O problemach duszpasterskich związanych z rosnącą frustracją społeczną
Podczas ostatniego Synodu Biskupów Europy zwrócono uwagę na nowe problemy duszpasterskie związane z rosnącą frustracją społeczną. Frustraci bardzo często szukają schronienia w radykalnych partiach politycznych. Z ich kręgów rekrutują się we Francji zwolennicy Le Pena, w Austrii - Haidera. Mimo iż Episkopaty obydwu krajów oceniły negatywnie programy wymienionych polityków, sfrustrowane kręgi wyżej cenią swój radykalizm niż głos biskupów. W polskich warunkach zjawisko to występuje w łagodniejszej formie. Może się ono jednak nasilać, gdy pojawią się nowe kręgi rozczarowanych, którzy połączą agresję, prostą wizję świata i radykalizm oczekiwań.
Odcienie frustracji są bardzo zróżnicowane. Zrozumiały jest ból osób, które doświadczyły niezawinionych niepowodzeń. Chcę jednak zająć się dziś innym typem frustracji, wynikającej bądź to z chorobliwych ambicji, bądź też z uwikłania w sytuacje przynajmniej dwuznaczne moralnie. W obydwu przypadkach krzyk sfrustrowanych jest przejawem ich duchowego rozdarcia, na które lekarstwem jest przywrócenie ładu w sumieniu.
Osoby zagubione duchowo często tęsknią za radykalnym zreformowaniem świata, który należałoby dostosować do ich ocen i teorii. Jeśli w ocenach zagubi się poczucie odpowiedzialności za uczynione zło, które należałoby wynagrodzić, łatwo można oskarżać resztę świata o najgorsze. Przykładem takiej postawy są wypowiedzi wpływowego ongiś działacza ZSL, który utracił wpływy wraz z upadkiem PRL: ăTakiego pijaństwa, chuligaństwa, przestępczości, narkomanii, nieliczenia się z człowiekiem za komuny nie było. Wizyta Papieża nic nie dała i dać nie mogła, nie ma większego znaczenia. Polsce potrzebna jest przede wszystkim kara śmierci, dyscyplina i dobre prawo, które unieszkodliwi osobniki pasożytnicze i szkodliwe oraz zmusi ludzi, a przede wszystkim władze, do odpowiedzialności. Czego chcecie od tego Leppera - jeżeli musicie zajmować się polityką, to bądźcie za Polską, a nie za Europą czy Watykanem. Obywatele polscy narodowości niepolskiej, jak np. Żydzi, oczywiście nie są Polakami...".
Prostota tego czarno-białego obrazu bywa entuzjastycznie przyjmowana w środowiskach innych frustratów, którzy również cierpią, że nie odgrywają już tej roli co przed laty. Jej naturalnymi odbiorcami są np. dawni działacze ORMO, którzy zapadli się w praktyczną nicość, psychologicznie jednak noszą w sercu wspomnienie słonecznych dni PRL, kiedy to przy pomocy donosów można było i poprawić budżet rodzinny i zademonstrować swą władzę. O tym, że ăza komuny liczono się z człowiekiem", świadczą zachowane rachunki i wspomnienia talonów umożliwiających zakupy na specjalnych warunkach. Cały ten system prysnął, więc winnych należy szukać zarówno wśród Żydów, jak i w Watykanie.
W ukazywanym obrazie polskich przemian każdy, kto jest uczciwy, musi być od razu sfrustrowany, natomiast jedyną usatysfakcjonowaną grupę stanowią oszuści i uczestnicy międzynarodowych spisków. Obraz ten jest niemożliwy do przyjęcia przez chrześcijanina, gdyż jest niezgodny z prawdą. Wizja polskich przemian ukazywana w czarnych barwach odbiega krańcowo od obrazu, który podczas ostatniej pielgrzymki ukazał Jan Paweł II, tłumacząc polskie przeobrażenia jako wynik współpracy z łaską Ducha Świętego.
Podczas jednej z wizyt na terenie Polski powiatowej miałem okazję poznać lokalnego działacza, byłego sekretarza POP. W krajobrazie polskich przemian społecznych wyróżnia on obecnie tylko dwa stronnictwa: pierwsze mają reprezentować przedstawiciele różnorodnych odmian przefarbowanej lewicy, drugie - prawicowe - ma jednoosobową reprezentację w nim samym jako w ostatnim obrońcy ideałów prawdziwej prawicy. Człowiek ten po upadku PZPR poszukiwał sukcesów w kręgach ăSolidarności", ale tam nie chciano słuchać jego rad. Ostatnio zasłynął ubolewaniami, w których uznał za straconego także o. Tadeusza Rydzyka, gdyż ten ostatni przechodzi - jego zdaniem - na pozycje liberała, który coraz częściej mówi językiem lewicy.
Można przypuszczać, że gdyby autor podobnych ocen podczas jakiejś podniosłej uroczystości został zaproszony do udziału w uroczystym przecinaniu wstęgi, poczułby się dowartościowany i złagodziłby radykalne oceny. Dokąd nie stworzono mu takich możliwości, poświęca swój czas na wygłaszanie podniosłych przemówień, w których słów ălewica, prawica, liberalizm" używa zupełnie fantazyjnie. Nie sposób z góry rozstrzygnąć, czy można by ukierunkować energię podobnych osób, angażując je w działania służące dobru wspólnemu. Możliwe jest natomiast ukazywanie fałszu i uproszczeń zawartych w podobnej wizji świata. Wymaga to jednak zdecydowanej postawy najbliższego otoczenia, a ono nierzadko wybiera ucieczkę w święty spokój. Między patetycznym krzykiem a wygodną obojętnością znajduje się teren formacji sumień, który dla wszystkich winien stanowić dziedzinę wspólnego zatroskania; także wtedy, gdy kryje się w nim ryzyko, że zostaniemy niezrozumieni i utracimy wygodny komfort psychiczny.
Znacznie bardziej przykra dla najbliższego środowiska bywa połączona z agresją frustracja płynąca z tłumionych wyrzutów sumienia. Poczucie niepokoju z powodu istotnego naruszenia przyjmowanych zasad moralnych usiłuje się wówczas zagłuszać pryncypialnym krzykiem, pełnym wzniosłych słów. Zawód sprawiony innym próbuje się rekompensować nadzwyczajną gorliwością działania w innych dziedzinach. Jeśli gorliwości tej nie towarzyszy minimum samokrytycznej oceny, pojawiają się szkodliwe działania, które błędnie zamierzono jako formę rekompensaty za uczynione wcześniej zło.
Jakże często w konfliktach w cieniu naszych świątyń występują w roli przywódców osoby, które usiłują zakrzykiwać dramat swego sumienia. Proponują one proste rozwiązania, które nie mają nic wspólnego z Ewangelią i z reguły stoją w opozycji do nauczania pasterzy Kościoła, mimo że bywają przedstawiane jako wyraz bezkompromisowego katolicyzmu. Hasła, jakimi operują, bardzo często ograniczają się do ogólnikowej apoteozy narodu lub jakiejś konkretnej, zazwyczaj marginesowej, formacji politycznej. To żenujące połączenie antyintelektualizmu i demagogii może jednak przyciągać rzesze osób uczciwych, lecz niezorientowanych, jeśli optymistycznie uwierzymy, że milczenie stanowi najlepszą formę przeciwdziałania absurdowi. Refleksja nad grzechem zaniedbania winna więc stanowić formę naszej odpowiedzi na reakcje, w których niepokój sumienia usiłuje się zagłuszać pryncypialnym krzykiem.
Wyobraźmy sobie wspólnotę pierwotnego Kościoła, w której unikano by pytania o dramat zdrady Apostołów, zaś święty spokój ceniono wyżej od odpowiedzialności moralnej. Być może Judasz zaraz po ukrzyżowaniu Jezusa zacząłby nawoływać do odważnego otwarcia na dialog z Annaszem i Kajfaszem jako ludźmi historycznego kompromisu. Być może Piłat ze swym sceptycznym ăcóż to jest prawda?" zostałby uznany za głównego mistrza duchowej formacji, która pozwala unikać niewygodnych pytań etycznych. W zretuszowanym opisie męki Jezusa nie znalazłaby się wtedy żadna wzmianka o zdradzie Szymona Piotra. Nie wspomniano by też o drzemce uczniów w Ogrójcu, bo w ciemnościach nocy trudno było sprawdzić, kto naprawdę zasnął. Dramatyczne wydarzenia związane z męką Jezusa zamknąłby gładki slogan: wszyscy byli ubłoceni i nikt nie był bez winy.
Wspólnota pierwotnego Kościoła, wierna Chrystusowym słowom ăPrawda was wyzwoli" (J 8, 32), nie usiłowała retuszować bolesnych wydarzeń, ani też nie chciała przekształcać opisów dramatu zbawienia w zbiór budujących przykładów z morałem. Broniąc ewangelicznych wartości, chrześcijaństwo nie pozwalało zacierać różnic między zdradą Judasza a słabością Szymona Piotra czy wiernością Jana. Wymagające subtelnego spojrzenia dostrzeganie tych różnic pozostaje naszym moralnym obowiązkiem w doświadczeniu współczesnych dramatów. By je wyjaśnić, trzeba pójść w głąb, uwzględnić rolę prawdy i odwołać się do fundamentalnych wartościowań moralnych. Moralności chrześcijańskiej obce jest zarówno chowanie głowy w piasek, jak i zastępowanie ocen moralnych patetycznym słownictwem radykałów, którzy konsekwentnie unikają podstawowych pytań o prawdę i odpowiedzialność moralną. W wielu zachowaniach płynących z kompleksów i frustracji pojawia się odcień dramatu Judasza, wobec którego chrześcijanin winien reagować współczuciem, miłosierdziem, poczuciem tragicznego wymiaru życia. Postawa współczucia nie zwalnia jednak z obowiązku refleksji nad prawdą; nawet jeśli ta ostatnia jest wyjątkowo gorzka. Wątpliwą formę terapii stanowi leczenie krzykiem tam, gdzie konieczna jest refleksja nad stanem chorego sumienia, któremu trzeba nie radykalnych i prostych sloganów, lecz skruchy serca otwartego na miłosierdzie Boże.
opr. ab/ab