Jeśli istotnie Pan Bóg jest we właściwym miejscu, sportowiec łatwiej przeżywa porażkę, ale też zachowuje właściwe proporcje, ciesząc się ze zwycięstwa
Z ks. Edwardem Pleniem SDB, kapelanem polskich sportowców, rozmawia Grażyna Starzak.
- Cieszył się Ksiądz, gdy nasz „złoty” skoczek Kamil Stoch pokazał w Soczi swój „talizman”(*) – medalik ze św. Janem Bosko i Matką Bożą Wspomożycielką Wiernych?
- Tak. Te igrzyska były pełne momentów ogromnej radości. Nie tylko Kamil, ale także inni sportowcy otrzymali ode mnie te medaliki, pobłogosławione przez papieża Franciszka. Cieszyłem się, że traktują je jak najdroższy skarb. Bo to dowód, że polscy sportowcy czują się związani z tym wielkim wychowawcą. Myślę, że cieszą się z tego wszyscy salezjanie i salezjanki. To miły akcent przygotowań do obchodów 200. rocznicy urodzin św. Jana Bosko.
- Nie tylko Kamil Stoch uważa, że jest Ksiądz współtwórcą jego olimpijskich sukcesów. Co Ksiądz robi, żeby zasłużyć sobie na takie opinie?
- Jest mi bardzo miło, że tak mówią sportowcy czy kibice. Pyta pani, co robię, że tak mówią? Po prostu staram się być blisko sportowców. Rozmawiać z nimi. Mówić im o Jezusie. Jestem przekonany – powtarza to często Kamil, że jeśli Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest we właściwym miejscu i wszystko się będzie układało. Może nie tak od razu, choć chcielibyśmy, żeby tak było, ale Pan Bóg, jeśli kogoś kocha, to i wystawia na próbę, a niekiedy doświadcza. Sport to nie tylko same sukcesy. Dlatego moją rolą jest przygotować sportowców i do sukcesów, i do porażek. Niekiedy te porażki są bardzo dotkliwe. Wtedy, jeśli istotnie Pan Bóg jest we właściwym miejscu, sportowiec łatwiej przeżywa porażkę, ale też zachowuje właściwe proporcje, ciesząc się ze zwycięstwa.
Wie o tym doskonale Kamil Stoch. Wszak na początku swojej kariery skoczka nie odnosił sukcesów. Ale to właśnie wtedy jakby wsłuchał się jeszcze bardziej, jakby przylgnął do Pana Boga. Zaufał Mu bezgranicznie, zawierzył Mu i zrozumiał, że cokolwiek się dzieje to zawdzięcza Panu Bogu. Modlitwa pomogła mu, ale oczywiście do sukcesów doszedł ciężką pracą, morderczymi treningami, gigantycznymi wyrzeczeniami. Na te sukcesy pracuje też sztab ludzi: trenerzy, psychoterapeuci, lekarze, masażyści. Potrzeba jednakże takiej kropki nad i, czegoś bardziej transcendentnego, żeby zawodnik czy zawodniczka, stając na starcie, na belce, był czy była przygotowana pod każdym względem. Skoczkowie mówią mi, że koncentrują się na tym, żeby oddać dwa dobre skoki, żeby jeden był lepszy od drugiego. Mówię im wtedy, że to jest maksyma, którą do serca powinien sobie wziąć każdy.
Przypominam im, że św. Jan Bosko, przygotowując się do swojej mszy prymicyjnej, pragnął odprawić tę mszę św. tak, jakby miała być nie tylko pierwszą, jedyną, ale i ostatnią w jego życiu. Nic nie jest dane na zawsze. Nikt nie rodzi się mistrzem na całe życie. Jeśli zdobywa mistrzostwo to potem musi na nowo stanąć do rywalizacji. Bo od mistrza wymaga się więcej – cierpliwości, pokory i jeszcze więcej pracy.
- Ksiądz, jak nikt inny, zna naszych czołowych olimpijczyków. Zastanawiam się czasem, czy ich religijność nie jest aby na pokaz?
