Żołnierz w rezerwie - w służbie Bogu

Nie ma w życiu przypadków, tylko niewykorzystane szanse. Bóg wychodzi do każdego, wystarczy się otworzyć, - mówi o swoim nawróceniu Krzysztof Plażuk

Nie ma w życiu przypadków, tylko niewykorzystane szanse. Bóg wychodzi do każdego, wystarczy się otworzyć, dać wiarę temu, co do nas mówi - przekonuje Krzysztof Plażuk, opowiadając o swoim nawróceniu. Zachęcając do odczytywania znaków, dodaje: - Spieszmy się, bo żyjemy w czasach pogardy. A siły zła nabierają przyspieszenia.

Ma 47 lat, kochającą żonę i trójkę dzieci. Ciągle z zaskoczeniem patrzy na swoje życie, przez którego większą część był związany z wojskiem. W planach miał stabilizację, dobrą posadę, słowem - komfort równoznaczny z wygodną egzystencją. - Byłem jak ślepiec - mówi dzisiaj.

Kanapa komfortu

Urodziłem się i wychowałam na Podlasiu, w Janowie Podlaskiem. Jako młody chłopak zamarzyłem o wojsku. Pamiętam, jak w 1993 r. żarliwie modliłem się w tutejszym kościele, prosząc Boga, żeby wsparł moje starania. W tej intencji poszedłem nawet na pielgrzymkę do Częstochowy. Udało się, w armii spędziłem niemal 27 lat. Byłem w Iraku, Czadzie, Afganistanie, przez sześć lat miałem okazję służyć w strukturach NATO w dowództwach w Holandii i Belgii. Zakończyłem służbę w lutym br. w stopniu podpułkownika Wojska Polskiego.

Przeżyłem w życiu długą fazę zaćmienia budowaną przez poczucie, że jestem dobrym katolikiem. Raz w tygodniu chodziłem do kościoła. Przed świętami - do spowiedzi. Nie robiłem rabanu, jeśli z powodu imprezy w doborowym towarzystwie nie udało mi się w niedzielę pójść na Mszę. Mówiłem: trudno, pójdę za tydzień. Ten stan trwał, było mi dobrze, moje ego rosło. Dzisiaj wiem, że byłem typowym hipokrytą. W mojej źle rozumianej przebojowości, tkwiąc na kanapie swoich przyzwyczajeń i komfortu, szkodziłem sam sobie i ludziom wokół.

Przebudzenie

Początek wybudzania z letargu rozpoczął się w Holandii, dokąd wyjechałem z rodziną w 2009 r., by służyć w jednym z dowództw natowskich. To w tym świetnie urządzonym kraju, gdzie nie ma dziur w jezdni, gdzie stolica kusi turystów dzielnicą czerwonych latarni, a w każdym nawet małym mieście można legalnie kupić miękkie narkotyki, zobaczyłem zamknięte kościoły przemianowane na restauracje, puby czy biblioteki. A potem krzyże na targach staroci, leżące na półkach razem z przedmiotami codziennego użytku. Nasz ksiądz kapelan zaczął je nawet wykupywać, chcąc ocalić przed wyrzuceniem na śmieci... Te obrazy w pewien sposób mną wstrząsnęły. Uświadomiły, że skoro jestem chrześcijaninem, Kościół to także ja. Poczułem potrzebę mocniejszej w nim obecności. Zacząłem - nie bez stresu - pełnić rolę lektora, zbierać na tacę.

W 2012 r. wróciliśmy do Polski. Trafiłem do Krakowa, do Dowództwa Wojsk Specjalnych, pod którego komendą znajdowała się elita polskiej armii - jednostki wojsk specjalnych. Jako rzecznik prasowy prowadziłem m.in. oficjalny profil facebookowy naszej formacji. Pochłonęło mnie to bez reszty, a ponieważ wymagało nieustannego monitorowania, pracowałem dzień i noc. W pewnym momencie żona i dzieci zaczęły patrzeć na mnie jak na wariata. Myślałem: Panie Boże, gdybym miał dostęp do silników facebooka, mógłbym kreować świat i być tak jak Ty. Kiedy zyskałem ok. 90 tys. fanów, zrozumiałem, że wpędziłem się w jakiś zaułek.

W tym samym czasie mocniej odzywać zaczęła się potrzeba bycia bliżej kościoła. Pierwszy raz poszedłem, żeby pomóc w przygotowaniach do Wielkanocy, potem w organizowanie innych uroczystości czy festynów parafialnych. Niestety moje życie rodzinne zaczęło szwankować. Paradoksalnie właśnie wtedy dostałem propozycję pracy w Belgii. Pomimo szeregu niekorzystnych okoliczności wyjechaliśmy. Zamieszkaliśmy w idyllicznym środowisku personelu NATO. Już w pierwszych dniach znajoma żony zaproponowała, byśmy dołączyli do kręgu Domowego Kościoła. Ewa się zgodziła, podczas gdy ja zareagowałem wściekłością: „To, że czasami posprzątam w kościele, nie znaczy, że mam przesiadywać z jakimiś natchnionymi ludźmi. Whisky tam chyba nie rozlewają?”. Początkowo myślałem tylko o tym, żeby się stamtąd wyrwać. Minęło kilka miesięcy. Przekonałem się, że to ja byłem słaby, a ci moi „natchnieni”, rozmodleni koledzy - to prawdziwi twardziele. Kościół zaczął mnie fascynować. Pamiętam procesje w Wielkim Tygodniu, w których brałem udział w natowskiej bazie w Belgii, i patrzących na nas z ciekawością międzynarodowych znajomych służących w tym samym dowództwie. Czułem dumę, że jestem wierzącym Polakiem, że mogę to pokazać innym. Zacząłem też jeździć na rekolekcje dla Polonii z Niemiec, Belgii, Holandii i Luksemburga. Poznawałem wielu wspaniałych ludzi związanych z Kościołem.

Bóg przemawia po swojemu

Latem ubiegłego roku wróciliśmy do Krakowa. Miałem swoją wizję przyszłości. Chciałem dostać się do ataszatu i jako wojskowy dyplomata wieść dostatnie, spokojne życie. Jednak Pan Bóg miał inne plany.

We wrześniu ub. roku, gdy pierwszy raz poszedłem na Męski Różaniec, czułem zawstydzenie. Oto w mieście królów polskich, na rynek, gdzie spaceruje mnóstwo turystów, wchodzi za krzyżem ksiądz na czele procesji złożonej z facetów odmawiających Litanię do św. Józefa, a potem przy Kościele Mariackim jedną część Różańca. Pomiędzy nimi ja... Wokół - turyści z całego świata robiący nam zdjęcia. Z czasem dotarło do mnie, że manifestować swoją wiarę, i to w sposób pokojowy, to żaden obciach. W końcu wychodzimy na ulice miast podobnie jak uczestnicy innych imprez, tyle że bardziej kontrowersyjnych i głośnych. Zaczęło mi się to podobać. Na Męskim Różańcu spotkałem kolegę z armii. Namówiłem też jednego z moich serdecznych znajomych do takiej modlitwy. Dzisiaj grupa liczy ok. 140 mężczyzn. W grupie łatwiej poczuć Ducha Bożego. Dzisiaj jestem pewien: im bardziej wchodzę w świat wiary, im więcej łask doznaję, tym bardziej mój umysł staje się czysty. Tak działa Pan Bóg.

Nowa misja

16 października ub. roku zadzwonił do mnie mój kolega, były oficer Bartosz Rutkowski. Rozmawialiśmy, po raz kolejny, o założonej przez niego fundacji Orla Straż. Jej celem jest pomoc ofiarom terroryzmu na Bliskim Wschodzie. Fundacja buduje tam domy, odtwarza miejsca pracy, wspiera codzienne funkcjonowanie sierocińca dla 300 dzieci, organizuje warsztaty dla kobiet i dziewczynek, które były w niewoli seksualnej tzw. Państwa Islamskiego (ISIS).

Od 1 marca jestem podpułkownikiem rezerwy. Zdjąłem wojskowy mundur i dołączyłem do fundacji. Już 9 marca z kolegami z fundacji, w tym jedynym w naszym gronie cywilem Dawidem, który przez trzy miesiące jako chrześcijański wolontariusz walczył w Iraku przeciw ISIS, siedziałem w samolocie. W Iraku poznałem prawdziwych chrześcijan, którzy ginęli za wiarę. M.in. Madżida, który na co dzień jest redaktorem jednej z gazet, a w czasie wojny z tzw. Państwem Islamskim w randze kapitana dowodził oddziałem chrześcijańskich wolontariuszy z całego świata. Ten mężczyzna - metr sześćdziesiąt w kapeluszu, chuchro palące papieros za papierosem, ma na lewej ręce wytatuowany duży krzyż. Kiedy zobaczyłem ten krzyż na ręce człowieka, który nie uciekł na pontonie do Europy, ale został, by walczyć, zrozumiałem, że ja, były oficer wojsk specjalnych, stchórzyłem. Bo przed wylotem zdjąłem z ręki opaskę ze słowami „Jezu, ufam Tobie” w języku angielskim...

Trzeba zachować czujność

Doceniajmy to, że mamy w Polsce otwarte kościoły, że czekają na nas konfesjonały, a w nich księża. Spieszmy się, bo żyjemy w czasach pogardy dla wartości, a siły zła nabierają przyspieszenia. Walka z Kościołem, której jesteśmy świadkami, toczy się w myśl zasady: chcąc pokonać przeciwnika, zniszcz najpierw dowództwo, potem rozbij środki łączności. W przypadku Kościoła uderzenie w hierarchię i ogólnie w duchowieństwo spowoduje rozproszenie jego szeregów. Utrudnienie dostępu do sakramentów skutkować będzie zakłóceniem komunikacji między nami. W wojsku zajmowałem się m.in. opracowywaniem kampanii medialnych, dobrze znam mechanizmy rządzące informacją w mediach. Już w 2011 r. zrozumiałem, że zaczęła się ustrukturalizowana wojna informacyjna z Kościołem jako instytucją, z księżmi, a docelowo - z wiernymi, czyli z nami. Jestem w tym dzisiaj utwierdzony. Ten proces postępuje. Po etapie zarzucania nas newsami, które odwracały uwagę od spraw pierwszoplanowych, jakieś dwa lata temu przyszedł kolejny - dezinformacja. To typowa wojna psychologiczna, która trwa.

***

Dzisiaj wiem, że Kościół to my wszyscy. Że w życiu nie ma przypadków, tylko niewykorzystane szanse. Pan Bóg w stosunku do każdego z nas ma swój plan. Chce nas zmieniać, kształtować. Wystarczy się otworzyć, dać wiarę temu, co do nas mówi. Słuchać ludzi, których stawia na naszej drodze.

W sierpniu br., będąc z żoną na Podlasiu, w ciągu 48 godzin podjęliśmy decyzję, że przeprowadzamy się w moje rodzinne strony, gdzie ludzie są otwarci, przywiązani do wartości i tradycji. Jako nacja przeżyliśmy 123 lata zabiorów, bo mieliśmy rodziny Bogiem silne, a na ich czele stali mężni ojcowie, tacy jak pratulińscy unici.

Jezu, ufam Tobie.

Echo Katolickie 43/2020

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama