Ściągnąć Maryję z piedestału

Czy we współczesnym kinie jest jeszcze miejsce na historyczną i teologiczną prawdę, czy tylko na subiektywne koncepcje reżyserów? Refleksje po filmie "The Nativity Story"

Ściągnąć Maryję z piedestału

Wybierając się na film „The Nativity story” o Narodzeniu Pańskim, spodziewałam się wzruszeń, oczekiwałam na radość, zadziwienie, na podziw: delikatności, świeżości, zażenowania, czy anielskiej wprost słodyczy Maryi. Jednakże zamiast tego, ze zdziwieniem i co raz to rosnącym oburzeniem obserwowałam kolejne sceny filmu, ukazujące Maryję, nazwijmy to, w nie najlepszym świetle. Już sam wybór aktorki, grającej główną role, rozczarował mnie bardzo - smutna pannica o kamiennej twarzy jak maska, bez wyrazu.

Dialogi z ojcem szorstkie i twarde aż do bólu, bez cienia jakiegokolwiek uczucia, smagały jak bicze: szybciej, nie spóźnij się, pospiesz się, Maryjo spóźniłaś się, Żałuję, Nie, nie żałujesz, - o, czyżbym się przesłyszała,  rodzony ojciec zarzucał Jej kłamstwo, a nawet krnąbrność?

W spotkaniu z Elżbietą, będąc już oczywiście w ciąży, narzeka, że wybrano jej męża, którego nie zna i nie kocha. Już samo narzekanie, obce jest Maryi a ciekawa jestem co uchroniłoby filmową bohaterkę przed ukamienowaniem, gdyby tak jej tego męża nie wybrali? To były zupełnie inne realia i zamążpójście, zaaranżowane tylko przez rodziców, nikogo wtedy nie dziwiło a było jedynym rozwiązaniem dla dziewczyny w tamtych czasach, chyba, że chciała pozostać przy świątyni. Scena pozbawiona sensu.

Kiedy rozpromieniony Józef opowiada, jak zbuduje dom dla całej rodziny, stroi fochy i zagniewana ucieka. Nawet rodziców wprawiła w zakłopotanie, przyrzekają porozmawiać z Nią, zmiękczyć jej zbuntowane serce. Przyziemność aż do bólu.  Scenę Zwiastowania, kiedy Maryja siedzi na łące i podchodzi do niej jakiś mężczyzna — rozpoznałam dopiero po dialogach.

Także wątek biedy, wymyślony przez realizatorów filmu, czemuś służy. Teraz każde niewłaściwe zachowanie naszej filmowej bohaterki, będzie niejako wymuszone przez ciężką sytuację w której się znalazła. A my szczerze współczujemy. Przecież „każdy na jej miejscu”, „wbrew jej woli”, „sytuacja bez wyjścia”. I wybaczamy.

Ale ta cała nasza wielkoduszność i to wybaczanie, równa się akceptacji. Przyjmujemy i tym samym, potwierdzamy, że Maryja mogła tak właśnie postąpić. Nie dziwimy się, nie oburzamy, nie protestujemy a usprawiedliwiamy. I co? I bardzo tym obrażamy Maryję. Właściwie cały film jest taki zwyczajny, odarty z sacrum i cuda gdzieś znikły.

Kiedy tak patrzyłam, na te pokrzykiwania, poganiania, karcenia, zmyślone sceny graniczące z absurdem, zastanawiałam się, dlaczego tak? Co to wszystko ma znaczyć? Postanowiłam przyjrzeć się reżyserce filmu Catherine Hardwicke, żeby zrozumieć „co autor miał na myśli”.

Wg. Wikipedii wzrastała w małym miasteczku McAllen w rodzinie prezbiteriańskiej. Ponieważ miasteczko to było pustkowiem kulturalnym, jedyną rozrywką było skradanie się do barów i klubów nocnych w Meksyku, zanim jeszcze była pełnoletnia (teraz marzy aby kiedyś nakręcić o tym film).

Szukając dalej, natrafiłam na bardzo cenny wywiad, jaki reżyserka udzieliła na temat tego właśnie filmu, Rebbecce Murray. Dostarczył mi on odpowiedzi, właściwie na wszystkie pytania.

Najpierw Hardwicke przedstawia zupełnie inny życiorys, czyżby zmieniał się, w zależności od potrzeb? Co niedzielę z rodzicami do kościoła, czytała biuletyny kościelne, które pomagały jej zrozumieć Mszę św. i jak sama wspomina kochała to. W wieku 13 lat znała Pismo św. Stary i Nowy Testament.

