Gdyby historia była sprawiedliwa, nazwisko malarza Antoniego Szulczyńskiego byłoby wymieniane jednym tchem z nazwiskami takimi jak Wyspiański, Wyczółkowski, Mehoffer czy Malczewski. Tymczasem niemal całkowicie o nim zapomniano. W tym roku minie 100. rocznica jego śmierci.
Rocznica śmierci to świetna okazja do tego, by o nim na nowo opowiedzieć, tym bardziej, że polichromie w kościele w Łubnicach, są właśnie jego autorstwa. Jego budzące podziw swoim monumentalnym rozmachem, przepychem kolorów, dbałością o szczegóły kościelne polichromie, zna tylko garstka fachowców oraz wierni, którzy uczęszczają na Msze św. do kościołów, w których odcisnął swój trwały ślad.
Polichromie to jednak tylko część jego spuścizny. Nieliczne, ocalałe obrazy, dorównują tym, które tworzyli najwięksi malarze epoki. Niestety w większości znajdują się one w rękach rozproszonej rodziny, a także prywatnych kolekcjonerów. Kim tak naprawdę był człowiek, którego artystyczna spuścizna, którą udało się umiejscowić i skatalogować, sprawia tak imponujące wrażenie?
Rysunki na piasku
Antoni przyszedł na świat 6 maja 1877 roku we wsi Wilczogóra, która dziś stanowi nieformalną część miejscowości Wilczyn w powiecie konińskim. Ojciec Antoniego, 39-letni Feliks był właścicielem młyna w Wilczogórze, a matka Paulina, z domu Bidzińska, w chwili narodzin Antoniego miała 37 lat. Rodzina przyszłego artysty malarza była jak na ówczesne czasy zamożna. Feliks prócz dobrze prosperującego wiatraka miał też sporą ilość gruntów. Zatrudniał również robotników.
Mały Antek zasłynął szybko w okolicy jako bardzo utalentowane dziecko. Szybko uczył się pisać, czytać i rachować. Nawiasem mówiąc, jego słynny talent matematyczny, miał mu się w przyszłości przydać przy projektowaniu polichromii. Od dzieci, wśród, których wyrastał wyróżniała go jeszcze jedna cecha: uwielbiał rysować wszystko to, co go otaczało. Ponoć rysował na wszystkim, na czym rysować się dało. Od kawałka kartki począwszy, a na wygładzonym piasku skończywszy.
„Kurier Warszawski” pisze o Antku
W rozwoju Antoniego niebagatelną rolę odegrali jego rodzice, którzy pozwalali na rozwój artystycznych pasji syna, mimo tego, że sami byli niepiśmienni, a do tego rysunek i malarstwo nie były dziedzinami typowymi dla środowiska w jakim wyrastał.
Talent chłopca dostrzegli członkowie okolicznego ziemiaństwa – zwłaszcza rodziny Taczanowskich z Wilczyna, którzy stali się mecenasami Szulczyńskiego. Antoniego wspierał też szczególnie (także finansowo) i kierował jego edukacją ks. Jan Knor, budowniczy świątyni w Broniszewie. Młody Szulczyński wzbudzał tak szeroki podziw swymi talentami, że wieść o nim dotarła aż do Warszawy. Gdy miał zaledwie 17 lat i mieszkał jeszcze w Wilczogórze, napisano o nim w „Kurierze Warszawskim”.
Student malujący polichromie
Nikogo nie dziwił fakt, że Antoniego przyjęto na studia do krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ukończył ją w 1901 roku i już jako początkujący student rozpoczął pracę nad polichromiami w kościele św. Katarzyny w Miedźnie, które ukończył po studiach w 1907 roku. W swoim dorobku artysta ma również polichromie i obrazy w kościołach: Matki Bożej Bolesnej w Skulsku, św. Stanisława Biskupa w Kramsku, św. Urszuli w Wilczynie, Wniebowzięcia NMP w Łubnicach oraz w Broniszewie i Złotkowie.
Znany ze swoich dzieł sakralnych Antoni Szulczyński był też cenionym portrecistą i autorem pejzaży, które zdobiły i zdobią ściany wielu domów. Po 1901 roku Antoni pracował nad swoim warsztatem malarskim także w Monachium, Wiedniu i Wilnie.
W akcie wdzięczności
Antoni, już jako malarz po Akademii, w niezwykły, nie jako podwójny sposób, odwdzięczył się swemu mentorowi, przewodnikowi i także mecenasowi ks. Janowi Knorowi, tworząc polichromię w kościele św. Benona w Broniszewie, którego jak już było wspomniane, ks. Knor był budowniczym.
Po pierwsze broniszewska polichromia tworzona była na wzór polichromii z kościoła Mariackiego w Krakowie, pod wrażeniem której pozostawał Szulczyński. Artysta chciał sprawić w ten sposób, by w malutkiej, prowincjonalnej parafii powiało wielkim światem i wielką sztuką. Po drugie, nie wziął za swoją pracę przysłowiowego grosza. Jednak kiedy trzeba było, potrafił twardo negocjować warunki swoich umów. Z kronik kościelnych wiemy na przykład, że za wykonanie spektakularnej polichromii w kościele św. Stanisława Biskupa Męczennika w Kramsku, zażyczył sobie aż 5000 rubli, co na tamten czas było sumą ogromną.
Nieskończona polichromia i… klątwa!
Antoni Szulczyński liczył sobie już dobrze ponad 30 lat kiedy zaczął tworzyć polichromię w kościele w Łubnicach. I właśnie tam przeżył wielką miłość i równie wielki zawód miłosny. Pamiątkami tamtych wydarzeń są puste miejsca w polichromii na ścianach kościoła. Puste, bo artysta ostatecznie nie ukończył pracy, mimo, że wielu uważa polichromię łubnicką za najpiękniejszą, jaka wyszła spod jego ręki.
Mieszkańcy Łubnic do dziś świetnie pamiętają historię nieszczęśliwie zakochanego artysty, więc wspomnianych pustych miejsc w polichromii jest sześć. To sześć prostokątów, umieszczonych niemal na sklepieniu, na których miały pojawić się malowidła obrazujące sceny z życia Matki Bożej, bo pod wezwaniem Matki Bożej jest właśnie łubnicka świątynia. Do portretu Matki Bożej pozowała Szulczyńskiemu wiele lat od niego młodsza Maria Maślanka, panna z Łubnic, która uchodziła za miejscową piękność. Malarz zakochał się w niej i poprosił ją o rękę. Maria odrzuciła oświadczyny, bo była już zaręczona z mężczyzną z sąsiedniej wsi, z niejakim Namcem.
Natomiast tuż po ślubie Marii, Szulczyński miał rzucić paletą i pędzlami i zakomunikować proboszczowi, że więcej już w Łubnicach nie będzie malował. I wyniósł się pozostawiwszy puste miejsca w polichromii, do których miała pozować Maria… W Łubnicach mówi się też o klątwie, jaką Antoni rzucił na męskich potomków swej ukochanej. Żaden z nich miał nie przeżyć 50 lat. Puste miejsca mogą być też skutkiem rzekomego konfliktu między Szulczyńskim a proboszczem. Ponoć malarz podnosił cenę swej pracy w trakcie jej rozwoju, a proboszcz łubnickiej parafii nie miał więcej środków. Antoni nigdy się nie ożenił. Nie miał też dzieci.
Artysta w koszu
Antoni Szulczyński stworzył polichromie również m.in. w kościele św. Tekli w Wilczynie i w Skulsku. Nie da się przemilczeć faktu, że bardzo wiele ze swoich polichromicznych dzieł artysta wykonał jako człowiek niepełnosprawny, z postępującym paraliżem nóg.
Rodzinny przekaz głosi, że w czasie jazdy na łyżwach malarz przewrócił się i doznał urazu nóg. Potomkowie rodziny Szulczyńskich nie wykluczają, że Antoni mógł być chory już wcześniej, a upadek na lodzie zaostrzył nagle objawy schorzenia. Ponieważ wskutek niepełnosprawności artysta nie mógł wspinać się już po rusztowaniach, skonstruowano dla niego specjalny kosz wiklinowy z dźwignią i podciągano go w nim do góry. Tak malował na wysokościach. Informacja o owym koszu pojawia się w zasadzie w dokumentach każdego z miejsc, w którym tworzył.
Trzecia w nocy
Szulczyński zmarł 11 grudnia 1922 roku w Wilczynie. Co warte podkreślenia, w akcie jego chrztu odnotowano, że przyszedł na świat o trzeciej w nocy, a w akcie zgonu, że zmarł o trzeciej w nocy. W chwili śmierci miał 45 lat. Jak doszło do śmierci człowieka w tak młodym wieku?
Ponoć w trakcie pracy we wspomnianym koszu, Antoni miał wypadek. Zwykle dźwignię i kosz obsługiwało dwóch mężczyzn, obaj podciągali kosz do góry i opuszczali. Ponoć w którymś momencie jeden z nich będąc pewnym, że drugi czuwa nad bezpieczeństwem malarza, puścił swój koniec sznura, który przymocowany był do kosza. Drugi z mężczyzn będąc przekonanym, że pierwszy czuwa, na chwilę się wyłączył. Kosz z Szulczyńskim spadł. Artysta upadek przeżył, ale jego śmierć, która nastąpiła w niedługim czasie po tym upadku, mogła nastąpić w wyniku powikłań po tym zdarzeniu.