Fragment książki "Niepokonani"
Pochodząca ze sportowej rodziny znana siatkarka i wielokrotna reprezentantka Polski. Zdobywczyni między innymi złotych medali na Mistrzostwach Europy w siatkówce kobiet w 2003 i 2005 roku. Swoją przygodę z piłką zaczęła w Tarnowie, gdzie spędziła dzieciństwo i młodość. Jej talent dostrzeżono, gdy była jeszcze młodą dziewczyną. W trzeciej klasie liceum ogólnokształcącego odniosła swój pierwszy poważny sukces. Reprezentacja Polski kadetek wywalczyła złoty medal, a Agata Mróz była wówczas jej kapitanem. Niedługo po tym, musiała przerwać treningi z powodu pierwszych objawów choroby. Jak się później okazało — nie po raz ostatni. Po dłuższej przerwie rozpoczęła treningi w akademickiej drużynie z Ostrowca Świętokrzyskiego. Jako w sumie jeszcze nieznana zawodniczka dostała pierwsze powołanie do kadry. Tak zaczęła się jej wielka gra i wspaniała kariera. Pomogła wywalczyć wiele tytułów i dla swoich klubów, i dla Polski. Jednak w 2007 roku ze względu na zły stan zdrowia musiała przerwać karierę.
9 czerwca 2007 roku wyszła za mąż za Jacka Olszewskiego. 4 kwietnia 2008 roku urodziła córkę Lilianę. Ponad miesiąc później pod koniec maja przeszła zabieg przeszczepu szpiku. Polega on na podaniu komórek macierzystych z krwią, co dzieje się przez kroplówkę. Nie chodzi tu o przeszczep jakiegoś narządu i nie można mówić, że zabieg był udany lub nie. Po przeszczepie najważniejsze są dwa tygodnie, czasem miesiąc, aż szpik zacznie działać. Zabieg się nie udał... Niestety, 14 dni później Agata umarła na skutek posocznicy. Miała wówczas zaledwie 26 lat i przed sobą tak wiele sportowych i rodzinnych planów.
Od 2009 roku rozgrywany jest sportowy memoriał jej imienia. W 2012 roku powstał film opowiadający o życiu prywatnym Agaty, szczęśliwej miłości, narodzinach dziecka i walce z chorobą. O tym wszystkim w tej książce, tak jak w programie „Niepokonani”, opowie jej mąż Jacek Olszewski.
Jacek poznał Agatę na nartach w Szczyrku.
Takich chwil się nie zapomina. Na śniegu stała wysoka dziewczyna, w czapce, z warkoczykami. Na początku nie zdawałem sobie sprawy, że to stoi Agata Mróz. Po chwili dotarło do mnie, że to jest właśnie ta znana Agata. Potem wszystko niesamowicie szybko się potoczyło.
Ponieważ zawodowi sportowcy nie mogą uprawiać sportów ekstremalnych ze względu na ryzyko kontuzji, spotkali się więc przy wyciągu i na początku tylko rozmawiali. Ale raz złamali zakaz, kiedy Jacek zaproponował Agacie, że nauczy ją jeździć na desce. To była, co prawda, tylko ośla łączka, ale jednak!
Przyznaje, że miał pewne opory przed podrywaniem znanej osoby. Takim głosem sumienia była jego mama, która mówiła, żeby szukał sobie żony, a nie spotykał się z taką sławną osobą, bo „o gwiazdach słyszy się tylko w kontekście ślubów i rozwodów”. Wtedy tłumaczył mamie, że najpierw trzeba poznać osobę, a nie zwracać uwagę na to, co piszą w gazetach. Poza tym — jak wspomina Jacek Olszewski — Agata potrzebowała stabilizacji i normalnego domu.
Najpierw wymienili się telefonami. Ale wszystko zaczęło się tak naprawdę, kiedy dostał od Agaty zaproszenie na mecz. Poszedł, a potem spotykali się już do końca sezonu. Po dwóch miesiącach znajomości zamieszkali razem i zaczęli planować ślub. Wszystko działo się w niesamowitym tempie. Ale tak naprawdę Agata wpadła mu w oko znacznie wcześniej.
Pamiętam, jak oglądaliśmy mecz, w którym grała Agata. Mówiliśmy, że to ładna dziewczyna. A tu proszę, pół roku później poznałem ją i zakochaliśmy się w sobie.
To była miłość od pierwszego wejrzenia, o której marzą prawie wszyscy?
Myślę, że tak. Jestem racjonalistą, nie ulegam tak szybko emocjom, ale to była miłość od pierwszego wejrzenia. Myślałem, że zdarza się ona tylko w bajkach.
A jak się czuje mężczyzna, który ma piękną i znaną narzeczoną? Jest dumny jak paw?
Jestem osobą, której raczej to przeszkadzało. Każde wyjście na imprezę było ciężkie. Każdy po pewnym czasie stawał się odważniejszy i od razu zaczynały się prośby o wspólne zdjęcia, autografy... Czasami ludzie zaczepiali Agatę, bo chcieli jej pogratulować, co było bardzo miłe.
Sam nigdy nie czuł się tak, jakby nagle został szczęśliwcem, jak ktoś, kto wygrał szóstkę w totka. Jacek Olszewski przyznaje, że nigdy też tak do tego nie podchodził.
Mieliśmy bardzo mało czasu, żeby nacieszyć się tą miłością, tymi spotkaniami. Agata bardzo szybko wyjechała. Podpisała kontrakt z Gruppo 2002 Murcia w Hiszpanii. Kiedy skończył się sezon, przyjechała do Polski, a miesiąc później wzięliśmy ślub. Trzy miesiące później okazało się, że Agata potrzebuje przeszczepu. Ostatnie miesiące to była walka, szpitale, dlatego nie mieliśmy czasu, żeby nacieszyć się sobą.
Ich miłość od początku była trudna, bo wymagała od obojga wielkiej akceptacji. Partner artysty czy zawodowego sportowca musi przyzwyczaić się do życia na walizkach, na odległość. Trochę jak w poczekalni. Gdy Jacek poznał Agatę, ona właśnie skończyła sezon w Bielsku-Białej. Potem, ze względu na zły stan zdrowia, zrezygnowała z gry w reprezentacji. Następnie wybrała hiszpański klub, z którym podpisała kontrakt. Miało to również związek z z tym, że w Hiszpanii lepiej niż w Polsce rozwinięta jest hematologia. Agata miałaby więc lepszą opiekę. Klub zapewniał leczenie specjalistyczne.
Cały swój urlop spędziłem w Hiszpanii. Już wtedy było widać, że choroba ją bardzo zmienia. Schudła, nie uśmiechała się już tak często, jak wtedy, gdy ją poznałem.
O chorobie Agaty Jacek wiedział od początku. Ona zresztą tego nie ukrywała. I tak by się nie udało, bo było o tym głośno w mediach. Na II Mistrzostwa Europy pojechała nie tylko walczyć z przeciwniczkami, ale także z chorobą. Dla Agaty sport stanowił równoległą walkę z chorobą. Niestety, nie było to najlepsze połączenie, gdyż częste przeloty, zmiana klimatu i wysiłek fizyczny tylko pogarszały stan jej zdrowia.
Czy miał Pan wówczas jakieś obawy, wątpliwości, że związał się z tak ciężko chorą osobą?
Ja o tym w ogóle nie myślałem. Dla mnie najważniejsza była Agata. Jej choroba bardzo nas do siebie zbliżyła, rozumieliśmy się bez słów. A przecież tak dużo małżeństw rozpada się, kiedy jedno z małżonków dowiaduje się o chorobie małżonka bądź dziecka.
U was było zupełnie odwrotnie.
Trzy dni przed kwalifikacją do przeszczepu okazało się, że Agata jest w ciąży. To dodało nam sił.
Człowiek nigdy nie dopuszcza do siebie złych myśli. Niemal każdy liczy na cud, w który wcześniej zazwyczaj nie wierzył. Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. Jacek Olszewski na krótko przed śmiercią żony, kiedy lekarze wprowadzili ją w stan śpiączki klinicznej, siedząc przy niej, myślał nad tym, co będzie dalej, jeśli zostałby sam?! Jednak ciągle wierzył, że wszystko się ułoży.
Zresztą Agata zawsze była twarda i dlatego Jacek ufał, że i tym razem wygra!
Agata, jak wszyscy pamiętają ją z mediów, zawsze była uśmiechnięta. Ale choroba ciągle dawała jej o sobie znać. Taki obraz znałem tylko ja, rodzina, jej trener, dziewczyny z nią grające. To był obraz, który Agata wolała zostawić dla siebie. Innym pokazywała, że trzeba walczyć.
W okresie narzeczeństwa walczyła jednak głównie jeszcze na boisku do piłki siatkowej. Razem z Jackiem snuli plany na przyszłość i cieszyli się sobą. Najtrudniejsze zmagania z chorobą pojawiły się tuż po ślubie. Tak jakby ktoś chciał zrobić im na złość? W ostatnich miesiącach walka z chorobą toczyła się już głównie w szpitalu.
Pomimo że na chwilę wyszła ze szpitala, musiała zrezygnować z gry. Ale nie poddała się!
Skąd Agata czerpała siłę?
Dawaliśmy ją sobie nawzajem. Od narodzin Lilki do czasu, kiedy pojechaliśmy do Wrocławia na przeszczep, czyli dwa tygodnie przed śmiercią. Wychodziłem o godzinie 6.00 rano, jechałem do pracy na drugą stronę Warszawy, potem do Agaty, następnie do Lilki. O godzinie 23.00 wracałem do domu. Wtedy Agata pytała, skąd mam na to wszystko siłę. Mówiła, że może nie będę do niej przyjeżdżał, tylko do Lilki. Ale ja wiedziałem, że mała ma świetną opiekę, a Agata wtedy potrzebowała mnie najbardziej. Wspierałem ją w czasie choroby. Kiedy dzwoniły do niej koleżanki z drużyny, mówiła im, że wszystko się ułoży. Nawet kiedy wiedziała, że przeszczep się nie udał, miała nadzieję na tak zwany doszczep.
Ich historia to osiem miesięcy walki o życie, dziecko i miłość. Przez ten czas Agata była w domu może pięć dni. Często nastawiała się psychicznie, że wyjdzie do domu na weekend. Ale wyniki badań były tak kiepskie, że lekarka nie dawała na to szans. Kiedy wyszła na Wigilię, następnego dnia musiała już wrócić do szpitala, bo dostała wysokiej gorączki, w sylwestra miała operację nogi.
Czy był taki moment, w ciągu tych ośmiu miesięcy, że Agata narzekała na swój los?
Pielęgniarka opowiadała, że Agata wieczorami płakała, zwijała się z bólu, ale nigdy nie robiła tego przy mnie, bo nie chciała obciążać mnie swoją chorobą. Zawsze lubiła wszystko robić sama, jednak w czasie choroby nie była w stanie nawet się umyć, ale nigdy się na to nie wściekała...
Wielu Polaków śledzących walkę Agaty z chorobą zadawało sobie pytanie: Jak to możliwe, że w tak złej kondycji zaszła w ciążę i urodziła zdrowe dziecko?! W jednym z wywiadów Agata sama mówiła, że narodziny Lilianki to prawdziwy cud, dar od Boga. Jacek Olszewski też nie ma wątpliwości, że tak było.
Chyba inaczej nie można tego odebrać. Lekarze nie przypuszczali, że Agata może zajść w ciążę. Okazało się, że jej choroba nie jest genetyczna. Część lekarzy namawiała Agatę do usunięcia ciąży ze względu na obciążenie zdrowotne. Ale ona nie chciała. Tym bardziej, gdy okazało się, że dziecko jest zdrowe. Zaprzyjaźniony konsul często podkreślał jedną sentencję: „Najważniejsze jest to, co pozostawimy po sobie”. Dla Agaty najważniejszą rzeczą było nie tylko pozostawić po sobie medale i sukcesy, ale żywą istotę, która będzie o niej przypominała.
Co musi czuć matka, która po urodzeniu dziecka nie może nawet go dotknąć, bo cały czas czeka na przeszczep w sali, która musi być sterylna? Bardzo to przeżywała?
Przez pierwsze dwa tygodnie nie było aż tak źle. Czuła się matką, bo wtedy była jeszcze z Lilianką w szpitalu. Miała okazję ją przytulać, być blisko niej. Potem Agatę przewieziono na hematologię. Dostawała zdjęcia Lilianki w MMS. Przed samym przeszczepem lekarz zezwolił na krótkie spotkanie Agaty z Lilianką. Właściwie było to już pożegnanie...
Czy Agata czuła, że przeszczep się nie uda?
Nikt nie był w stanie tego przewidzieć. Ale podobno ci, którzy odchodzą, czują to.
Widziałeś w oczach Agaty strach?
Tak. Ciągle mówiłem, że wszystko będzie dobrze. Ale stało się inaczej. Potem Agata widziała jeszcze Liliankę przez okno w Dniu Dziecka. Kupiliśmy wtedy dla naszej córki różową sukieneczkę.
W tym momencie musimy przerwać na chwilę naszą rozmowę, bo obaj czujemy, że do naszych oczu napływają łzy... A pomyśleć, że w tamtym najtrudniejszym momencie Jacek — jak sam przyznaje — zachował spokój.
Pamiętam, że wykazałem niesamowite opanowanie. Kiedy na monitorze była linia ciągła, wyszedłem z sali. Poszedłem do pani profesor i powiedziałem, że jeden pogrzeb w rodzinie wystarczy. Wiedziałem, że moja żona miała bardzo groźną bakterię, która ją pokonała. Powiedziałem, że w domu mam małe dziecko, i zapytałem, co mam teraz zrobić, żeby jej nie przenieść. Dostałem baniak płynu sterylizacyjnego, wykąpałem się i pojechałem do Lilianki. Kilka godzin później w klinice odbyła się konferencja, bo chciałem poinformować media o śmierci Agaty.
Widzieliśmy wtedy płaczącego męża. To musiało być bardzo trudne...
Chciałem, żeby media dały potem spokój. To był dla mnie bardzo ciężki dzień. Już od rana media dzwoniły do szpitala i znajomych, aby potwierdzić śmierć Agaty. Rządzili się zasadą: Kto pierwszy, ten lepszy. Nawet rodzice Agaty dowiedzieli się o śmierci swojej córki z radia. Nie zdążyłem ich poinformować.
Mieli o to pretensje?
Mama Agaty uważała, że niepotrzebnie namawiałem ją na przeszczep, że gdyby nie on, to może by żyła. Ale dziś wiemy, że Agatę pokonał nie przeszczep, ale bardzo silna bakteria, którą gdzieś złapała.
Miałeś wtedy żal do świata, że się nie udało? Znaleźć dawcę szpiku nie jest łatwo...
W momencie, kiedy wykryto bakterię, modliliśmy się, by szpik się przyjął. Codziennie chodziłem do lekarzy i pytałem, czy pojawiły się już białe krwinki. Ostatnie dni były walką.
Miałeś do kogokolwiek żal, że się nie udało?
Chyba nie. Na konferencji podziękowałem lekarzom, ucinając spekulacje, że to ich wina. Byłem z nią do samego końca i widziałem, że robili wszystko, co było w ich mocy. Co roku w klinice we Wrocławiu w pierwszą niedzielę po Wszystkich Świętych odbywa się spotkanie dla osób, które straciły bliską osobę. Jest organizowana także Msza Święta. To niesamowite, jak bardzo dużo osób przyjeżdża. Mimo wielkiej tragedii, ci ludzie nie mają do nikogo pretensji, wiedzą, że lekarze zrobili wszystko. W tym momencie lekarze wiedzą, że to, co robią, ma sens, że zrobili wszystko, co było w ich mocy. Także na Boże Narodzenie jest Msza, na którą przychodzą osoby, które wygrały walkę z chorobą.
Na pogrzeb Agaty przyszła niemal armia ludzi. Znajomi i cała rzesza kibiców. Dla Pana Jacka ta uroczystość miała jeszcze jeden wymiar.
Pogrzeb Agaty odbył się dokładnie w pierwszą rocznicę naszego ślubu, w tym samym kościele, śpiewał ten sam chór. Zamiast typowego wieńca, kupiłem piękną wiązankę.
Jeśli chłopaki nie płaczą, to zaraz po pogrzebie Jacek udowodnił wszystkim, że jest prawdziwym twardzielem. I znów pytałem sam siebie i mojego bohatera, jak się to robi? Skąd czerpać siły? Nagle rozpadł się człowiekowi cały świat, a rozklejenie się nie wchodziło w grę, bo na Jacka czekały nowe wyzwania.
Dużo siły dawała mi Lilianka, bo dziecko jest niesamowitym barometrem. Jeżeli my mamy dobry nastrój, to i dziecko ma taki. Wiedziałem, że nie mogę płakać, narzekać. Lilka dawała mi niesamowitą siłę i choć miałem w głowie tragedię, jaką przeżyłem, dawałem sobie radę. Człowiek naprawdę jest w stanie dużo znieść.
Tak, ale może wtedy też załamać się psychicznie, popaść w depresję, stracić sens życia i cel.
Spotykam się z osobami, matkami, które same wychowują swoje dzieci albo z ojcami, którzy sami wychowują dzieci, bo żony odeszły do innych mężczyzn. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, bo dla mnie Lilka jest sensem życia. Matka, która rezygnuje z dziecka dla innej miłości, nie jest matką, a ojciec, który świadomie odchodzi i rezygnuje ze słów najpiękniejszych na świecie, takich jak Lila mówi przed zaśnięciem: „Tato, kocham Cię tak mocno jak wszystkie gwiazdy na niebie i wszystkie aniołki w niebie”, jest po prostu dla mnie samolubnym idiotą!
Chyba nie chcesz powiedzieć, że w pierwszym okresie po odejściu Agaty nie miałeś chwili załamania, zwątpienia, że nie poradzisz sobie z tym wszystkim?
Człowiek pyta sam siebie, czy sobie poradzi, tym bardziej, że nie miałem nigdy kontaktu z dzieckiem. W szpitalu patrzyłem, jak pielęgniarka kąpie Liliankę. Myślałem, że nie dam sobie rady, ale okazało się, że jest inaczej.
Czy Lilianka była niespokojna przez te i tak zazwyczaj trudne pierwsze miesiące życia?
Nie. Była zawsze uśmiechnięta. Dawałem jej podwójne serce. Kiedy daje się dużo ciepła i serca, to dziecko oddaje to w jakiś sposób.
Taka sytuacja wymaga wielkiej dojrzałości i odpowiedzialności! Jacek w momencie, gdy urodziło się mu dziecko, zmienił swoje priorytety. Zrezygnował ze spotkań z przyjaciółmi, odmawiał wyjść do pubów i klubów, co na chwilę odrywało go od smutnych wspomnień. Można w sumie powiedzieć, że tak zostało. Obecnie stara się jak najwięcej czasu poświęcić córce.
Największą przyjemność sprawia mi patrzenie, jak Lilianka zasypia. Nadal praktycznie nie wychodzę. To jest kwestia mojego wyboru. Często z Lilką jeździmy po świecie. Byliśmy w Hiszpanii u cioci Gosi, koleżanki Agaty z drużyny. Często podróżujemy samochodem po całej Polsce. Pakujemy się w 15 minut. Układamy tak harmonogram, żeby wyjeżdżać, kiedy mała śpi, by jej nie obciążać.
Czy Liliana przypomina Panu Agatę?
Oczywiście, że tak i to każdego dnia. Na początku była bardzo podobna do mnie. Teraz pozostały jej tylko moje oczy.
Jaka jest Lilianka?
Dziwi mnie opinia rodziców, którzy mówią, że dzieci sprawiają kłopoty. Wychowuję Liliankę sam, nigdy nie sprawiała mi kłopotów. Kiedy Agata jeszcze chorowała, pracowałem jak najdłużej, żeby zabezpieczyć nas finansowo. Wierzyłem, że po przeszczepie Agata wróci do domu, będzie z nami Lilianka, wezmę urlop i zajmę się dziewczynami. Ale stało się inaczej. Choć Agata nie wróciła, decyzji nie zmieniłem i wziąłem urlop wychowawczy.
Lilianka to Pana największy skarb? Bez niej czułby Pan chyba wielką pustkę?
Kiedy jechaliśmy na kwalifikację do przeszczepu, dowiedzieliśmy się, że Agata jest w ciąży. Termin przeszczepu przesunął się. Nie wiem, czy gdybyśmy podjęli inną decyzję, Agata by żyła. Czasami zadaję sobie pytanie, co by było, gdybyśmy zadecydowali inaczej, a Agata i tak by odeszła? Wtedy nikt by nie pozostał, nie robiłbym tego, co teraz. Pewnie zamknąłbym się w sobie.
A czy pomyślał Pan, że gdyby nie ciąża, Agata by żyła?
To do niczego nie prowadzi. Nie można gdybać, bo to niczego nie zmieni. Widocznie tak miało być. Kiedyś oglądałem film „Efekt motyla”, w którym człowiek cofał się w czasie i zmieniał życie. Nowa rzeczywistość powodowała jednak inne konsekwencje. Trzeba zaakceptować to, co jest.
Byłem pełen szacunku i podziwu dla Jacka Olszewskiego, że miał w sobie tyle serca i pokory zarówno wtedy, jak i teraz. Kiedy się spotkaliśmy, Lilianka była jeszcze małą dziewczynką. Pomimo tego Jacek opowiadał jej czasem o mamie. Rozmawiali o tym, gdy oglądali zdjęcia w albumie albo jakiś archiwalny mecz.
Jak tłumaczył Liliance, że mamy już nie ma? Mówił, że jest w niebie z aniołkami i że kiedyś się spotkają. To jej wystarczało. Przyjmowała to niemal jak ktoś dorosła osoba. A czy jemu zdarza się czasem popłakać?
Nie, chociaż pamiętam, że były takie chwile, że były pytania „dlaczego”. Ale wiem, że muszę być silny, muszę być wzorem dla tych, którzy stracili kogoś bliskiego. Czasami wręcz boję się załamania, bo wiem, że muszę być podporą dla innych, wzorem, że trzeba być silnym i robić coś dla innych.
Pan Jacek jest kolejnym dowodem na to, że osoby — nazwę je: pokrzywdzone przez los — mogą zdziałać więcej! Są bogatsze duchowo, a przez to lepsze, silniejsze, mimo problemu, z którym przyszło im się zmierzyć.
Moja mama zawsze przeżywa, gdy Lilianka złapie jakąś chorobę, nawet katar. Wtedy zawsze powtarzam, że musimy dziękować Bogu, że to choroba, którą łatwo można pokonać. Kiedy Agata była w szpitalu, widziałem dzieci z ogolonymi główkami. Widziałem, jaki to jest dramat. Dlatego zawsze powtarzam, że najważniejsze jest zdrowie. A jeśli mamy obok siebie osobę, którą kochamy, to jesteśmy najszczęśliwszymi osobami na świecie.
Czy zawsze tak myślał? Czy zawsze był tak dojrzały? Oczywiście, że nie. Kiedy jest się młodym i pięknym, inaczej postrzega się świat. Ale gdy życie doświadcza człowieka, szuka się innych wartości. Czas nas uczy pogody — śpiewała Grażyna Łobaszewska. Ja bym jeszcze dodał — także pokory. Jest tylko jeden warunek — trzeba chcieć!
Dobro, które okazujemy innym, na pewno do nas wróci. Dzieci z chorobami onkologicznymi, śmierć Agaty, to że radzę sobie z wychowaniem Lilianki, to wszystko dało mi siłę. Współpraca z domem dziecka czy domem dla dzieci upośledzonych umysłowo, którą zacząłem, czy ogólnie zrobienie czegoś dobrego daje mi ogromną satysfakcję. Widząc uśmiech dziecka, czuję się lepiej. Dzieci, mimo że wiele nie rozumieją, czują, jakimi jesteśmy naprawdę.
Jacek po śmierci żony bardzo mocno zaangażował się w działalność społeczną, charytatywną. Niemal na każdym kroku stara się komuś pomóc. To pomaga także jemu!
Najbardziej namacalne tego dowody mam podczas memoriałów dla Agaty. Ludzie przychodzą do mnie i poklepują mnie po ramieniu. To daje mi nie tylko siłę, ale także poczucie odpowiedzialności. Ludzie ciągle mnie obserwują, więc nie mogę pokazać słabości.
Jacek Olszewski stara się „być dla innych”, mimo że w tygodniu chodzi do pracy. Tę społeczną zostawia na weekendy.
Nie chcę pokazywać się tam, gdzie jest kamera, bo nie chodzi mi o rozgłos, ale o spotkania z ludźmi. Dlatego zrezygnowałem z uczestnictwa w otwieraniu ośrodków, szkół imienia Agaty.
A tych jest coraz więcej. Ale sposób, w jaki działa pan Jacek, jest godny pochwały, bo wiele osób robi podobne rzeczy tylko wtedy, gdy widzą to kamery. On przeciwnie. Nie znalazłem ani jednej notatki prasowej, w której wyczułbym, że jego zaangażowanie w jakąś sprawę było obliczone na poklask!
Nie uważam, że to, co robię, jest czymś nadzwyczajnym. Często ludzie mówią mi: „Panie Jacku, pan robi takie nadzwyczajne rzeczy”. Ja im odpowiadam: „Jakie rzeczy? Mam ludzi, którzy chcą pomagać, i ludzi, którzy potrzebują pomocy. Ja wymieniam tylko kontakty.
To, co robi pan Jacek; sposób, w jaki żyje, jego postawa dla wielu mężczyzn może być niedoścignionym wzorem. Dla mnie, ojca trójki dzieci, Jacek Olszewski jest po prostu supertatą, choć on nigdy nie myślał tak o sobie. Zawsze mówi skromnie: To tylko dlatego, że zostałem postawiony w takiej sytuacji i sobie poradziłem. Tylko dlatego.
Dobrze wiemy jednak, że nie wszyscy unieśliby ten ciężar...
Co dalej? Czy szczęście, które można, a nawet trzeba dzielić z drugą osobą, i miłość to dla pana Jacka już tylko czas przeszły?
Dla dziecka ważne jest, aby miało dwoje rodziców. Rozumieliśmy się z Agatą bez słów. I gdybym ja odszedł pierwszy, chciałbym, aby Agata znalazła kogoś, kto ją pokocha i pomoże jej wychować Liliankę. Myślę, że Agata byłaby szczęśliwa, gdybym znalazł taką odpowiednią osobę. Wiem, że jeśli się z kimś zwiążę, to tylko wtedy, gdy ta osoba zostanie zaakceptowana przez moją córkę. A jeżeli nikogo nie poznam, to też nic strasznego się nie stanie.
To prawda, że w Pana telefonie komórkowym automatyczna sekretarka to głos Agaty? Czy to nagranie zostanie nawet wówczas, kiedy znajdzie się druga połówka?
Myślę, że tak. Osoba, która mnie pokocha, na pewno zrozumie, że Agata była, jest i będzie częścią mojego życia. I ten głos będzie. Często także wracam do płyt, które przypominają mi szczęśliwe chwile z nią. Nie wracam natomiast do tych momentów smutnych, jak pogrzeb Agaty.
|
Krzysztof Ziemiec Niepokonani
|
|
opr. ab/ab