Książka-rozmowa z ks. Janem Twardowskim. Fragment cz. 1 ("Kościół jest lepszy, niż się wydaje")
Po ludzku może się wydawać, że Kościół jest nieudany. Ale po ludzku życie Jezusa też było nieudane.
Kościół jest święty także poprzez grzeszników, którzy żałują za swoje grzechy i zwracają się ku Bogu. Jest on po to, by ludzie mogli odchodzić od zła. I by dobro szlachetniało.
Dzisiaj chętnie mówi się o kryzysie w Kościele, o podziałach, rozłamie. Czy rzeczywiście Kościół przeżywa obecnie kryzys?
Niektórzy twierdzą, że Kościół się przeżył, głoszenie Ewangelii jest nie na czasie, że panuje kryzys w Kościele.
Tymczasem kryzys w Kościele wystąpiłby wtedy, gdyby Kościół ogłosił, że można zabijać, że można niszczyć człowieka albo uśmiercać nienarodzone dzieci. Albo gdyby powiedział: nie kochajcie nieprzyjaciół.
Prawdziwy kryzys Kościoła nastąpiłby dopiero wtedy, gdyby Kościół odszedł od zasad Ewangelii. Dopóki tak nie jest, nie należy ogłaszać jego upadku. Dopóki Kościół głosi prawo Boże, nie można mówić o jego kryzysie.
A o wielkości?
Uważam, że obecne czasy to epoka wielkości Kościoła. Wystarczy wspomnieć chociażby Sobór Watykański II czy pontyfikat Jana Pawła II.
Jan Paweł II w liście apostolskim „Tertio millennio adveniente” wzywa jednak do rachunku sumienia Kościoła, do nawrócenia. Kościół chce się oczyszczać.
Dobrze, że Kościół się oczyszcza. Podobnie jak dobrze jest, gdy człowiek się nawraca. Wówczas bowiem żyje coraz bardziej Ewangelią.
Nawracać się — to nieustannie odwracać się od wszystkiego, co nam przesłania Boga. Na tym polega oczyszczenie.
Kościół jest jednak lepszy niż się ludziom wydaje. Nie trzeba wciąż narzekać i stale szukać wad w Kościele.
Oczywiście, Kościół jest różnorodny: przychodzi do niego polityk, artysta i prosty człowiek. Każdy jest w nim ważny, niezależnie od wieku czy pochodzenia.
Także ludzi nie trzeba dzielić na dobrych i złych. Nie wiemy, kto jest naprawdę dobry, a kto naprawdę zły. Ponadto jeżeli nienawidzimy tych, których uważamy za złych, nie żyjemy duchem Chrystusowej Ewangelii. Są oni na pewno lepsi niż nam się wydaje. Mogą się również spotkać z łaską Bożą i zmienić się.
Ale przecież zło w Kościele istnieje.
Kościół sam święty jest wspólnotą ludzi, którzy nie są świętymi, ale grzesznikami dążącymi do świętości.
Nawet Ewangelia nie wspomina o tym, że Kościół to wspólnota aniołów. Biblia też jest historią świętego Boga w grzesznym świecie.
Nie ma więc ludzi idealnych?
Nie. Jest to niemożliwe, absurdalne. Piękne i wzruszające jest natomiast, że człowiek grzeszny stara się wciąż wracać do Boga. Zauważmy: Piotr był najbliżej Jezusa nie wtedy, kiedy czuł się mocny i powiedział: „Nigdy się Ciebie nie zaprę” (Mk 14,29). Najbliżej znajdował się wówczas, gdy rozpłakał się po grzechu zaparcia się, żałując za swój grzech.
Najgorsze jest przekonanie o własnej doskonałości. Jeżeli ktoś uważa, że jest doskonały, jest to na pewno nieprawdziwe i niebezpieczne.
Wciąż więc musimy raczej samych siebie nawracać, aby być świętymi. Zdarzają się sytuacje, które obnażają nasz prawdziwy stan i pozwalają lepiej zobaczyć naszą słabość. Tak jak w wypadku Piotra. Wtedy widzimy, jacy naprawdę jesteśmy, i możemy z jeszcze większą miłością powracać do Boga. Nawrócić się.
Żeby kogoś innego nawrócić, najpierw trzeba siebie samego nawrócić. Wciąż bowiem coś nas od Pana Boga oddala, nie tylko grzech. Także codzienne zajęcia, nastroje, problemy, ciągle musimy starać się, by to wszystko nie pochłonęło nas całkowicie. I to jest nawracanie się do Pana Boga.
Pamiętam, otrzymałem kiedyś list od pewnej nieznajomej pani, która napisała: „W intencji księdza noszę pokrzywy pod koszulą”. Ksiądz też musi się nawracać, należy do grzesznych ludzi.
Na czym polega świętość Kościoła?
Na tym, że wciąż szuka on Ewangelii, że żyje Ewangelią i dąży do świętości.
Kościół jest święty zarówno poprzez świętych, jak i poprzez grzeszników. A może nawet bardziej przez grzeszników, którzy żałują za swoje grzechy i zwracają się ku Bogu.
Świętość daje Kościołowi Bóg. Polega ona na działaniu Boga, nie człowieka. Święty w człowieku jest Bóg, nie sam człowiek. Tak więc człowiek święty to ten, który pozwolił Bogu działać przez siebie. Pozwolił! To jest istota jego świętości.
Mijają epoki, upadają systemy, zużywają się doktryny polityczne, a Kościół — niezmiennie od dwóch tysięcy lat — trwa. Jak to się dzieje?
To Boża sprawa. Kościół stale jest natomiast kuszony. Nieraz wciągany w politykę. Żąda się od niego, by poparł konkretny program społeczny. Tymczasem Kościół opiera się na odwiecznym programie, pochodzącym od Boga. Dlatego trwa. Ziemskie systemy natomiast padają. Zresztą chyba dobrze, że padają systemy.
Dlaczego?
Bo powstają nowe, lepsze. Na tym polega postęp. A Kościół nigdy nie upadnie, bo jego siłą jest Bóg.
Po ludzku może nam się wydawać, że Kościół jest nieudany. Ale po ludzku życie Pana Jezusa też było nieudane. Nie należy się tym przerażać. Nie trzeba lękać się przyjmowania wiary, która w dzisiejszym świecie tylko pozornie może wydawać się słabą, bezsilną, bezbronną jak ziarnko gorczycy, najmniejsze z nasion.
Ta pozornie bezsilna wiara jest wiarą heroiczną — początkiem cudów.
Czy można mówić o autorytetach moralnych współczesnych czasów? Czy widać ich potrzebę w świecie?
Na pewno powinny być.
A istnieją?
Dla mnie największym autorytetem jest Ojciec Święty Jan Paweł II. To człowiek, który głosi wiarę w Boga. Mówi najprostsze rzeczy i ludzie go słuchają. Jest święty. Całe jego życie jest święte. Wciąż budzi wiarę. Starzec z laseczką w ręku, cierpiący i chory, a tak niezwykły i wielki w swojej bezradności. Przychodzi i gromadzi wokół siebie wielkie tłumy.
Dlaczego tak mało jest dziś autorytetów?
Nie jest mało. Myślę, że ważne są proste, zwyczajne autorytety, nie tylko te wielkie, pomnikowe. Chociażby wszystkie matki, które świadczą dobro w codziennym życiu. Gdyby zebrać wszystkie okruchy dobra w świecie, utworzyłyby ogromną piramidę.
Podobnie Ewangelia. Jest w niej mowa o ślepcach, trędowatych, umarłych, a ostatecznie wszystko jest przecież Dobrą Nowiną. Spójrzmy na Pana Jezusa, który nakarmił głodny lud na pustyni. Kiedy wszyscy byli już nasyceni, kazał zebrać okruchy chleba unoszone przez wiatr. Taki winien też być człowiek wierzący: zbierać w świecie „okruchy” dobra, miłości, poświęcenia, postrzegać świat od strony dobra, mniej zaś fascynować się przejawami zła.
Myślę zresztą, że na świecie jest więcej dobra niż zła. Trzeba jedynie starać się je dostrzec.
Napisał Ksiądz w jednym z wierszy: „Zło jest romantyczne a dobro zwyczajne / dobro wciąż na ostatku bo zło jest ciekawe”...
Zło jest bardziej krzykliwe, hałaśliwe, dobro mało dostrzegane, niepozorne. O nim przeważnie się nie mówi, nie pisze, jest wyciszone. A z dobrem przecież przychodzi każde serce, choćby najmniejsze. Nie jest więc takie słabe, jakby się wydawało. Przecież „białych kwiatów najwięcej na świecie” — jak w wierszu.
Zło jest fascynujące, zbrodnia ciekawsza od świętości, ale kończy się nikczemnie. Zło zawsze kończy się podle.
Wystarczy wspomnieć fragment Ewangelii o uwolnieniu opętanego od złych duchów, które weszły w świnie (Łk 8,16-39). Można się tym gorszyć, ale to bardzo ładne porównanie. Pokazuje, że można tak bardzo się stoczyć w dół: od anioła do świni. To bardzo ciekawy obraz, ukazujący jak zło potrafi się ześwinić.
Na przykład?
Romans poza małżeństwem. Może wydawać się czymś bardzo pięknym, czarującym, a zawsze kończy się podle. Wszelkie zło zresztą tak się kończy. A dobro odwrotnie. Dobro jakby szlachetnieje.
Jaka jest w tym rola Kościoła?
Kościół jest właśnie po to, by ludzie, którzy tworzą jego wspólnotę, mogli odchodzić od zła. I by dobro szlachetniało.
opr. mg/mg