O duszpasterstwie ludzi uzależnionych i Pielgrzymce Młodzieży Różnych Dróg
Sposobów jest dziesiątki, można wąchać, połykać, wstrzykiwać... Amfetamina, ecstasy, grzyby, kleje, kokaina, LSD, marihuana, opiaty, sterydy, barbiturany, benzodiazepiny i co tam jeszcze... A wszystko, żeby poczuć euforię, błogostan, przypływ nadludzkiej energii, doświadczyć „czegoś niesamowitego”, a tak naprawdę uciec od tego, co tu i teraz, od życia, z którym z jakichś powodów nie można sobie poradzić. Tyle tylko, że ceną tej ucieczki jest koniec końców rozpacz, zatracenie człowieczeństwa i w efekcie śmierć.
Można by się zastanawiać czy to naiwność i nieznajomość konsekwencji pcha młodych w objęcia narkomanii. Ale rzecz nie jest taka prosta, bo przecież narkotyki biorą także ludzie wykształceni, studenci medycyny, ludzie z pierwszych stron gazet, a właściwie ze wszystkich środowisk. Nie wiedzą? A może nie chcą wiedzieć, zaprzeczają, bagatelizują. Jak już zaczęli brać, to naturalne, bo tak jak potrafi kłamać narkoman, to chyba nikt inny na świecie, a najbardziej, najdłużej i najskuteczniej oszukuje samego siebie. Ale zanim zaczną? Co się dzieje? Po co wchodzą na drogę, która prowadzi do samozagłady?
Każdy z narkomanów miałby pewnie inną opowieść na ten temat. Historie różne, bo narkomania to choroba dotykająca wszystkich środowisk. Ale jest jeden wspólny mianownik każdej tej opowieści — doświadczenie braku miłości. Tej od najbliższych (źle wyrażona miłość w rodzinie), ale także zagubienie tej najważniejszej — Boga, który jest Miłością. A Miłość leczy, ratuje — wiedzą już o tym uczestnicy Pieszej Pielgrzymki Młodzieży Różnych Dróg na Jasną Górę.
Trzydzieści lat temu na zlocie hipisów w Częstochowie, pewien narkoman — Mirek — zaproponował ks. Andrzejowi Szpakowi SDB zorganizowanie pieszej pielgrzymki na Jasną Górę właśnie dla hipisów. Wchodziło wtedy tyle pieszych pielgrzymek, a oni pozazdrościli i zechcieli mieć swoją. Ks. Szpak potraktował to poważnie i już w następnym roku dołączyli 40-osobową grupą do pielgrzymki warszawskiej. Mirek był jej sercem, odbył spowiedź, nawrócił się. W następnym roku była ich już setka, stworzyli swoją osobną grupę. Kolejny rok podwoił liczbę uczestników i niestety grupa okazała się za duża. Trudno było uczestnikom dostosować się do regulaminu pielgrzymki, więc kiedy w następnym roku do grupy zgłosiło się 500 osób, główny przewodnik — mając na uwadze problemy poprzedniego roku — zaproponował, żeby szli dzień za pielgrzymką.
„Coś więc trzeba było zrobić z tym jednym dniem — opowiada ks. Szpak — i stał się cud, blisko 500 osób skorzystało ze spowiedzi. Księża spowiadali całą noc. I prawie cała grupa ruszyła w stanie łaski uświęcającej. To był przełom. Ktoś z uczestników zapytał też wtedy o cel pielgrzymki. Po co właściwie iść? Ktoś więc rzucił hasło, że kto przejdzie 9 dni i nie zaćpa, wychodzi z grzania. I rzeczywiście, wiele osób przestało wtedy brać. Na trwałe. Wielu poszło na studia, założyło rodziny. To był naprawdę cud. Oni sobie pomagali nawzajem, dla niektórych przejście 40 km dziennie to był wyczyn, narkoman jest przecież wyniszczony, słaby”.
