Czym jest Medjugorie z perspektywy duszpasterza? Dlaczego obrona życia ludzkiego spotyka się dziś z tak ostrą reakcją niektórych środowisk? Czy nauczanie Kościoła trafia dziś do ludzi? Rozmowa z abp. Henrykiem Hoserem
„NIEDZIELA”: — Ksiądz Arcybiskup przeszedł bardzo ciężką chorobę. Był bliski śmierci. Czy to doświadczenie w jakiś sposób wzmocniło wiarę Waszej Ekscelencji?
ABP HENRYK HOSER: — To bardzo osobiste doświadczenie. Po raz pierwszy byłem hospitalizowany. Najtrudniejsze momenty w szpitalu przeżywałem bez świadomości, w stanie śpiączki farmakologicznej. Mam wspomnienia sprzed tego stanu i z czasu wychodzenia z niego.
— Były chwile zwątpienia?
— Nie, żadnego zwątpienia nie było. Nie było też niepokoju. Także nigdy wcześniej nie przeżywałem w swoim życiu kryzysu wiary. Pan Bóg wiele razy prowadził mnie przez ciemną dolinę, ale nigdy nie zapominałem, że to właśnie On mnie prowadzi.
— Papież Franciszek mianował Księdza Arcybiskupa specjalnym wysłannikiem do Medjugorie. Jakie wnioski nasuwają się po tej misji?
— Medjugorie jest jednym z większych w Europie miejsc pielgrzymkowych. Rocznie tę niewielką wioskę odwiedza 2,5 mln pielgrzymów z całego świata. Największą grupą są pątnicy z Polski i Włoch. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Medjugorie wydaje dobre owoce duszpasterskie. Najlepszym dowodem są kolejki do spowiedzi w wielu językach i w 50 konfesjonałach. Kapłani opowiadają, że wystarczy słuchać przez 2 godziny spowiedzi, aby być świadkiem głębokiego nawrócenia i spowiedzi z całego życia.
— Czyli Ksiądz Arcybiskup poleca pielgrzymki do Medjugorie?
— Ja badałem Medjugorie tylko od strony duszpasterskiej. Moim zdaniem, kult Matki Bożej jest zdrowy, chrystocentryczny i nie musi zależeć od objawień. Jednak do czasu werdyktu Stolicy Apostolskiej co do prawdziwości objawień nie mogą być organizowane pielgrzymki diecezjalne z inicjatywy biskupów czy parafii. Ale możliwe i pożyteczne jest organizowanie pielgrzymek spontanicznych przez wiernych, najlepiej z towarzyszeniem kapłana.
— O Medjugorie mówi się w Kościele już od wielu lat. To miejsce ma swoich zagorzałych zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Ludzie się tam spowiadają i nawracają, a jednocześnie liczne „objawienia” wywołują uzasadniony sceptycyzm wśród teologów. Czy nie jest tak, że tam, gdzie działa wielkie dobro, również szatan nie próżnuje?
— Oczywiście, że szatan atakuje. Niewątpliwie jest tam wiele elementów, które mogą budzić wątpliwości. Przecież ciągle są obiekcje wobec tzw. objawień, które mają miejsce wielokrotnie. Ale ja nie zajmowałem się „objawieniami”, tylko losem setek tysięcy pielgrzymów, którzy każdego roku nawiedzają Medjugorie. Ojcu Świętemu należy przedstawić pewne rozwiązania, które pozwolą na lepsze przyjęcie pątników, bo np. tamtejszy kościół parafialny jest za mały. Wspólnota marzy o takim sanktuarium jak w innych dużych miejscach pielgrzymkowych.
— Wróćmy do sytuacji w Polsce i do kwestii, która szczególnie interesuje naszych czytelników. Czy powinniśmy domagać się lepszej prawnej ochrony życia dzieci nienarodzonych?
— Gdy giną niewinne istoty, to znaczy, że życie jest słabo chronione. Trudno jednak dotrzeć do świadomości ludzi, bo panuje głęboka dezinformacja w każdej dziedzinie życia, zwłaszcza jeśli chodzi o techniki dotyczące niszczenia ludzkiego życia. Społeczeństwo nie wie, jak one działają i jakie są ich konsekwencje. Nieraz byłem atakowany za rzekomy brak kompetencji medycznej.
— A przecież Ksiądz Arcybiskup jest także lekarzem.
— Dlatego dziwię się temu, w jakim stopniu wybitni profesorowie medycyny mogą być koniunkturalni. Przecież i oni studiowali genetykę i embriologię. Mimo tego potrafią opowiadać rzeczy niezgodne z rzeczywistością medyczną. Dzieje się tak ze względów finansowych, koniunkturalnych oraz lobbystycznych.
— Czy chodzi o ostatnią dyskusję nt. pigułki „dzień po”?
— Przeczytałem, że jedna z lekarek wypowiada się na temat tej pigułki, iż opóźnia ona tylko owulację. Tymczasem gdyby rzeczywiście tak było, nie byłaby nazywana pigułką „dzień po” i nie byłaby stosowana jako awaryjny środek, również w fazie postowulacyjnej cyklu. Współcześni położnicy próbują używać różnych semantycznych przekształceń. Mówią m.in., że ciąża zaczyna się z chwilą implantacji zarodka w macicy, tymczasem przedtem żyje on przecież tydzień, jest to tzw. embrion przedimplantacyjny. Już na medycynie uczyłem się, że ciąża i zarazem życie zaczynają się z chwilą zapłodnienia. Pojawiła się jednak nowa definicja, która mówi, że ciąża zaczyna się dopiero od zagnieżdżenia się zarodka w macicy. Zmiana definicji jest zabiegiem ideologicznym, który nie ma wiele wspólnego z prawdziwą nauką.
— Przez zmianę definicji ciąży zmieniają się kryteria prawne, ale także np. tabletka „dzień po” może być nazwana antykoncepcyjną, podczas gdy w rzeczywistości jest tabletką poronną.
— Ale proszę zwrócić uwagę na niespójność takiego nazewnictwa. Przecież używa się określenia „ciąża pozamaciczna” i w tym przypadku zarodek nie jest zagnieżdżony w macicy.
— W zeszłym roku politycy partii rządzącej wystraszyli się czarnych marszów. Czy nie wydaje się Księdzu Arcybiskupowi, że partia, która odwoływała się do wartości chrześcijańskich, teraz jakby zapomniała o ochronie życia?
— Do końca nie rozumiem postawy polityków. Oni mają swoje specjalne schematy poznawcze i działają w swego rodzaju perspektywie prawnej skuteczności. Zauważam postawy lękowe wobec reakcji tzw. opinii publicznej, kształtowanej przez media i sondażownie oraz ich mocodawców.
— Ale chyba aż tak źle nie jest?
— Oczywiście, dostrzegam wiele dobrego. Pojawiają się perspektywy długofalowe i strategiczne, które na pewno warto popierać. Wspieranie rodzin i inwestycja w kapitał ludzki jest tym wymiarem polityki, który bez wątpienia zasługuje na uznanie. Wielokrotnie mówiłem, że człowiek jest najpierw producentem, a dopiero później konsumentem. Nie musimy bać się ludzi, ale trzeba stworzyć im takie warunki, aby każdy mógł zarobić na swoje utrzymanie. Mam nadzieję, że będzie lepiej, i widzę już konkretne zmiany. Dostrzegam wiele cennych inicjatyw społecznych i gospodarczych.
— Ksiądz Arcybiskup zasłużył się w propagowaniu bioetycznej nauki Kościoła. Mamy jednak wrażenie, że niektórzy kapłani także odpuszczają walkę o życie. Jakby ze strachu przed atakami unikają integralnej części nauczania. Dlatego środowiska pro-life czują się osamotnione, same muszą walczyć o nauczanie Kościoła.
— Ci kapłani boją się albo nie potrafią. To trudny temat i czasem wolą go przemilczeć z obawy, że np. część osób wyjdzie z kościoła. Prawdę o życiu trzeba przekazywać w sposób kulturalny i umiarkowany, ale nie możemy z niej nigdy zrezygnować. Podobnie jak z przykazaniem: „Nie zabijaj” jest z przykazaniem: „Nie cudzołóż”. Przecież chodzi o ludzkie życie i dobrze pojętą ludzką miłość, o wierność!
— Nauczanie Kościoła niejako odbija się od ludzi, bo współczesny człowiek żyje często w świecie antywartości. Ksiądz Arcybiskup precyzyjnie diagnozuje tendencje w kulturze i cywilizacji europejskiej. Czy Polskę uda się wyłączyć z antychrześcijańskiego trendu, który ciągle zdobywa nowe obszary życia społecznego?
— Nie da się wyłączyć, bo my już jesteśmy zalewani tym nurtem. Owa rewolucja ma globalne cechy, a my jesteśmy częścią układu naczyń połączonych.
— Może jednak uda nam się jakoś obronić?
— Musimy się immunizować, zaszczepić, aby zwiększyć naszą odporność na działanie trendów „chorobotwórczych”. Dobrym przykładem może być odporność na ideologię gender. Udało nam się w odpowiednim momencie ostrzec społeczeństwo przed genderyzmem. To jest zasługa Kościoła, który bardzo wcześnie zareagował i dzięki temu ludzie mają świadomość konsekwencji i zagrożeń w kwestii tej ideologii.
— Zwykli ludzie często nie rozumieją, czym jest gender, ale doskonale wiedzą, że ideologia ta jest zła i niebezpieczna. Jednak jeszcze rok temu można było być optymistą, jeżeli chodzi o ochronę życia poczętego. Wydawało się, że zmiana prawa będzie tylko prostym odzwierciedleniem tego, co sądzą na ten temat Polacy, a przecież w krótkim czasie nastroje społeczne udało się częściowo odwrócić. Czy jest w tym wina polityków?
— Przyczyna jest wielowątkowa i wykracza poza działania polityków. Był cały szereg przekazów nieskoordynowanych i niejasnych. Wiele osób reagowało bezmyślnie i emocjonalnie.
— Ksiądz Arcybiskup kojarzony jest z katolicką ortodoksją, dlatego był wielokrotnie atakowany. Czy nie lepiej zejść z „linii strzału”?
— Nie, ponieważ zaprzeczyłbym naturze Kościoła, który żyje Pismem Świętym i Tradycją. Zmieniają się programy polityczne i rozmaite ideologie, ale nauka Kościoła się nie zmienia. Dobry biskup to biskup konserwatysta, w tym sensie, że Kościół rozwija się ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie. To nie znaczy, że nie dostrzegamy zmieniających się okoliczności. Ludziom jednak zawsze potrzebne są stałe odniesienia moralne i egzystencjalne.
— Niektórzy jednak schodzą z tej „linii strzału”...
— Czynią to na własny rachunek, ale ja z niej nigdy nie zejdę. Nie mówię niczego, co jest moim własnym wymysłem, tylko głoszę autentyczną naukę Kościoła w jego linearnym rozwoju.
— Czyli — nie jest Ksiądz Arcybiskup politycznie poprawny?
— Nie jestem. Opinia salonu mnie nie interesuje. Wiem, że zdaję egzamin przed Kościołem i przed Panem Bogiem.
— Gdy słucha się wypowiedzi Księdza Arcybiskupa, nasuwa się jeszcze jedno pytanie: Czy jest jakaś recepta no to, by być kapłanem na wskroś nowoczesnym i jednocześnie na wskroś konserwatywnym?
— Nie wiem, niech się inni uczą... (śmiech). Nowoczesność i konserwatyzm są bardzo nieprecyzyjnymi określeniami, bo przecież „konserwatyzm” jest w obiegowych opiniach z definicji negatywny.
— Dlaczego?
— Bo nie jest „nowoczesny” i „postępowy”.
— Jan Paweł II też był otwarty, nowoczesny i jednocześnie konserwatywny.
— Oczywiście, że taki był. Kościół ma bowiem doskonałe rozeznanie we współczesnym świecie i doskonale wie, co się dzieje. Wsłuchujemy się w głos Papieża, biskupów i ekspertów. Kościół ma diagnozę, ale bywa, że nie zawsze potrafi wprowadzić ludzi na właściwą drogę, bo część z nich jest uwikłana w różne pułapki ideologiczne. Są grupy, które specjalizują się w zniewalaniu swoich członków. W efekcie nawet inteligentni ludzie postępują tak, aby się nie narazić i być poprawnym wobec tego, co dana grupa ludzi myśli. Nazywam tę postawę „zniewoleniem środowiskowym”. Nawet ludzie inteligentni, którzy powinni być zorientowani, często opowiadają głupstwa nieprzystające do rzeczywistości. Takie zniewolenie występuje w różnych kręgach i środowiskach.
— Czy Ksiądz Arcybiskup może powiedzieć o sobie, że jest spełnionym kapłanem?
— Chyba tak, choć czuję, że mógłbym lepiej i więcej... Każdego dnia mam poczucie niedosytu. Prześladują mnie grzechy opuszczenia dobrego.
— To dotyka każdego... Rozmawialiśmy o wielu zagrożeniach i niebezpiecznych trendach, które docierają z Zachodu nad Wisłę. Ale gdy patrzy Ksiądz Arcybiskup na przyszłość Kościoła w Polsce, to jest optymistą?
— Jestem optymistą, bo Kościół w Polsce jest Chrystusowy, a jego duszą jest Duch Święty. Jestem natomiast pesymistą, jeśli chodzi o Kościół na Zachodzie, który masowo traci wiernych i kapłanów. Znam dobrze kondycję Kościoła we Francji i w Belgii. Tam jest sytuacja absolutnie dramatyczna. Procesy laicyzacji zaszły tak daleko, że bardzo trudno będzie je odwrócić. Gdy pracowałem w Belgii, próbowałem zbliżyć ludzi do konfesjonału, a oni mówili mi, że nie ma takiej potrzeby. Na Zachodzie nie ma już w ogóle poczucia grzechu. Dopóki Polacy się spowiadają i mają poczucie grzechu, to nie jest jeszcze z nami tak źle: wstań i chodź!
— To bardzo dobra sugestia. Już wiemy, dokąd iść i jak mamy się troszczyć o Kościół w Polsce...
opr. mg/mg