O potrzebie i sensie niesienia pomocy syryjskim uchodźcom wojennym. Rozmowa z Beatą Kempą, odpowiedzialną za departament ds. polskiej pomocy humanitarnej na świecie
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: — Czy ma Pani dostatecznie grubą skórę, Pani Minister?
BEATA KEMPA: — W polityce trzeba ją mieć, a jeśli polityk jej nie ma, to w ogóle nie powinien zaczynać swojej działalności.
— Niemal na każdym kroku od dawna doświadcza Pani Minister wyjątkowo bolesnych uderzeń wrogów politycznych— niedawno podpalono Pani biuro w Sycowie. To naprawdę nie boli?
— Boli, zwłaszcza gdy przekraczane są — co, niestety, zdarza się coraz częściej — wszelkie możliwe granice cywilizowanej walki politycznej. Ale już do tego przywykłam — podobnie jak moi koledzy z Solidarnej Polski i PiS — bo przecież przez 8 lat rządów koalicji PO-PSL bez przerwy nas atakowano. Krzepiące jest jednak to, że mimo tej nieustannej agresji wygraliśmy wybory. Im głośniej więc teraz krzyczą, tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu, że trzeba czynić dobro, na przekór zawiści, która nas otacza.
— Urząd, który Pani Minister niedawno objęła w Kancelarii Premiera — departament ds. polskiej pomocy humanitarnej na świecie, z definicji ma służyć dobru, tymczasem już samo jego istnienie, jak zresztą każde z Pani przedsięwzięć, spotyka się z atakiem wściekłej furii opozycyjnej czarnej propagandy...
— Niestety. Gdy obejmowałam ten urząd, jedna z zaprzyjaźnionych sióstr zakonnych ostrzegła mnie: Niech pani pamięta, że pomoc humanitarna to samo dobro, jeśli pani będzie czyniła to dobro, to zły będzie szalał, robił zamieszanie, podnosił krzyk bez przyczyny. I niestety, nie pomyliła się. Ja jednak wiem, że służę dobrej sprawie i pragnę się skupić przede wszystkim na pomocy najbardziej potrzebującym. To jest mój cel.
— Nie obawia się Pani Minister skuteczności złego? W końcu zawsze objawia się po to, by unicestwić dobro.
— Nie, nie obawiam się. Po mojej stronie stanęła spora część tzw. normalnego świata. Właśnie na skutek pełnego oszczerstw ataku w związku z moją wizytą w Jordanii zgłosiło się bardzo wiele osób gotowych do wspierania misji, którą mam do spełnienia. Mogłam się dzięki temu przekonać, że w Polsce jest bardzo wielu ludzi potrafiących czynić dobro bez wielkiego krzyku i szumu w mediach. Mamy w sobie wiele dobroci i trzeba tylko, byśmy się wszyscy spotkali w pół drogi.
— Mamy nadzieję, że tym miejscem będzie właśnie Pani urząd?
— Tak. Wierzę, że w jego ramach uda nam się wypracować właściwą filozofię pomagania, przede wszystkim w kontekście ogólnoeuropejskiego problemu z uchodźcami, do którego podejście jest obecnie tak bardzo zróżnicowane. Chcę tu wyraźnie zaznaczyć, że nikt nie jest w stanie poróżnić mnie w tej sprawie — co próbuje się już także robić — z hierarchami Kościoła. Deklaruję, że moje zaufanie do przedstawicieli Kościoła, szacunek do nich i dobra współpraca z nimi nie zachwieją się, choćby nie wiem, jakie złe moce działały.
— Jaki jest mechanizm i cel działania departamentu ds. pomocy humanitarnej? Czy ma to być przede wszystkim instytucja sprawiedliwie i efektywnie dystrybuująca pomoc humanitarną państwa polskiego?
— Chciałabym, aby nie był to wyłącznie urząd dysponujący większymi lub mniejszymi funduszami na wielkie akcje charytatywne, ale miejsce spotkania ludzi i środowisk dobrej woli, po to, by polska pomoc humanitarna była w świecie bardziej znacząca i coraz lepiej skoordynowana. Z problemami polskich organizacji pomocowych spotykałam się często w ciągu minionych dwóch lat jako szef Kancelarii Premiera; razem szukaliśmy rozwiązań, które mogłyby być choć w części odpowiedzią na kryzys migracyjny, czyli chcieliśmy przede wszystkim ulżyć ofiarom wojny na Bliskim Wschodzie. Teraz moim pierwszym zadaniem jest rozeznanie najpilniejszych kierunków pomocy, zinwentaryzowanie możliwie wszystkich sił organizacyjnych oraz środków, którymi już dziś dysponujemy, a następnie — połączenie wszystkich naszych organizacji pomocowych na jednym forum dyskusyjnym. Chciałabym udowodnić, że państwo będzie je traktować poważnie i w sposób partnerski. Chodzi o to, żeby uwaga państwa nie ograniczała się wyłącznie do prostej dystrybucji skromnych środków, do rozpisywania konkursów.