- Ja też się zastanawiam, też nachodzi mnie podobna refleksja. Dlatego mówię sportowcom, żeby ten znak krzyża, który czynią na starcie, nie był jakimś schematem, przyzwyczajeniem, tylko dowodem żywej wiary. Ja bardzo często rozmawiam z nimi na ten temat. Uświadamiam im, że kiedy czynią znak krzyża, to ja i każdy z nas, ludzi wierzących, bardzo się cieszymy z tego. Chodzi tylko o to, żeby to nie był pusty gest. Mówię im wręcz: „słuchaj, a dlaczego ty to robisz, dlaczego ty się żegnasz?”. Oni są wtedy zaskoczeni. A ja dalej: „drogi przyjacielu, to jest piękne, ale czy ty wiesz, z czym to się wiąże?”, „jakie zobowiązanie ty bierzesz na siebie?”. Bo to jest zadanie i zobowiązanie, ten znak krzyża. Znaczy, że będziesz postępował, zachowywał się na boisku na skoczni, na bieżni, jak chrześcijanin, że będziesz grał fair, że będziesz szanował drugiego zawodnika, że z twoich ust będą wychodziły słowa piękne, kulturalne, że w czasie sportowej rywalizacji pokażesz, że Twoim drogowskazem jest dekalog. Ja o tym bardzo często mówię sportowcom, i nie tylko im. Mówię działaczom, trenerom. Bo moim zadaniem jest ukazywać im Chrystusa, mówiąc bardziej dobitnie – podprowadzić ich do Chrystusa.
- Ksiądz jest zaprzyjaźniony nie tylko z naszymi sportowcami, ale też z ich rodzinami. Proszę powiedzieć, jaki wpływ na ich sukcesy, na to, co osiągnęli, ma dom, w którym się wychowali?
- Dom rodzinny ma ogromny wpływ. Sportowiec wiele wynosi z rodzinnego domu, z takiego zwyczajnego Nazaretu. Kamil, Justyna, Zbyszek Bródka, Konrad Niedźwiecki, Jasiu Szymański, Luiza Złotowska, Sławek Szmal, Marcin Lewandowski - oni wszystko zawdzięczają rodzicom, rodzinie. Wszystko – czyli wiarę, pracowitość, umiejętność znoszenia porażek, przyjmowania zwycięstw i zaszczytów. Każdy z nich ma wspaniałą rodzinę, ciepły dom. Kiedy przyjeżdżam do rodziców Kamila, czuję się jakbym był u siebie. To jest taki przyjazny dom, w którym każdy człowiek czuje się dobrze. Tam, w tej rodzinie, czuje się radość, tam, w tej rodzinie i w innych rodzinach naszych sportowców, też czuje się, że jest Bóg. To są zwyczajne, piękne polskie rodziny, które potrafią się cieszyć, bawić, szanować drugiego człowieka.
- Czy kapelan polskich sportowców sam uprawia jakiś sport?
- Chyba zapiszę się do Formuły 1, ponieważ, żeby zdążyć na zapisane w kalendarzu spotkania, dosłownie połykam setki kilometrów każdego dnia. Są takie tygodnie, że codziennie przejeżdżam 250-300 km. Nie mam więc kiedy uprawiać sportu.
- Proszę Księdza, jak zachęcić młodych ludzi do uprawiania sportu? Nauczyciele WF-u ubolewają, że uczniowie nagminnie i pod byle pretekstem zwalniają się z lekcji…
- To jest bodaj najtrudniejsze pytanie. Nie wiem, co powiedzieć. Na pewno łatwiej było zachęcić ich do uprawiania sportu 20, 30 lat temu, kiedy nie było komputerów, laptopów, smartfonów, tabletów itd. Teraz najbardziej ulubionym przez młodzież sportem jest „klikanie” gdzie się da i na czym się da. Moim zdaniem powinno się rozpocząć, chociaż jest już bardzo późno na to, wielką kampanię medialną, wspieraną przez rząd i różne organizacje pozarządowe, której celem byłoby upowszechnienie sportowego stylu życia. A ponieważ przykład idzie z góry, trzeba zacząć od dorosłych – rodziców, nauczycieli, a nawet katechetów. Jeśli osoba, która jest autorytetem dla młodego człowieka, zacznie biegać, jeździć na rowerze, grać w piłkę, to jest duże prawdopodobieństwo, że ten młody człowiek zacznie tę osobę naśladować. Nie będzie z tym łatwo, bo dzisiejsza młodzież lepiej posługuje się komórką i tabletem niż widelcem, ale próbować trzeba.
opr. aś/aś