Wynik francuskiego referendum w sprawie konstytucji europejskiej jest wyjątkowo korzystny dla Polski
Francuskie referendum jest sukcesem Europy, wyjątkowo korzystnym dla Polski.
Podziękujmy Francuzom" -takiego SMS-a dostałem od przyjaciół w niedzielę wieczorem. Tak, podziękujmy Francuzom za odrzucenie eurokonstytucji. Bowiem bez względu na to, co mówią przeróżni komentatorzy, wylewający krokodyle łzy nad pogrzebaną konstytucją, dla Polaków wynik francuskiego referendum jest dobrą wiadomością. Co ważniejsze, jest to dobra wiadomość zarówno ze względu na naszą politykę zagraniczną, jak i wewnętrzną.
Kilka miesięcy temu na lamach „Międzynarodowego Przeglądu Politycznego" Marek Cichocki zwrócił uwagę, że poparcie dla eurokonstytucji jest tym większe, im mniejsza jest w poszczególnych krajach znajomość Traktatu Konstytucyjnego. Wbrew temu, co słyszymy w komentarzach, Francuzi odbyli przed referendum bardzo solidną dyskusję o Europie. Co prawda, większość z 43 milionów egzemplarzy traktatu rozesłanych obywatelom Francji wylądowała w koszach, bo normalny człowiek tego dokumentu nie może przeczytać, ale nigdzie w Europie przeciętny obywatel nie wie tak dużo o konstytucji, jak we Francji. Motywacje 56 procent obywateli Francji, którzy powiedzieli non, wcale nie wynikały tylko z niechęci do rządu i prezydenta Chiraca. Były one zbudowane na niechęci do traktatu. Zgoda, jedni odrzucali traktat jako dokument tworzący Europę nadmiernie otwartą i liberalną, a inni jako nazbyt socjalistyczny i zmierzający do budowania europejskiego superpaństwa. Nasi niemądrzy entuzjaści konstytucji mówią - no właśnie, skoro traktat jest krytykowany i z prawa, i z lewa, to znaczy, że jest dobry. Nieprawda. Jeżeli dokument kluczowy dla przyszłego kształtu politycznego Europy jest tak mętny, że można go uznać za socjalistyczny i liberalny jednocześnie, to znaczy, że jest to traktat oddający władzę w Europie w ręce biurokratów, którzy będą interpretowali dokument. I właśnie temu Francuzi powiedzieli „nie".
Francuskie referendum powinno być dla polityków europejskich sygnałem alarmowym-votum nieufności wobec dotychczasowego sposobu rządzenia Unią Europejską. Przecież Traktat Konstytucyjny był typową „zmową elit". Dokument został napisany przez Valery'ego Giscarda d' Estaigne w ciągu kilku miesięcy i zatwierdzony przez Konwent Europejski terroryzowany presją czasu (przypomnijmy sobie, że eurokon-stytucja miała być uchwalona przed rozszerzeniem UE). Po co? By narzucić nowym członkom Unii francuską wizję Europy. Wizję, w której nie było miejsca na chrześcijańską tradycję naszej cywilizacji, za to były podziękowania dla konwentu.
Francuzi uznali, że nie ma powodu, by wierzyć politykom, którzy mówili im, iż eurokonstytucja jest dobra... bo jest dobra. Zdrowy odruch niezgody na „zmowę elit" jest widoczny również w Holandii, która 1 czerwca zapewne odrzuci dokument. Zwróćmy uwagę, że Traktat Konstytucyjny jest odrzucany w krajach, które są najbardziej proeuropejskie. Francuzi i Holendrzy powiadają w gruncie rzeczy tyle: Europa - tak, eurokonstytucja - nie. I wiedzą, co mówią, bo pomysł na taki dokument jest zdecydowanie przedwczesny. Unia Europejska potrzebuje stabilizacji, budowania mechanizmów współpracy poszczególnych państw, potrzebuje też określenia docelowych granic rozszerzenia, czyli powiedzenia, gdzie kończy się Europa cywilizacyjna. Czy Turcja jest w Europie? - pytali Francuzi. I nie mieli jasnej odpowiedzi. Bo przecież już w korytarzach brukselskich trwają dyskusje o dalszych rozszerzeniach UE. I nie ma jasności, czy na wschód, czy na południe (ku północnej Afryce). Europa będzie potrzebowała konstytucji, ale kompletnie różnej od tej, którą próbuje się nam wcisnąć. Potrzebujemy krótkiego dokumentu, samej preambuły traktatu, dokumentu, który - jak Konstytucja Stanów Zjednoczonych mówiąca: we the People - zaczynałby się od słów „My, Europejczycy" i definiowałby, co to znaczy być Europejczykiem. A że takiego dokumentu nie da się napisać, uznając, że historia Europy składa się ze starożytnej Grecji i francuskiej rewolucji zaś Kościoła i chrześcijaństwa w Europie nie było, to próbowano sporządzić instrukcję obsługi biurokratycznej, którą Francuzi intuicyjnie odrzucili. Europa zasługuje na lepszą konstytucję, skomentował wynik francuskiego referendum Jacek Saryusz-Wolski. Tak, i dlatego idiotyczny pomysł kontynuowania procesu ratyfikacji w kolejnych krajach unijnych jest po prostu próbą wyrzucania podatkowych pieniędzy na tworzenie alibi dla nieudolnych polityków, którzy spłodzili legislacyjnego potworka zwanego eurokonstytucja.
Co do polskich reakcji, to warto przypomnieć, co powiedział znany komentator i politolog Dominik Moisi w telewizji BBC kilka minut po ogłoszeniu wyników. „To niedobra wiadomość dla zwolenników Europy socjaldemokratycznej i dla wizji kierowania Europą przez tandem francusko-niemiecki". Tylko że rządy tego tandemu były zdecydowanie sprzeczne z polskim interesem narodowym. Podobnie zresztą jak socjalistyczne przywileje. Polskim interesem (i to bez względu na poglądy polityczne osób oceniających) jest jak największa wolność handlu i gospodarki w Europie. Naszym atutem są bowiem bardzo niskie koszty pracy - tym wygrywany w Europie i dlatego nasz wzrost gospodarczy jest szybszy niż na Zachodzie. Z kolei kierowanie Europą przez duet Chirac-Schroeder doprowadziło do konfliktu z Ameryką i zbliżenia z Rosją Putina. Tymczasem dla Polaków gwarancje bezpieczeństwa są ciągle niesłychanie ważne, a te zapewniają tylko Amerykanie. Celem Europy, z polskiego punktu widzenia, powinno być też zbliżenie z Ukrainą, z którym kłóci się polityka - Rosja przede wszystkim - uprawiana przez Niemcy i Francję.
Próba wmuszania Polakom referendum konstytucyjnego na jesień bieżącego roku jest grą obliczoną na zrobienie nam wody z mózgu. Odchodząca w niebyt elita polityczna epoki Okrągłego Stołu, czyli SLD i Unia Wolności (przefarbowana na Partię Demokratyczną), chce się ocalić, ukrywając się za niebieską europejską flagą. Już w poniedziałkowy poranek politycy z tego kręgu zaczęli głosić konieczność przeprowadzenia referendum w Polsce 9 października. „Pokażmy, że jesteśmy lepszymi Europejczykami od Francuzów", głoszą „specjaliści" od jeżdżenia po wskazówki do Moskwy. Jeśli tak, to odrzućmy ten traktat jeszcze wy-raźniejszą większością niż Francuzi, a nie dajmy się omamić ludziom, dla których naród polski jest nieobliczalną tłuszczą, której należy odebrać prawo decydowania o własnej polityce, cedując je w ręce biurokracji brukselskiej.
Francuskie referendum jest sukcesem Europy, wyjątkowo korzystnym dla Polski. Mamy czas, by odbyć w Polsce i Europie prawdziwą debatę o tym, jakiej Unii Europejskiej potrzebujemy. Debatę, w której powinni wypowiadać się obywatele i intelektualiści, a nie grupka przypadkowo spędzonych polityków. Unia Europejska będzie działała - bo działa całkiem nieźle - pod rządami Traktatu Nicejskiego. My tymczasem powinniśmy zadbać o to, by szansę znalezienia się w Europie zyskali Białorusini i Ukraińcy, a potem powinniśmy wspólnie z nimi porozmawiać o zdefiniowaniu pojęcia europejskości oraz systemu zarządzania Unią.
Traktat Konstytucyjny był próbą zamachu stanu ze strony „starej Europy", która chciała przed rozszerzeniem UE zapewnić sobie dominację francusko-niemieckiego motoru w Europie „25". Mało kogo obchodziło, że eurokonstytucja w istocie rozbijała Unię. Tego błędu powtórzyć nie możemy. Zamiast marnować czas na reanimowanie upadłego traktatu, zabierzmy się do myślenia o nowym. A pomniejszycielom Polski i Europy, którzy chcą dostać polityczne alibi w postaci kolejnych referendów, podziękujmy grzecznie, a konsekwentnie.
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997--2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"
opr. mg/mg