— Na czym zatem ma polegać to zwiększenie roli państwa polskiego w niesieniu pomocy humanitarnej w świat?
— Przede wszystkim na poszerzeniu bazowej oferty państwa dla sprawnie działających organizacji pozarządowych. Abyśmy jako państwo mogli nieść pomoc, musimy skorzystać z rozeznania i praktyki tychże organizacji. Wiele z nich dotychczas nawet nie zabiegało o wsparcie państwa, a mimo to znakomicie spełniało swą misję w różnych zakątkach świata. Najwyższy już czas, by połączyć wszystkie siły, bo przed nami — przed Europą — stoi dziś naprawdę wielki problem efektywnej pomocy uchodźcom. Państwo polskie deklaruje bardzo konkretną pomoc humanitarną — naszym zdaniem, bardziej efektywną niż przyjmowanie uchodźców w Polsce. To pomoc skierowana wprost do miejsc dotkniętych wojną, do poszkodowanej ludności, która nie zamierza uciekać jak najdalej od swych zniszczonych domów, lecz przeniosła się do sąsiednich krajów. W ostatnim roku z budżetu państwa wydaliśmy 200 mln zł na tego rodzaju pomoc.
— Jedni mówią, że to niewiele, a drudzy, że za dużo, bo przecież u siebie mamy też wielu potrzebujących...
— Jestem przekonana, że Polacy mają wielkie serca i są gotowi do pomagania innym, jednakże zawsze trzeba pokazywać, na co konkretnie przeznaczamy pieniądze, w jaki sposób realizujemy naszą pomoc humanitarną. Jak bardzo ważne jest każde wsparcie, mogłam się przekonać, gdy odwiedzałam obozy syryjskich uchodźców wojennych w Jordanii. Problem jest tam tak głęboki i tak duży, że Jordania sama sobie z nim nie poradzi. Bez pomocy z zewnątrz z tamtejszych terenów będą wypływać fale emigrantów w kierunku Europy. Wszyscy — myślę tu zarówno o Europejczykach, jak i o nas, Polakach — powinniśmy wreszcie zdać sobie z tego sprawę i dołożyć starań, aby ta nasza pomoc mogła zaspokoić najbardziej prozaiczne problemy ludzi skupionych w obozach dla uchodźców. Każde z europejskich państw powinno rozważyć, w jaki sposób — kierując się roztropnością oraz dobrze pojętą troską o własnych obywateli — może skutecznie ulżyć ludziom cierpiącym z powodu wojny, aby nie musieli uciekać jak najdalej od własnych domów. Pomoc można świadczyć na różne sposoby, a jako państwa możemy się tu znakomicie uzupełniać.
— Jednak nie uzupełniamy się...?
— Sądzę, że zaczyna się już jakieś wspólne myślenie na ten temat. Jestem po spotkaniu z węgierskim dyplomatą — powołanym przez Viktora Orbána specjalnym przedstawicielem Węgier ds. pomocy humanitarnej — ambasadorem Péterem Heltai, który podobnie jak ja stara się wizytować obszary wymagające pilnej pomocy humanitarnej. Mam nadzieję, że uda nam się wypracować wspólne projekty.
— Jak może Pani Minister opisać tę dzisiejszą polską pomoc humanitarną? Jaka mogłaby być?
— W najbliższym czasie zamierzam zaproponować Radzie Ministrów konkretne rozwiązania oraz przedstawić wybrane kierunki pomocy. Z pewnością polska pomoc humanitarna będzie się kierowała formułą otwartości, od dawna z powodzeniem stosowaną przez charytatywne organizacje katolickie. Bardzo liczę na ożywioną współpracę kompetentnych w tym zakresie osób oraz organizacji, współpracę, wokół której może się stworzyć naprawdę wartościowa wspólnota Polaków.
— Jest Pani niepoprawną marzycielką, Pani Minister!
— Bynajmniej! W tej akurat sprawie widzę naprawdę realną szansę na narodową zgodę. W naszej Polsce powiatowej rozmawiałam z wieloma osobami, które po obejrzeniu relacji z mojej wizyty w obozach dla uchodźców w Jordanii zarzuciły mnie nie tylko pytaniami o to, jak można pomóc, ale nawet już pewnymi propozycjami organizacyjnymi. Każdą taką inicjatywę zamierzam wspierać.
— Jaki rejestr konkretnych potrzeb przywiozła Pani Minister z Jordanii?
— Ogromny! Tamtejsze dwa obozy dla syryjskich uchodźców to skupisko ludzi najbardziej biednych i najbardziej pokrzywdzonych, jak to tylko można sobie wyobrazić. Moim zdaniem, rozsądnego wsparcia ze strony europejskich krajów potrzebują przede wszystkim sama Jordania oraz inne kraje tego regionu, które goszczą wojennych uchodźców. Jordański rząd robi, co może, by sobie poradzić z kryzysem uchodźczym, jednak tamtejsza gospodarka jest coraz mniej wydolna. Na miejscu rozmawiałam na ten temat z jordańskim ministrem ds. planowania i współpracy międzynarodowej Imadem Fakhourym, a po powrocie do Polski podejmuję wspólne rozmowy i działania z naszymi ministrami odpowiedzialnymi za współpracę w obszarze gospodarczym.
— Jakiego wsparcia udziela świat obecnie tamtejszym uchodźcom z Syrii? Jakie są ich najpilniejsze potrzeby?
— Znaczącą pomoc niesie bardzo wiele międzynarodowych organizacji charytatywnych, wśród których bardzo wysoko cenione są Caritas Polska czy Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Duże wrażenie zrobiły też na mnie działania UNICEF-u, zwłaszcza w zakresie edukacji. Przekonałam się, jak bardzo ważne jest organizowanie szkolnictwa w obozach dla uchodźców, w co jako Polska moglibyśmy się już natychmiast włączyć. W liczącym 80 tys. uchodźców obozie w Zaatari przebywa ok. 45 tys. dzieci w wieku szkolnym, a tygodniowo rodzi się tam ok. 80 dzieci, zaś w obozie Azraq przebywa ok. 34 tys. Syryjczyków, a prawie 20 tys. z nich to dzieci. Już mówi się tam o tzw. straconym pokoleniu, zatrzymanym w rozwoju, pozbawionym możliwości edukacyjnych. Szeroko rozumiana pomoc edukacyjna jest więc pilnie potrzebna. Tak samo jak niezbędna jest pomoc medyczna.
— Jak się domyślam, Pani Minister podjęła już w tej sprawie energiczne działania...
— Jak najbardziej! Na dobry początek w obozie dla syryjskich uchodźców w Zaatari otworzyliśmy polskie centrum szkoleniowe dla kadry medycznej. Obecnie wspólnie rozważamy złożenie wniosku do budżetu państwa o wsparcie syryjskich uchodźców w Jordanii w zakresie organizacji szkolnictwa zawodowego. Tego rodzaju wsparcie byłoby naprawdę znaczące dla powstrzymania migracji młodych ludzi na Zachód. Gdy rozmawiałam z nimi w jordańskich obozach, wielokrotnie słyszałam, że bardzo czekają na koniec wojny i powrót do kraju, żeby odbudowywać swoje domy. Tworzenie szkolnictwa w obozach dla uchodźców nie byłoby dla Polski wielkim wydatkiem, a byłaby to naprawdę ogromna praca u podstaw, fundamentalna pomoc, bez której te społeczności, poszkodowane przez wojnę, mogą się już nigdy nie podnieść. W dodatku poziom frustracji w tego rodzaju zamkniętych obozach jest tak duży, że z łatwością może prowadzić do różnego rodzaju złych zjawisk...
— ...które rykoszetem odbijają się na społeczeństwach sytego i zadowolonego z siebie Zachodu.
— Otóż to! Dlatego moją rolą, rolą mojego urzędu jest jak najbardziej dogłębne rozeznanie kryzysowych sytuacji, nie tylko po to, by szybko i celnie reagować na ludzkie potrzeby, ale także po to, by spokojnie i rzeczowo móc rozmawiać w gronie europejskich państw o tym, co razem możemy zrobić, jak możemy się uzupełniać w niezbędnych działaniach u samych źródeł kryzysu humanitarnego — dla rzeczywistego bezpieczeństwa Europy.
Beata Kempa, prawnik, wiceprezes partii Solidarna Polska, poseł na Sejm V, VI, VII i VIII kadencji, sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości (2006-07), od 2015 r. minister — członek Rady Ministrów w rządach Beaty Szydło oraz Mateusza Morawieckiego, szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (2015-17), od grudnia 2017 r. minister — członek Rady Ministrów odpowiedzialny za sprawy pomocy humanitarnej.
opr. mg/mg