostawiamy to sobie na bliżej nie określoną przyszłość. Mam wrażenie, że do takich wartości odkładanych na później należą uczciwość, honor i poczucie godności w biznesie. Tu przerwał, choć róg trzymał... Ogarnęły mnie wątpliwości. Czy nie dmę za głośno? Felieton to forma ulotna. Może nie unieść tak poważnego tematu. Nie da się uniknąć patosu. Lepszy byłby jakiś esej. Albo kazanie. Więc może się wycofać? Jestem dopiero w połowie. Można się jeszcze wykręcić żartem, wymknąć się kuchennym wyjściem, obrócić kota ogonem. Z drugiej jednak strony, dlaczego nie? Przecież chodzi o sprawy, z którymi stykamy się codziennie. Może nie codziennie stajemy przed koniecznością dokonywania wyboru między kłamstwem i prawdą, ale dylemat: cała prawda czy zatajenie lub — jak to się poręcznie i eufemistycznie określa — prawda selektywna, to przecież nasz chleb powszedni. Podobnie z honorem i godnością. Bo żeby wybierać między postępowaniem uczciwym, godnym i honorowym a szalbierstwem i skundleniem, wcale nie trzeba iść na wojnę, jak nam się w dzieciństwie wydawało, ani brać udziału w Powstaniu Warszawskim. Wystarczy postępować uczciwie na co dzień. Wystarczy? Łatwo powiedzieć. Przecież każdy, kto kiedykolwiek próbował, doskonale wie, jak trudno być uczciwym i honorowym w banalnym mozole codziennych kontaktów z klientami, usługodawcami, współpracownikami i wspólnikami. Pokusom przecież nie ma końca. Tu można dorzucić trochę prowizji, tam idzie dać w łapę, czyli ułożyć się pod stołem; tu warto ukryć upuścik, tam wesprzeć koleżkę; tu da się dodać, a tam ująć; tu rozjaśnić, tam ściemnić. I co w tym złego? Przecież to są zwyczajne, codzienne transakcje biznesowe. Czy bez tego można w ogóle robić jakieś interesy? A zwłaszcza pieniądze? Zresztą, skoro wszyscy kombinują, to ci, którzy nie kombinują — giną. Dlatego lepiej przyjąć sprawiedliwą zasadę równowagi: jedni dają, drudzy biorą, a potem zmiana: ci, co dawali — biorą, a ci, co brali —dają. Niektórzy, oczywiście, przesadzają. Biorą częściej albo więcej niż dają. Postępują bardziej nieuczciwie. Ale całkiem uczciwym w interesach być nie można. A kiedy nie można być uczciwym, to jeszcze trudniej o honor i godność. W biznesie nie wolno przecież odsłaniać podbrzusza. Nie można od razu stawiać kawy na ławę ani walić całą prawdę w oczy. Trzeba być dyplomatą, cierpliwym i zręcznym negocjatorem. Nie wolno też unosić się godnością i honorem, obrażać się lub trzaskać drzwiami. Kiedy na przykład wyrzucają cię z pracy po dziesięciu latach wiernej służby, to należy czapkę ze łba zdjąć, pokłonić się ładnie, podziękować za współpracę, a drzwi zamykać cichutko, delikatnie i najlepiej nie do końca. Bo nigdy nie wiadomo, czy nie trzeba będzie robić interesów z tym, co tak pod tobą kopał, że aż cię wykopał. A zatem nie jest łatwo. Zwłaszcza na początku, kiedy jeszcze nie wszyscy mieli okazję brać. Ale czy ktoś nam obiecywał, że będzie łatwo? Cóż jest wart wybór moralny, jeśli jest łatwym wyborem? Jeżeli nie ma pokus i konieczności wyrzeczeń? Dlatego trzeba się przynajmniej zastanawiać. Tymczasem, żeby było ekumenicznie, sięgam do cytatu z księdza Mieczysława Malińskiego, znanego — jak czytam w tygodniku „Polityka” - z najkrótszych kazań: „Bracia i siostry — chamiejemy. Amen”. opr. MK/PO |