Rozmowa z min. Jerzym Kropiwnickim na temat stanu polskiej gospodarki
— Jaka jest Pana ocena polskiej gospodarki po siedmiu miesiącach bieżącego roku?
W gospodarce utrzymują się tendencje wzrostowe. Produkt krajowy brutto, czyli dochód narodowy, według prognoz, będzie nieco wyższy niż rok temu. Jego wzrost wyniesie 4,5—5 proc. W Europie tylko trzy kraje będą miały wskaźniki wzrostu gospodarczego wyższe od naszych. Utrzymany zostanie natomiast w dotychczasowej relacji deficyt obrotów bieżących w stosunku do PKB, choć pozytywnym elementem jest to, że wreszcie dynamika eksportu jest silniejsza od dynamiki importu. Obawiam się jednak, że ten rok skończy się nieco wyższą stopą bezrobocia, co jest spowodowane wejściem na rynek pracy rocznika wyżu demograficznego. Liczba osób bezrobotnych może w końcu tego roku przekroczyć 2,6 mln, co oznacza wzrost o 1,5 proc. w stosunku do końca ubiegłego roku. W Polsce niepokojące jest to, że wzrost inflacji i bezrobocia występuje równolegle. W innych krajach zdarzało się, że wzrost gospodarczy następował albo tylko przy wysokiej inflacji — jak w Izraelu czy Japonii — albo przy dużym bezrobociu — jak w Hiszpanii czy Niemczech.
— Z pewnością Polaków ucieszy podana przez rządowe Centrum Studiów Strategicznych wiadomość, że inflacja pod koniec bieżącego roku zejdzie poniżej dwucyfrowego wskaźnika. Na jakiej podstawie oparte są te prognozy?
Wszystkie dotychczasowe czynniki, które napędzały inflację ulegają przyhamowaniu, w szczególności dotyczy to cen żywności. Wzrost inflacji w sierpniu w porównaniu z lipcem był znacznie mniejszy niż w lipcu w porównaniu z czerwcem. Rząd podejmuje decyzje przeciwdziałające wzrostowi cen żywności. Między innymi wprowadzony został bezcłowy kontyngent na import zbóż. To wszystko sprawi, że w grudniu br. będziemy płacili za dobra i usługi średnio tylko o 9,5 proc. więcej niż w tym samym okresie ubiegłego roku.
— Dobra ocena gospodarki, którą przedstawił Pan Minister, nie pokrywa się z odczuciami społecznymi. Wypowiedzi ekonomistów zwykli ludzie często kwitują stwierdzeniem: bogaci się bogacą, a biedni biednieją. Czy to prawda?
Nie dziwię się takim wypowiedziom. Dla przeciętnego człowieka podstawą do oceny sytuacji jest wysokość własnych dochodów, ceny w sklepach i pewność pracy. Dla wielu Polaków te dane nie są optymistyczne. Dotyczy to również rencistów i emerytów, dla których rekompensaty inflacyjne za ten rok będą wypłacone, zgodnie z ustawą, dopiero na początku 2001 r. Myślę, że problem polega także na tym, że niektóre rzeczy wcześniej widać w statystyce, niż ludzie odczuwają je w swoich warunkach bytowych. Proszę pamiętać, że w roku 1991 skala dotkliwości ekonomicznych była ogromna, dla wielu nieporównywalna z dzisiejszą. Pierwsze przesłanki wzrostu gospodarczego pojawiły się już rok później, ale ludzie poprawę zaczęli odczuwać dopiero na przełomie lat 1993/94. To jest długi proces.
— Które gałęzie gospodarki przeżywają największe ożywienie gospodarcze, a które regres?
Z satysfakcją można powiedzieć, że największy rozwój dokonuje się w dziedzinach, które są nośnikami nowoczesności, na przykład w przemysłach maszynowym i elektronicznym. Tam wskaźniki są lepsze od wskaźnika dla gospodarki jako całości. Po raz pierwszy mamy do czynienia z tak pozytywnym procesem. Kołem zamachowym gospodarki przestało być natomiast budownictwo, zdecydowanie w regresie znalazło się rolnictwo.
— Najwyższy wzrost gospodarczy w Europie przeżywa Irlandia — kraj, który niedawno wstąpił do Unii Europejskiej. Czy można prognozować, że w Polsce będzie podobnie, po naszym przystąpieniu do Unii?
Na sukces Irlandii złożyły się dwie rzeczy: po pierwsze kraj ten uzyskał po wstąpieniu do Unii dostęp do olbrzymiego rynku; po drugie rząd Irlandii prowadził bardzo dobrą politykę gospodarczą, dzięki czemu wykorzystał swoją szansę.
— A polski rząd ma taką politykę?
Tak. To jest przedmiot naszych negocjacji warunków wejścia do Unii. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na coś innego. Uważam, że w Polsce wszyscy, którzy boją się wejścia do Unii, a sam do nich należę, powinni bardziej koncentrować się na tym, co zrobić, żeby te obawy się nie spełniły, niż na przysłowiowym rozdzieraniu szat i staraniach, by nas do tej Unii nie przyjęto. Obawiam się, że koszt nie przyjęcia do Unii byłby wyższy niż koszt wejścia do niej.
— Dziękuję bardzo za rozmowę.
Jerzy Kropiwnicki, minister Rozwoju Regionalnego i Budownictwa, prezes Rządowego centrum Studiów Strategicznych
Rozmawiała Alicja Wysocka
opr. mg/mg/po