Śmierć braci chrześcijan w Iraku

Czego trzeba, by cywilizowany świat dostrzegł holokaust chrześcijan na Bliskim Wschodzie?

Jakiej skali potworności trzeba, by świat uznał mord za ludobójstwo? Czy nie wystarczy, że giną całe wspólnoty? Czego trzeba, by cywilizowany świat dostrzegł holokaust chrześcijan na Bliskim Wschodzie? A może ów ateistyczny świat w duchu cieszy się z eksterminacji wyznawców Jezusa Chrystusa.

Przemilczany holokaust

Krwawe meldunki i doniesienia z Iraku o kolejnych eksplozjach bomb nikogo już nie dziwią, nie bulwersują. Informacje o śmierci, czy to kilkunastu, czy kilkudziesięciu, a nawet kilkuset osób, puszczamy koło uszu. Stały się zbyt powszechne, by przykuwać uwagę. Zbyt zbiorowe, by widzieć w nich los pojedynczego człowieka, a tylko taki potrafi jeszcze poruszyć. To swoisty paradoks obecności mediów w miejscach okrutnych zmagań — zbrodnia i śmierć, dramat i tragedia, pozbawiające życia tysiące ludzi, docierają zwielokrotnione, więc powszednieją, ponieważ tracą oblicze pojedynczego człowieka, któremu płyną z oczu łzy.

W tym morzu tragedii bez końca ma miejsce jeszcze jedna tragedia, o której mówi się niewiele, a jeżeli docierają jakieś informacje o niej, nie wywierają żadnego wrażenia; spychane są na ostatnie miejsca w serwisach lub trafiają na ostatnie strony gazet. Tymczasem tragedia owa woła dodatkowo o pomstę do nieba. W Iraku mordowani są chrześcijanie — wyłącznie za to, że są chrześcijanami. Mordowani są w sposób okrutny. Są Irakijczykami i giną z rąk Irakijczyków — muzułmanów.

George Bush wysłał wojska do Iraku, aby przegoniły Saddama Husajna i otworzyły drogę do budowy demokracji, jaką znamy w Europie albo w Ameryce. Niebawem George Bush przestanie być prezydentem USA. Przejdzie do historii. Nie sam. Po 2000 lat obecności w Iraku do historii odejdą także chrześcijanie. Polityka Busha osiągnie zatem cel, którego nie udało się osiągnąć innym — tureckim najeźdźcom, mongolskim hordom, arabskim kalifom i bojownikom Husajna — w Iraku wymordowani zostaną chrześcijanie i kraj w końcu zostanie „oczyszczony z niewiernych”. Sam Bush wciąż powtarza, że komunikuje się z Bogiem, że działa na jego zlecenie.

Bestie wypełzły na żer

W październiku 2006 roku w Bagdadzie, w dzielnicy zamieszkałej przez chrześcijan porwane zostaje dwumiesięczne niemowlę. Porywacze żądają okupu, a ponieważ matki nie stać na zapłacenie żądanej sumy, po jakimś czasie zbrodniarze doręczają jej zwłoki porwanego dziecka. Ma obciętą głowę, zaś jego małe ciałko zostało zgrillowane. Malec leży na ryżu, podany jak przysmak. Również w październiku 2006 roku uzbrojeni bojownicy Allacha obcinają głowę 14-letniemu chłopcu, który jako chrześcijanin jest dla nich „świńskim grzesznikiem”. Wkrótce potem porwany zostaje Paulos Faraj Rahho, arcybiskup z Mossulu. Jemu także zbrodniarze obcinają głowę, bezczeszczą ciało, odcinają członki i wyrzucają na śmietnik. Kilka dni wcześniej inny chrześcijański chłopiec zostaje rano ukrzyżowany w dzielnicy Al-Basra w Bagdadzie, gdzie mieszka większość irackich chrześcijan.

Muzułmańscy bojownicy wysadzili w powietrze już blisko 50 kościołów. Na porządku dziennym są porwania młodych chrześcijanek, które zostają zbiorowo gwałcone. Większość z nich odbiera sobie z rozpaczy życie. 95 procent sklepów prowadzonych przez chrześcijan zostało już zniszczonych. We wrześniu 2005 roku muzułmanie spalili wszystkie chrześcijańskie stragany na bagdadzkim bazarze Dora. Chrześcijanie zmuszani są do rezygnacji z własności, pozbawiani prawa do posiadania domów i ziemi. Według doniesień, najgorsze prześladowania chrześcijan mają miejsce na północy Iraku, w Kurdystanie. W tym samym Kurdystanie, którego żyjący za granicą mieszkańcy, czy to w Niemczech, czy w Belgii, regularnie protestują przed rządowymi budynkami w obronie własnych praw mniejszości, naruszanych przez Turcję. To właśnie w tym regionie Iraku „modne” są porwania młodych chrześcijańskich dziewcząt, które „adoptują” muzułmańskie rodziny lub które natychmiast przymusowo wydaje się za mąż za muzułmanów.

W Bagdadzie i gdzie indziej muzułmanie żądają od chrześcijan płacenia regularnego okupu, w wysokości ok. 200 dolarów. Jeżeli jakiejś chrześcijańskiej rodziny na to nie stać, musi wysłać do meczetu jednego członka rodziny, który zmuszony zostaje do przejścia na islam. Jeżeli rodzina odmawia, dostaje 24 godziny na opuszczenie domu. Nie wolno jej przy tym niczego zabrać, ponieważ dom i jego wyposażenie „należy” do meczetu.

Kto obroni chrześcijan?

Czy ktokolwiek broni irackich chrześcijan przed tą zaplanowaną eksterminacją? Nie, oczywiście nikt. Władze irackie, jeżeli tak można w ogóle je określić, nie reagują, bo nie leży to w ich interesie. Armia amerykańska także ignoruje wołanie o pomoc, z nieznanego zresztą powodu. Najpewniej, by „nie mieszać się” w wewnętrzne sprawy rodzącej się „demokracji”... Efekt? Jeszcze w roku 2003 asyryjscy chrześcijanie, członkowie jednego z najstarszych chrześcijańskich Kościołów w ogóle, stanowili 8 procent ludności Iraku. Było ich 1,5 mln. Dzisiaj dwie trzecie już uciekło i nie będzie miało dokąd wrócić. Tysiące oddało już życie. Reszta zrozpaczona poszukuje ratunku.

Eksterminacja chrześcijan i ich wypędzenie z Iraku są jednym z głównych „owoców” amerykańskiej interwencji w kraju. Mord i grabież, zbrodnia i gwałt są tam na porządku dziennym, nie ma miejsca dla najstarszych wyznawców Jezusa. Na oczach kilkuset tysięcy żołnierzy mordowani są najstarsi chrześcijanie świata.

Pamiętam „humanitarną katastrofę” w Kosowie, która dostarczyła wystarczającego powodu do interwencji NATO i obalenia Miloszevicia. Dzisiaj w Iraku Amerykanie już są. Nie muszą tam wchodzić. I co z tego, kiedy mają zamknięte oczy? Islam w Iraku dominuje, więc Amerykanom trudno się „narażać” dla niknącej w mordach grupki chrześcijan. Kiedy odejdą w końcu z tej zniszczonej ziemi, zostawią za sobą krwawy ślad tragedii, prawdziwej humanitarnej katastrofy braci chrześcijan. Wraz z nimi zniknie najstarsza kultura wiary w dorzeczu Tygrysa i Eufratu.

Potrzebna jest natychmiastowa pomoc, wielka akcja wsparcia. Zróbmy wreszcie coś konkretnego dla świata i dla siebie. Zamiast prowadzić debaty i kłótnie w Polsce, trzeba uciekających i potrzebujących pomocy przygarnąć. Trzeba w okrutny sposób mordowanym ludziom pomóc. Powinna to być zarówno polska, jak i europejska akcja ratownicza. Humanitarna akcja pomocy. Trzeba w końcu udowodnić, że poważnie traktujemy nasz współudział w odpowiedzialności za świat i pokój na nim. Nie wolno irackich chrześcijan zostawić na pastwę ich muzułmańskich sąsiadów. Nie wolno dopuścić, by zwyciężyli ci, którzy w swojej religii widzą uprawnienie do mordu, gwałtu i barbarzyństwa.

Marek Orzechowski — publicysta, dziennikarz, korespondent telewizji Polsat w Brukseli, wieloletni korespondent „Głosu Ameryki” w Bonn, Telewizji Polskiej w Bonn i w Brukseli, ekspert i obserwator unijnego życia.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama