Boży Doping - mówią gwiazdy sportu

Kazimierz Górski opowiada o swej karierze i wpływie wiary i Boga na życie i sport

Wypowiedzi pochodzą z książki "Boży Doping", Wydawnictwo "Rafael"

Boży Doping - mówią gwiazdy sportu

Urodzony w 1921 roku. Legendarny trener piłkarski, honorowy prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. Z reprezentacją osiągnął historyczny sukces, zajmując trzecie miejsce w mistrzostwach świata w 1974 roku. Zdobył też zloty (Monachium 1972) i srebrny (Montreal 1976)medal olimpijski. Wielu twierdzi, że źródłem jego sukcesów szkoleniowych oprócz pracy i fachowej wiedzy były umiejętność wytworzenia w ekipie niepowtarzalnej atmosfery oraz nieomylność w dokonywaniu personalnych wyborów. Świetnie zapowiadającą się karierę piłkarską przerwały mu lata drugiej wojny światowej; był zawodnikiem Pogoni Lwów i Legii Warszawa. Jako trener zespołów klubowych znakomicie mu szło z greckimi klubami - Panathinaikosem i Olimpiakosem.

"Może to jakaś wola Boska,
że tak zwariowałem na punkcie piłki..."

Jest pan najsłynniejszym polskim trenerem i zawsze kojarzy się pan z boiskiem. Czy Kazimierza Górskiego można kojarzyć też z Kościołem?

- Pochodzę z bardzo religijnej, katolickiej rodziny. We Lwowie, w kościele św. Elżbiety zostałem ochrzczony, tam też przyjąłem Pierwszą Komunię i byłem bierzmowany. Wiem, że ten kościół stoi do dzisiaj we Lwowie, ale po wojnie urządzono w nim magazyn. W ostatnich latach ponownie jest to świątynia, ale - jak słyszałem - wyznania greko-katolickiego.

- Czy trenerowi piłkarskiemu łatwo było zachować wiarę?

- Nigdy nie wyparłem się wiary, ale nie zaliczałem się też do świętoszków. Niektórzy koledzy byli ministrantami i kiedy służyli przy ołtarzu, ja w tym czasie biegałem za piłką. W dzieciństwie bardzo dużo czasu spędzałem na grze w piłkę. Później, podczas okupacji, nie miałem specjalnie czasu na uczęszczanie do kościoła, bo przez trzy lata ciężko pracowałem, po 11 godzin dziennie, w warsztatach kolejowych. Miałem tylko jedną niedzielę wolną w miesiącu. W tym czasie też ani razu nie kopnąłem piłki. Szkoda, bo straciłem najlepsze lata dla sportu. Kiedy już znów grałem, to mecze odbywały się przeważnie w niedzielę w godzinach przedpołudniowych, gdy w kościołach odprawiano Msze.

- Jest takie popularne powiedzenie: jak Boga kocham! No właśnie, kocha pan Boga?

- Może nie byłem żarliwym, praktykującym katolikiem, ale wszędzie miałem i mam w sercu Boga. To mi dał dom rodzinny. Później, gdy się ożeniłem, to ducha religijnego rozniecała żona, która do :iś jest osobą głęboko wierzącą. Odwiedziła wiele miejsc kultu religijnego, była na pielgrzymce w Ziemi Świętej. Ja, chociaż trzykrotnie byłem na terenie Izraela, nigdy jakoś nie miałem okazji zwiedzić świętych dla katolików miejsc. Pamiętam, gdy pierwszy z byłem w Jerozolimie, to miasto było jeszcze przedzielone na pół. ) jednej stronie siatki bawiły się dzieci arabskie, a po drugiej żydowskie.

- Czy zawodników, których pan zbierał w kadrze, posyłał pan do kościoła, czy przeciwnie - nie pozwalał słuchać Mszy świętej?

- Zawsze, nawet w reprezentacji, dawałem zawodnikom w niedzielę po śniadaniu czas wolny. I niektórzy właśnie wtedy szli do kościoła. Chociaż nie wszyscy. W PRL były takie czasy, że władza zachęcała, aby stronić od kościoła. Ale ja nigdy nie zabraniałem zawodnikom, jeśli chcieli się pomodlić. Uważałem, że w tych sprawach nie wolno nic robić na siłę. Każdy człowiek ma swój rozum i nim się kieruje.

- Człowiek kieruje się rozumem, ale w życiu liczy się dobry los. mu powiodło się w życiu...

- Nie wiem czy się powiodło, ale jak patrzę z perspektywy lat, to przyznaję, że ogarnęła mnie straszna pasja do piłki. Może to jakaś wola Boska, że tak zwariowałem na punkcie piłki. W młodości powiadałem się także na zdolnego szachistę. Wróżono mi wielką karierę i zachęcano, żebym poświęcił się tylko szachom. Dobrze grałem, ale nie mogłem wytrzymać, gdy długo siedziałem przy stole, nie rozpierała energia i ciągnęło na boisko. W moim życiu było wiele zdarzeń, które trudno wytłumaczyć, dlaczego tak się potoczyły. Przecież mało brakowało, a nie grałbym w Legii, nie zostałbym trenerem. Gdy byłem w wojsku miałem już iść do szkoły oficerskiej, do ciężkiej artylerii. Zdawałem nawet egzamin z trygonometrii i dobrze mi poszło, ale pewien oficer jak się dowiedział, że jestem piłkarzem ze Lwowa, zadecydował: „takich nam nie nada". I nie poszedłem do szkoły, chociaż koledzy dobili się później stopni generalskich. Mimo, iż transport repatriacyjny dowiózł mnie do Szczecina, wróciłem do Warszawy. Pamiętam, jak starą łajbą przepływaliśmy z jednego brzegu na drugi, aby pograć w piłkę na jedynym w tym czasie boisku w Parku Skaryszewskim. Tak powstawała na nowo Legia i może to przypadek, a może los tak chciał.

- Ludzie często szukają wsparcia w Bogu. Ale zwracają się do Niego zazwyczaj wtedy, gdy bardzo czegoś pragną. Czy wtedy, gdy polska reprezentacja piłkarska stawała przed bardzo ważnymi potyczkami, modlił się pan o sukces?

- W życiu zdarzają się różne chwile, dobre i trudne. Gdy prowadziłem reprezentację, nigdy jakoś nie odczuwałem potrzeby, aby modlić się o sukces, szukać wsparcia w siłach nadprzyrodzonych. Wiem, że niektórzy zawodnicy tak postępowali, nawet w modlitwie prosili o pomoc na boisku i to im pomagało. Młodym ludziom często potrzebna jest szczególna siła psychiczna, aby podołać trudnym wyzwaniom. Dlatego poszukują dobrych znaków nawet w przesądach. Mój przykład był banalny, ale odnosił dobry skutek. Myślę tutaj o sytuacjach, kiedy przed meczem nigdy się nie goliłem. Za pierwszym razem, kiedy ktoś zwrócił na to uwagę, to był przypadek. Ale gdy pewnego razu kierownik drużyny strofował mnie: „Zobacz, wyglądasz jak dziad, ogól się!" - i ja go posłuchałem, to mecz przegraliśmy z kretesem. Oczywiście, należy to uznać za swego rodzaju gusła, ale prawda jest taka, że ja po pierwszych kopnięciach piłki na boisku, już wiedziałem, czy drużyna rozegra dobre spotkanie, czy słabe.

- Wiemy, że przed meczem trener Górski się nie golił, ale czy chodził do spowiedzi?

- Kiedyś zdarzyła się ciekawa przygoda. Pamiętam, byłem już prezesem PZPN i pojechaliśmy z drużyną olimpijską na bardzo ważny mecz eliminacyjny. Razem z nami pojechał ksiądz Jankowski z Gdańska. W przeddzień meczu, wieczorem, ksiądz w pewnej chwili powiedział w hotelu tak: "A teraz czekam w swoim pokoju i będę wszystkich spowiadał". Wiem, że nawet ludzie z kierownictwa posłuchali i wyspowiadali się u Jankowskiego. A ja nie poszedłem. Nazajutrz, przed śniadaniem, zaplanowano krótką Mszę i Komunię. Spotyka mnie ksiądz Jankowski i mówi: „A pana nie było na spowiedzi..." Coś tam zacząłem kręcić, a on na to, że jest jeszcze chwila. No, i wyspowiadałem się. W moim przekonaniu do spowiedzi trzeba dojrzeć, trzeba być w odpowiednim nastroju psychicznym, bo to ważny akt, którego nie należy wykonywać na zawołanie, na rozkaz.

- Czy księża często próbowali sprowadzić pana na jeszcze lepszą drogę?

- Może nie często, ale zawsze miałem z duchownymi dobre układy. Pamiętam takie zdarzenie z 1957 roku. Pojechaliśmy na młodzieżowe mistrzostwa do Hiszpanii. Były to jeszcze trudne czasy. Hiszpania rządzona przez generała Franco, chyba nie utrzymywała wtedy stosunków dyplomatycznych z PRL. Ambasadorem Polski był delegat z rządu londyńskiego. Nas traktowano zatem jako zatwardziałych komunistów. Ale przyłączył się do naszej ekipy polski ksiądz, mieszkający w Madrycie. Pewnie też był ciekaw jak wyglądają ci komuniści, którzy przyjechali z kraju. Szybko jednak z nami się zaprzyjaźnił, do tego stopnia, że zaproponowaliśmy mu, aby podczas meczu usiadł w naszym boksie. To był mecz na stadionie Realu, 50 tysięcy widzów i jakie było zdziwienie Hiszpanów, gdy zobaczyli, że na ławce u komunistów siedzi ksiądz. Natychmiast zmienił się ich stosunek do nas. Pamiętam, że odtąd towarzyszyła nam wielka przychylność, a kiedy wróciliśmy do hotelu, to właściciel otworzył barek i za darmo serwował nam najlepsze wina. Ten ksiądz przyprowadził później do nas grupkę polonijnej młodzieży i powstała bardzo sympatyczna atmosfera. A tuż przed odlotem wszyscy poszliśmy do kościoła, gdzie odprawiał Mszę. Oczywiście, muszę też wspomnieć o nieżyjącym już księdzu Rostkowskim z Kutna, wielkim przyjacielu piłkarstwa. Utrzymywaliśmy zawsze bardzo dobre stosunki. Ksiądz Rostkowski jeździł na mecze reprezentacji, na mecze ligowe, często był gościem w moim domu. Odwiedził mnie nawet, kiedy leżałem w szpitalu MSW. Wśród pacjentów byli różni pułkownicy i pamiętam, że kiedy wszedł do sali, to zrobili wielkie oczy. Myśleli, że ze mną już koniec, a to tylko ksiądz przyjechał podyskutować o piłce. Zresztą, ksiądz często mi sugerował jaki powinienem wystawić skład na boisku, dawał nawet karteczki z nazwiskami. A jak nam dobrze poszło, to tłumaczył potem, że osiągnęliśmy sukces, bo posłuchaliśmy jego rad.

- Czy spotkał się pan z Papieżem?

- Tylko raz miałem okazję spotkać się z Papieżem. Było to w 1991 roku. Jako działacz piłkarski pojechałem wtedy z naszą reprezentacją młodzieżową na mecz do Rzymu. Byliśmy wtedy na ogólnej audiencji w Watykanie, a następnie ksiądz Dziwisz przeprowadził nas w specjalne miejsce, gdzie na chwilę przybył Jan Paweł II. Tam mieliśmy okazję do krótkiej rozmowy, z której wywnioskowałem, że Papież zna się na sporcie, na piłce nożnej. Kiedyś w Wadowicach pokazano mi zdjęcie, na którym mały chłopak - Karol Wojtyła - stał w bramce piłkarskiej. Ale najbardziej utkwił mi w pamięci ten dzień, gdy kardynała Wojtyłę wybrano na Papieża. Przebywałem wtedy w Grecji, gdzie trenowałem Panathinaikos. Znali mnie kibice greccy. Szedłem ulicą w Atenach, gdy nagle zaczęli się na mnie rzucać z gratulacjami kupcy, przechodnie. Powstał straszny zgiełk, chociaż nic z tego nie rozumiałem, nie wiedziałem o co tym ludziom chodzi. Wreszcie wyłowiłem z wrzasku dwa najczęściej powtarzane słowa: "Polonos Papos!" Nadal jednak nie chciało mi się wierzyć, żeby Polak został Papieżem. Dopiero później dowiedziałem się z telewizji, że to jednak prawda.

- Jak pan sądzi, czy sport może też umocnić wiarę człowieka?

- Odpowiem krótko: kiedy byłem trenerem, to piłkarze kadry znali moją zasadę - jak pracujemy, to pracujemy, jak się bawimy, to się bawimy, a jak się modlimy, to się modlimy!


opr. JU/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama