O świętości ludzkiego życia, żalu i pokucie, etapach wewnętrznego uzdrowienia po zabiciu nienarodzonego dziecka
O świętości ludzkiego życia, żalu i pokucie, etapach wewnętrznego uzdrowienia po zabiciu nienarodzonego dziecka, perspektywach nadziei - z ks. Pawłem Siedlanowskim rozmawia Agnieszka Warecka.
W Polsce, póki co, obowiązuje ustawa, która, choć w ograniczonym stopniu, broni poczętego życia. Pewne jest jednak, że w najbliższym czasie wiele środowisk będzie domagało się zmiany. Dlaczego Kościół tak uparcie sprzeciwia się jej liberalizacji?
Ponieważ życie jest święte. Tylko Bóg ma prawo decydować o nim. Nie chodzi tu o wtrącanie się do polityki. Problem dotyczy fundamentów chrześcijańskiej antropologii. Jeśli zgodzimy się na to, by to człowiek stał się panem życia, decydował, kto ma żyć, a kto umrzeć, sprzeniewierzymy się Bogu. Wówczas „kamienie wołać będą”...
W powszechnej opinii zwolenników „pro choice” zabicie nienarodzonego dziecka to „zwyczajny” zabieg, akt swoiście rozumianego miłosierdzia, znak postępu. Iście diabelska dialektyka...
Władimir Sołowjow prorokował w 1900 r., że na początku XXI w. antychryst przestanie już być krwawym tyranem, odrażającym w swoim działaniu, lecz zacznie „podobać się wszystkim, spokojny w każdej sprawie, wrażliwy na drugiego, tak, że wszyscy będą go chwalić, mówiąc: oto człowiek sprawiedliwy!” (W. Sołowjow, Krótka opowieść o Antychryście, w: tenże, Wybór pism, t. 2, tłum. J. Zychowicz, Poznań 1988, s. 144). „Antychryst XXI w. - stwierdza dalej pisarz - będzie wszechstronnie wykształconym i charyzmatycznym humanistą, który swoją ogładą porwie zsekularyzowane, zachodnie społeczeństwa. Nie będzie jednak walczył w bezpośredni sposób z chrześcijaństwem, a postara się je oswoić i zlaicyzować, stawiając szczególny nacisk na prawa człowieka”. Trudno odmówić słuszności tej tezy. Wystarczy przyjrzeć się działaniom obecnego prezydenta USA. Deklaruje się jako praktykujący chrześcijanin, wszem i wobec opowiada o chrześcijańskiej inspiracji swojego urzędu, co nie przeszkadza mu kierować ogromnych pieniędzy na finansowanie aborcji, wspieranie ośrodków wrogich życiu. Podobnych przykładów nie brak i na naszym rodzimym gruncie.
Co się dzieje z dziećmi, które umarły przed chrztem? Czy znajdzie się dla nich miejsce w niebie?
Często przychodzą do mnie matki i stawiają to pytanie. Uspokajam je wtedy: tak, są zbawione. Sporo kłopotu miał Kościół z wyartykułowaniem owej tezy. Dość powiedzieć, że przez długie wieki funkcjonowało w teologii pojęcie „limbus puerorum” - coś rodzaju „przed- nieba”, „przed-otchłani”. Jak tłumaczy ks. prof. Krzysztof Góźdź, jest to miejsce, gdzie przebywali zmarli, którzy nie mogli być ani w niebie, ani w piekle. Nie był to jednak rodzaj czyśćca. Takie stawianie sprawy stanowiło pokłosie rygorystycznych poglądów św. Augustyna. Kłóciło się to z elementarnym poczuciem sprawiedliwości. Teologia współczesna tę tezę skorygowała, tłumacząc, że nienarodzone dzieci posiadają tzw. naturalną świętość, która sprawia, że są zbawione.
Dlaczego więc diabeł pozwala na to, że każdego roku, jak podają statystyki, 40 milionów dzieci uśmierconych w wyniku aborcji idzie do nieba? Przecież działa przeciw sobie...
Szatan jest bardzo inteligentny, nie zapominajmy o tym. Im ktoś jest inteligentniejszy, tym może realizować bardziej dalekosiężne cele. Każdego roku mordowanych jest 40 milionów dzieci poczętych, a nienarodzonych! To liczba powalająca. Ale proszę spojrzeć na kwestię z jeszcze innej strony: na problem rodziców, lekarzy, personelu medycznego, osób pośrednio uczestniczących w zbrodniczym procederze. Mowa o setkach milionów ludzi! Dla większości, jeśli nie dla wszystkich, to dopiero początek koszmaru. Diabeł, gdy raz pochwyci w swoje sidła, łatwo nie odpuści. Pomijając już nawet problem kary ekskomuniki, którą zaciągają, często zabicie nienarodzonego jest początkiem procesu, którego końcem staje się koszmarny brak nadziei, utrata wiary w Boże miłosierdzie, w konsekwencji - zatracenie swojej duszy. To finalnie największy diabelski sukces!
W jaki sposób rozmawia Ksiądz z matkami, których sumienie obciążone jest morderstwem nienarodzonego dziecka?
Różnie to wygląda. W tej sytuacji czas wcale nie goi ran, przeciwnie - z upływem lat stają się coraz bardziej bolesne. „Ja nie wiedziałam... - często tłumaczą się kobiety. - W latach 60., 70. nie było USG. Przekonywano mnie, że to tylko zlepek komórek. Czułam inaczej. Ale naciski męża, rodziny, powszechność zabiegów sprawiły, że zdecydowałam się na aborcję. A dziś w szumie wiatru co noc słyszę płacz dziecka, któremu poskąpiłam butelki mleka..”. Są to bardzo dramatyczne wyznania. Zdarza się, że przez wiele lat, podczas każdej spowiedzi, grzech jest powtarzany - mimo że dawno już został odpokutowany i odpuszczony.
Nie moralizuję, nie potępiam. Pokazuję wagę dokonanego czynu, ale też ukazuję perspektywę horyzontu nadziei.
Jak powinien przebiegać proces uzdrowienia?
Na początek proponuję przejście całego etapu żałoby - w taki sposób, jakby tragiczne wydarzenie dokonało się zaledwie kilka dni temu. Trzeba nadać dziecku imię. Ważne jest, by odblokować skostniały, noszony od lat, żal, złość, bezradność. Muszą one znaleźć swoje ujście, zostać nazwane - inaczej nie rozpocznie się proces uzdrowienia. W naszej tradycji ważną rolę odgrywa np. żałobna czerń, asceza życia podejmowana na określony czas, wizyty na cmentarzu, modlitwa. Zewnętrze znaki nie załatwiają sprawy, ale z doświadczenia wiem, że są potrzebne. Musi być czas na pożegnanie, pogodzenie się ze stratą. Konieczne jest wygenerowanie przestrzeni, w której matka, ojciec, cała rodzina nauczą się na nowo żyć. Ów proces musi się dokonać - nawet wtedy, gdy aborcja została dokonana 30 czy 40 lat temu! To bardzo ważne. Potrzebna jest pokuta, aby możliwe stało się przyjęcie daru Bożego miłosierdzia. On już ten grzech przebaczył - teraz czas na to, by matka, ojciec przebaczyli sobie i przyjęli Boże miłosierdzie. To o wiele trudniejsze.
I diabłu nie na rękę...
Owszem. Przez usta swoich „rzeczników” przekonuje, że syndrom poaborcyjny to bajka wymyślona przez księży. Tymczasem on „kąsa” od wewnątrz - i będzie tak do momentu dotknięcia uzdrawiającą mocą Jezusa. Nie jest to proste. Pojawią się próby lawirowania, maskowania wewnętrznego bólu, ucieczki w ideologię, cynizm. Diabeł będzie oferował swoją
„dobrą nowinę”, przekonując na różne sposoby, że jest okej, aby tylko zbudować mur odgradzający od Tego, w którym mogą znaleźć utęskniony pokój.
Może księża zbyt mocno koncentrują się na stygmatyzowaniu samego grzechu?
Zbrodnia na niewinnym człowieku zawsze jest grzechem „wołającym o pomstę do nieba”. Musimy się bronić przed jej relatywizowaniem. Rzeczywiście, może zbyt mało ukazujemy perspektywę nawrócenia, ratunek w postaci Bożego miłosierdzia. Dziecka już nie ma - jest w niebie. Teraz trzeba zrobić wszystko, by mogli się tam znaleźć jego rodzice.
Jak im pomóc?
Pokazać, że problem grzechu bardziej tkwi w nas niż w Panu Bogu, a ściślej rzecz ujmując: w tym, że trzymamy go dla siebie, nie chcąc oddać Chrystusowi. Niczym długo niesiony kamień zaczyna przygniatać, wbijać w ziemię. Bóg, szanując ludzką wolę, nie może tego zmienić. Potrzebne jest nawrócenie - osobisty gest, który wyrazi się wołaniem: „Jezu, ratuj! W Tobie - i tylko w Tobie - moja nadzieja!”. Boża hojność w przebaczeniu jest niewyobrażalnie wielka. Kościół to przestrzeń, gdzie Jego miłosierdzie winno zawsze być wyeksponowane na pierwszym miejscu. To zadanie nas wszystkich. Bóg jest od sądzenia, my od tego, by otwierać się na Jego dary i innych prowadzić do Źródła. Często mylimy się, sądząc, że największą ludzką tragedią jest grzech. Nie. Ufnie oddany Jezusowi, przestaje istnieć. Taktyka działania złego idzie w inną stronę: zmierza ku temu, by zabrać człowiekowi nadzieję, tak nim pokierować, ażeby pozostał ze swoim grzechem sam. Piekło to brak nadziei. I to jest zawsze ostateczny cel działania złego ducha.
A jak uzdrowić rodzinę? Ona przecież także jest pokrzywdzona. Pamięć morderstwa dziecka, choć głęboko skrywana, rzutuje na wzajemne relacje.
W pierwszym rzędzie dokonuje się zachwianiem zaufania do mężczyzny, poczucia bezpieczeństwa, agresją. Przecież w zdecydowanej większości przypadków, gdyby ojciec dziecka powiedział matce: „Nie bój się, damy radę”, nie doszłoby do aborcji. Sami małżonkowie nie będą w stanie przekroczyć granicy przebaczenia. Muszą otworzyć się na światło łaski. Są różne opinie na temat, czy dzieci powinny poznać prawdę. Uważam, że nie. Mało jest prawdopodobne, iż będą w stanie pozbierać się po takiej informacji. Nie wyobrażam sobie, jak ten problem w przyszłości uniesie córka pani Alicji Tysiąc? Żyje, ale przecież przez swoją matkę została skazana na śmierć...
Gdzie zatem szukać ratunku?
Ratunek jest jeden: zaufać Chrystusowi, powierzyć się Mu, oddać w opiekę całą rodzinę, jej los, przeszłość i przyszłość. Tylko wtedy dokona się uzdrowienie.
Dziękuję za rozmowę.
opr. aw/aw