Nagle się okazało, że ludzie żyjący bez celu, z dnia na dzień, odnajdują wartość przyjaźni, chcą naśladować tych, którym się udało wyjść z nałogu, którzy podjęli naukę, że odnajdują sens życia, Boga. Rzecz jasna nie działo się to z dnia na dzień. Ks. Szpak opowiada, że niekiedy czekał 15 lat na czyjąś spowiedź, że regulamin pielgrzymki bywał wielokrotnie łamany, że cierpliwość była niezbędna. Morze cierpliwości. Ale nigdy nie naciskał, nie wyrzucał i zawsze traktował ich, jak swoich przyjaciół. Pamięta też swój dramatyczny apel do uczestników, jak dowiedział się, że ćpają w czasie drogi. Jak sam mówi, był bezsilny, nie jest psychologiem, nie wiedział, co robić, wyszedł więc do nich i po prostu powiedział, żeby przestali. Ostro. Ale, o dziwo, podziałało. I rzeczywiście przestał to być problem w czasie drogi. Po tym wszystkim utarło się przekonanie, że kto pójdzie na pielgrzymkę przestanie brać. Bóg rzeczywiście uzdrawia.
Dziś pielgrzymka wychodzi z różnych miejscowości, już nie z Warszawy, ma różne trasy i jest zupełnie samodzielna. Tylko cel jest zawsze ten sam — Jasna Góra. W ciągu tych trzydziestu lat ewoluowała. Dołączyli nowi kapłani, siostry zakonne. Wciąż chodzą dawni uczestnicy, teraz już z rodzinami, ale też nadal młodzież zagubiona, która jak ta sprzed 30 lat, szuka swojej drogi. To co nie zmieniło się w ciągu tych lat, to obecność ks. Szpaka i nadal potrzeba morza cierpliwości.
Byłam na jednym postoju pielgrzymki. Doświadczenie szczególne. I wniosek, że tego morza cierpliwości we mnie brak. Uczestniczyłam tam we mszy św. ze świadectwami — niezmiernie wstrząsającymi, ale też i zabawnymi. Ktoś powiedział na przykład, że dziś kupił wodę mineralną i pijąc, bezwiednie zakrył część jej nazwy palcem, po czym zerknął i odczytał tylko końcówkę „rajska”, pod spodem zaś był napis „promocja”. Wyszło mu z tego, że to tak, jak z tą pielgrzymką — dla niego to po prostu rajska promocja.
Nie mogłam się oprzeć tam wrażeniu, że w Kościele jest jednak miejsce dla wszystkich. I choć wielu jest takich jak ja, którym już dawno brakłoby cierpliwości, to dobrze, że są też inni, którzy widzą inaczej. Bo gdyby nie oni, to przecież wielu młodych ludzi nie zostałoby uratowanych, wiele z tych maluchów, które hasały po kościele podczas tej ponad dwugodzinnej eucharystii, a później z nudów lub ze zmęczenia zasnęły, nie miałoby szans się narodzić. Więc może rzeczywiście warto i na regulamin czasami przymknąć oko i cierpliwie poczekać aż ktoś dojrzeje do spowiedzi, bez nacisków, moralizowania, nawet jeśli niekiedy trwa to i 15 lat. Różnorodność to jednak bogactwo Kościoła. A że się popełnia przy tym błędy? Kochaj i rób co chcesz, jak powiada św. Augustyn. A że na Pielgrzymce Młodzieży Różnych Dróg widać było i troskę, i miłość duszpasterską, nie mam co do tego wątpliwości.
Benedykt XVI, włączając się w dyskusję czy dawać sakramenty tym, którzy nie dość są do tego przygotowani i świadomi powiedział: „Gdy byłem młodszy, byłem raczej surowy. (...) z biegiem czasu zrozumiałem, że powinniśmy raczej naśladować przykład Pana, który był bardzo otwarty również w stosunku do osób z marginesu ówczesnego Izraela, był Panem miłosierdzia, zbyt otwartym — zdaniem wielu oficjalnych dygnitarzy — w stosunku do grzeszników, przyjmując ich lub przyjmując ich zaproszenia na kolacje, przyciągając ich do siebie, do komunii ze sobą”.
Tak sobie myślę, że może czas nam zacząć się modlić o tę „zbytnią otwartość”.
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
opr. mg/mg