Rozbieżność zdań dotyczących OFE u czołowych ekonomistów i ekspertów pokazuje przede wszystkim, że reforma emerytalna była źle przygotowana. Nie znaczy to jednak, że stać nas teraz na jej całkowite rozmontowanie
Mało kiedy polscy ekonomiści byli tak podzieleni w sądach, jak w przypadku Otwartych Funduszy Emerytalnych jako obowiązkowego filara zabezpieczenia na starość. Nie ma dnia bez polemik, a nawet oskarżeń o płatne lobbowanie na rzecz instytucji finansowych, wbrew interesom przyszłych emerytów. Toczy się spór ostry jak brzytwa. Przeciętny obywatel niewiele z tego rozumie.
Spora część ludzi dawno już przestała wierzyć, że ma na cokolwiek wpływ. Odnosi wrażenie, że bywa potrzebna politykom wyłącznie podczas ich zalotów o głosy przed wyborami. 270 tys. ludzi rocznie nie wybiera samodzielnie obowiązkowego OFE, zdając się na losowanie. Jest im wszystko jedno. Ale teraz z jednej strony słyszą, że ich emerytury mogą być głodowe, a z drugiej - otrzymują przekaz, że likwidując OFE, rząd chce ich okraść. Dotąd jednak nie wiadomo, czy rząd rzeczywiście chce zlikwidować powszechność OFE, czy tylko kolejny raz okroić wpłacaną do funduszy składkę.
Minister finansów mówi w telewizji, że „OFE to rak na reformie, który urósł do gigantycznych rozmiarów i niszczy cały system emerytalny, a teraz przerzucił się na finanse publiczne”. Osoby z jego otoczenia twierdzą natomiast, że o całkowitej likwidacji OFE mowy być nie może. Mamy kompletną dezinformację. Chociaż interes jeszcze się kręci, widać jak na dłoni, że system zabezpieczenia na starość trzeba w Polsce zmienić, bo polski sen o dostatnim życiu na emeryturze nie sprawdził się. Politolodzy twierdzą jednak, że ten, kto powie Polakom, że czekają ich głodowe emerytury, przegra wybory. Według szacunków, emerytury Polaków z nowego systemu będą wynosić 20-30 proc. ostatnich zarobków. Dziś jest to jeszcze 60 proc.
Żyjemy w czasach naporu finansowego kuglarstwa, sprzyjającego dezorientacji i bezradności zwykłych ludzi wobec interesów rynków finansowych oraz ryzyka, na które są wystawione ciężko zarobione przez pracowników pieniądze odkładane na jesień życia. A w kwestii OFE nie ma prawdziwej debaty, są raczej „pyskówki”. Nie widać starań o zawarcie nowej umowy społecznej w sprawie nowego modelu systemu emerytalnego. Zamiast debaty, w środowisku ekonomistów i polityków obserwujemy żenującą walkę buldogów pod dywanem.
Część wtajemniczonych twierdzi, że likwidacja OFE jest już przesądzona, minister finansów Jan Vincent-Rostowski natomiast zaprzecza, chociaż przyznaje, że poraziła go propozycja Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych, by emerytury z OFE wypłacane były w formie wypłaty programowanej w miesięcznych ratach przez... 10 lat. Co wtedy, gdy emeryt pożyje dłużej? Rostowski uspokaja zszokowanych, że emerytury będą dożywotnie, bo i tak ostatecznym ich gwarantem jest państwo.
Na początku działalności OFE obiecywały emerytom złote góry. Reklamy wabiły wczasami pod palmami, a emerytury z obu filarów (ZUS i OFE) szacowano średnio na 4 tys. zł. Palm ani kokosów nie będzie. Pierwsze kobiety, które w 1999 r. osiągnęły wiek emerytalny (o 5 lat wcześniej niż mężczyźni), otrzymały z OFE 20-40 zł. Mówiono, że tak niskie świadczenie spowodowane jest faktem, że kobiety uczestniczyły zbyt krótko w kapitałowym systemie. Ale i dziś, po 14 latach, emerytura z OFE to średnio - 85 zł. Aby uniknąć dramatu, znowelizowano szybko ustawę i pozwolono kobietom wybrać korzystniejszą emeryturę z ZUS, jeśli ten wybór dawał im wyższe świadczenie. Taka możliwość istnieje tylko do końca tego roku. Od stycznia 2014 r. na pierwsze dwufilarowe emerytury zaczną przechodzić pierwsi mężczyźni.
Jest połowa roku, a nie wiadomo dotąd, kto będzie wypłacał emerytury z OFE, bo brakuje regulacji określających sposób wypłat. Zgodnie z obowiązującą ustawą, OFE tego robić nie mogą, a ZUS ma do tego upoważnienie tylko do 2013 r. Według koncepcji z 1999 r., emerytury z II filaru wypłacać miały zakłady emerytalne, które za wypłaty pobierałyby 7 proc. prowizji! Przy tak niskich świadczeniach „skubanie” emerytów dodatkowo jeszcze 7-procentowym haraczem byłoby skandalem. Sprawą otwartą pozostaje też kwestia dziedziczenia kapitału po zmarłym członku OFE w przyszłości. Dotąd prawo takie dotyczy jednak nie emerytur, lecz uzbieranych przez zmarłego składek w OFE, które od dnia, w którym pracownik przechodzi na emeryturę, natychmiast dziedziczone być przestają. Teraz ekonomiści wzięli się za czuby i nie są w stanie Kowalskiemu wytłumaczyć, czy składki z OFE są jego, czy „nasze”, skoro budżet państwa musi dopłacać do najniższych świadczeń tym, którzy nie wypracowali najniższej emerytury krajowej.
Zadziwia beztroska rządu Jerzego Buzka, który wdrażał reformę w 1999 r. Odtrąbiono sukces, chociaż reforma nie była jeszcze projektem skończonym. Kapitał gromadzony latami w OFE, inwestowany w obligacje Skarbu Państwa, akcje przedsiębiorstw notowanych na giełdzie i w papiery wartościowe - miał zarabiać na przyszłe emerytury Polaków i zapobiec katastrofie finansów publicznych w sytuacji braku zastępowalności pokoleń i grożącej Polsce zapaści demograficznej. System ZUS-owski oparty na zasadzie, że rzesza pracujących finansuje bieżące wypłaty emerytów, stawał się coraz bardziej niewydolny i wkrótce niemożliwy do sfinansowania ze środków publicznych. Element kapitałowy miał częściowo z państwa zdejmować ciężar emerytalnych zobowiązań.
Tak jakby czekała nas tylko świetlana przyszłość, a w kapitalizmie nie występowały kryzysy i bezrobocie. Niestety, wszystkie te plagi boleśnie dotknęły Polskę. Tylko w 2008 r. polscy emeryci wpadli w pułapkę kryzysu: OFE w wyniku bessy na giełdzie straciły 24 mld zł. W 2011 r. - 5 mld.
- W tej ruletce zarobił tylko krupier - komentuje Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK-ów. Szewczak uważa OFE za największy przekręt III RP i domaga się dla odpowiedzialnych za tę reformę Trybunału Stanu. Prof. Józefina Hrynkiewicz nazywa OFE piramidą finansową. Krytykują ją ekonomiści od prawa do lewa.
Przez obowiązkowe OFE, na które z emerytalnej składki (19, 52 proc. pensji) ZUS musiał przekazywać do funduszy 7, 3 proc. (dopiero od maja 2011 r. zmniejszono składkę do 2, 3 proc.), rosła budżetowa dziura, bo ZUS-owskiej kasie uszczuplonej przez transfery do OFE - mimo pożyczek w bankach komercyjnych i zasilania z budżetu państwa - wciąż brakuje pieniędzy na wypłatę bieżących emerytur. W roku 2012 deficyt ZUS wyniósł 55 mld zł. Pożera już prawie 20 proc. dochodów państwa. Za 4 lata może urosnąć do 80 mld i rozsadzić finanse publiczne. Po dodaniu deficytu w KRUS-ie suma brakujących środków w systemie ubezpieczeń społecznych przekroczy poziom 100 mld zł!
Gdy wdrażano nowy system emerytalny, ubytek w ZUS-ie wynikający z transferu do OFE uzupełniać miały dochody z prywatyzacji. Jednak chociaż prywatyzacja majątku narodowego postępowała, wpływy z przekształceń własnościowych „zostały przejedzone” - lamentują teraz ekonomiści.
Gdzie byli przez 14 lat? Większość zasiadała w radach nadzorczych OFE i innych ciałach doradczych funduszy, pobierając duże wynagrodzenia. - Zresztą większość osób, która ów system promowała, znajduje się w kręgu najbliższych doradców premiera Donalda Tuska albo jego bliskich współpracowników - komentuje Szewczak. - Wśród twórców i propagatorów tego systemu jest obecny minister w rządzie Tuska - Michał Boni - wylicza.
Bogusław Grabowski, dziś członek Rady Gospodarczej przy premierze Tusku, przez całe lata kierujący OFE Skarbiec, uderza się w piersi. - Pomyliliśmy się - przyznaje. - OFE są błędem młodzieńczym naszej krótkiej demokracji. - Choć jestem ekonomistą, musiałem długo pogłówkować, zanim zrozumiałem istotę problemu. Budujemy OFE ze wzrostu długu, a to, nie dając żadnych korzyści systemowi emerytalnemu, zagraża śmiertelnie finansom publicznym i wzrostowi gospodarczemu - przekonuje. Nie wszyscy jednak przyznają się do błędu. Prof. Leszek Balcerowicz, który wraz z Jerzym Buzkiem tę reformę wdrażał, toczy ostry spór w sprawie OFE z ministrem Rostowskim i broni funduszy jak lew.
Na tych „młodzieńczych błędach” OFE zarobiły przez 14 lat z prowizji za zarządzanie emeryckimi składkami 16 mld zł! Przez wiele lat brały prowizję dwa razy wyższą, niż ją dopuszczała w 1999 r. ustawa (niektóre nawet do 10 proc.!), bo za rządów SLD-PSL wylobbowały sobie w parlamencie zwiększenie wysokości opłat za zarządzanie, i to niezależnie od wypracowanych dla emerytów zysków.
Warto nadmienić, że z 14 OFE operujących dziś na polskim rynku finansowym aż 10 ma zagranicznych właścicieli. - OFE już swoją dolę wzięły - mówi Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha. Wielu ekonomistów uważa, że OFE bardziej opłaca się już nawet w Polsce interes zwinąć niż się handryczyć z rządem w sprawie programowanych czy dożywotnich wypłat. W razie czego zaskarżą państwo polskie w międzynarodowym arbitrażu o odszkodowanie za wywłaszczenie z poczynionych inwestycji i będziemy musieli im „za szkodę” zapłacić.
Agencja ratingowa Moody's na wieść o możliwości okrojenia lub likwidacji OFE już pogroziła Polsce możliwością obniżenia wiarygodności finansowej.
W czerwcu mają być opublikowane dane z przeglądu efektywności OFE i funkcjonowania systemu emerytalnego. Zostaną przedstawione różne warianty rozwiązań i scenariusze. Eksperci Ministerstwa Finansów spodziewają się, że konsultacje potrwają miesiąc, potem potrzebna będzie ustawa, bo od 1 stycznia 2014 r. zmiany w systemie emerytalnym powinny wejść w życie.
Brzmi to jak żart. W sprawie emerytur musi być zawarta nowa umowa społeczna z udziałem rządu, pracodawców i związków zawodowych. Po 14 latach obowiązywania nowej ustawy emerytalnej trzeba się wreszcie zastanowić, co z rzeszą ludzi, którzy z powodu ogromnego bezrobocia nie mają szans na wypracowanie niezbędnego do emerytury stażu zatrudnienia. Czy nie przyjąć wariantu emerytury państwowej na poziomie minimalnym (przy niskiej składce lub wręcz bez składki), na którą jako podstawowy wariant należny obywatelom zdecydowały się inne kraje? Taka emerytura przyznawana byłaby podobnie jak emerytura z KRUS-u.
Czy też, jak na Węgrzech zrobił to premier Viktor Orbán: dać ludziom wybór: ZUS czy OFE? Gdy Orbán zaproponował: wybierajcie, 99 proc. ludzi wróciło do odpowiednika węgierskiego ZUS-u, a 10, 7 mld euro ulokowanych na kontach funduszy emerytalnych przeznaczono na zmniejszenie deficytu państwowego funduszu emerytalnego i długu publicznego.
W Polsce tylko do końca ubiegłego roku na kontach 16 mln ludzi zgromadzono w OFE 270 mld zł. Trzeba podjąć decyzję: demontaż systemu czy kontynuacja? A jeśli modyfikacja, to jaka?
To podstawowe pytania, na które trzeba odpowiedzieć. Ale tego nie da się zrobić na kolanie. Należy zbadać nie tylko wpływ zmian w OFE na wysokość emerytur Polaków, ale też na polski rynek kapitałowy. OFE mają w portfelach akcje o wartości 100 mld zł, co odpowiada 20 proc. kapitalizacji całej warszawskiej giełdy. - Likwidacja OFE byłaby katastrofalna w skutkach, bo akcje wielu przedsiębiorstw, w których OFE ulokowały środki, dramatycznie straciłyby na wartości - ostrzega część ekonomistów.
Trzeba uwzględnić też fakt, że 4 mln kont w OFE pozostaje nieczynnych, ponieważ z różnych względów (bezrobocie, wyjazdy do pracy za granicę) nie odnotowuje się na nich spływu składki. To też pokłosie zatrudniania „na czarno”, umów śmieciowych i innych patologii występujących na polskim rynku pracy - sygnał o zagrożeniu brakiem przyszłych emerytur dla sporej grupy ludzi. Trzeba podjąć decyzję, czy uczestnictwo w OFE ma być dobrowolne, czy pozostać jak dotąd oparte na feudalnej zasadzie przywiązania chłopa do ziemi. I czy przymus nakładany przez państwo na obywatela, by obowiązkowo uczestniczył w giełdowej ruletce i lokował pieniądze w prywatnych, w większości zagranicznych, funduszach kapitałowych, jest zgodny z Konstytucją RP? To dobre pytanie, bo toczy się gra interesów. Czy oprócz dbałości o interes grup wpływów ktoś jeszcze myśli o interesie obywatela?
opr. mg/mg