Być może to było jakieś inne Pismo Święte, albo ograniczyła się do przeczytania tytułu na okładkach, bo pomysł, o tym, aby Maryję ściągnąć z piedestału był jej autorstwa. Odrzuciła pierwszy scenariusz, który przedstawiał Maryję jako bardzo świętą, idealną wprost i to od pierwszej sceny. Uznała, że owszem Maryja mogła być wspaniała osobą, ale nie aż tak świętą, ponieważ była trzynastoletnim dzieckiem. Zaczęła porównywać Maryję ze swoimi siostrzenicami i innymi trzynastolatkami. Jak one zachowałyby się w tych trudnych sytuacjach. I narodził się pomysł, aby współczesną nastolatkę z jej nowoczesnym światopoglądem umieścić w tamtej epoce. Taka podróż w czasie. Tak, to tłumaczy wszystkie dąsy humory i muchy w nosie, głównej bohaterki, być może bezstresowo wychowanej, tylko co to ma wspólnego z Maryją.

Gdyby tak „odpowietrzyć” powietrze, przestanie być powietrzem, gdyby tak „odwodnić” wodę, przestanie być wodą. Jeżeli pozbawimy Maryję świętości, to po prostu, to nie będzie Maryja. Ponieważ tylko ją jedyną Bóg stworzył kryształowo czystą, bez grzechu pierworodnego, NIEPOKALANĄ. Nie było w niej rozdźwięku między ciałem a duszą, tego na które to skarży się św. Paweł w liście do Galatów. Obca jej była złość, gniew, zniechęcenie, czy niecierpliwość. Ona nie była zdolna do popełnienia grzechu, Maryja w momencie swego urodzenia była łaski pełna i miała wszystko to, do czego my zwykli śmiertelnicy, w tym naszym ludzkim życiu dopiero zdążamy.

Wiadomym jest, że protestanci, a w tym prezbiterianie odrzucają świętość Matki Bożej, ale w filmie tym jest coś więcej, niż tylko niechęć do Maryi. To jest walka ze świętością, która zaczyna się od samego początku, od Zwiastowania.

A świętość i nadprzyrodzoność to sam Pan Bóg. Tylko On jest święty i to On przemienia nas w Siebie, wznosząc na coraz to wyższe poziomy duchowe, aż do zjednoczenia z Sobą. To On dzieli się z nami swoją świętością a dla nas jest to jedyna szansa na życie wieczne. Jeżeli sami pozbawimy się tej świętości, to cytując św. Piotra, „dokąd pójdziemy”?

Podczas, gdy w dzisiejszych czasach króluje zło i świat szybkim krokiem zdąża w kierunku Sodomy i Gomory. W szkołach dzieci zabijają dzieci a matki walczą o prawo do zabijania swoich własnych. Zło udaje dobro, a słowo „grzech” przeszło do słownika wyrazów obcych, być może trudno jest komuś zrozumieć, że można być „bez grzechu”.

Jak bardzo Maryja musiała być niezwykłą, że spodobała się Bogu i właśnie Ją wybrał na Matkę swojego Syna. Maryi też nie da się oddzielić od jej Syna. Jeżeli uznamy, że była ona krnąbrną, rozwydrzoną nastolatką, to jakiż bóg mógł się z takiej osoby narodzić? Ściągając z piedestału Maryję, to samo robimy z Panem Jezusem.

Kardynał Hlond powiedział, że zwycięstwo, jeżeli przyjdzie, to przez Maryję. Prymas Tysiąclecia, Kardynał Wyszyński oddał się Jej w niewolę a Papież Jan Paweł II już u początku swojego pontyfikatu wołał TOTUS TUUS Maryjo.

Przecież Ona nawet teraz w Niebie „nie odpoczywa”, pojawia się w Fatimie, Lourdes, Akita ostrzegając przed konsekwencjami grzechu, nawołuje nas do nawrócenia, postu i pokuty, odmawiania różańca. Maryja nie prowadzi nas do Siebie, ale wskazuje najkrótszą drogę do Swojego Syna. Pomaga, podnosi, dodaje sił, wstawia się za nami. Jak to dobrze, że pod Krzyżem, Pan Jezus dał nam Ją za Matkę. Dlatego, garniemy się pod Jej płaszcz. Zakładamy Świeckie Zakony, Instytuty, Rycerstwa Niepokalanej i wiele innych. Pielgrzymujemy, składamy przyrzeczenia, ślubujemy.

Tak, Maryja nie jest Bogiem, tylko człowiekiem, ale czy na pewno takim zwyczajnym?

Ona życie miała zwyczajne, pełne trudów, niewygody, niepokoju, troski o Syna, bez żadnych ulg i przywilejów, nie pozbawione bólu, ale to nie znaczy, że była taka zwyczajna.

Nie. To nie to samo.

Świętość Maryi jest decyzją Boga. I czyjeś widzimisię tego nie zmieni. To On ją stworzył, kształtował i obdarowywał i może się okazać, że kto ściąga Maryję z piedestału, jak powiedział Gamaliel, walczy nie tylko z Maryją, ale i z samym Bogiem.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama