"Popiełuszko" - film o pięknym człowieku

Czy film fabularny "Popiełuszko" spełnia wielkie oczekiwania, stawiane przed nim?

Film "Popiełuszko", jedna z najbardziej znaczących premier kinowych ostatnich lat (zdjęcia do filmu trwały siedem miesięcy; wystąpiło w nim 7 tys. statystów i 200 aktorów; koszt produkcji wyniósł niemal 12 mln zł.) wszedł na ekrany. Oczekiwany, realizowany nie bez problemów, ważny. Jaki jest? Czy spełnia oczekiwania, rozbudzone intensywną kampanią promocyjną w mediach? Czy pokazuje prawdę? Na te pytania każdy odpowie sobie sam, oczywiście jeśli wybierze się do kina. Moim skromnym zdaniem, po prostu warto.

Pozwolę sobie na początku wskazać osobistą perspektywę z jakiej go obejrzałem - niemal trzydziestoletni, nieco wyżej wykształcony, posiadający dość sporą wiedzę o najnowszej historii Polski, znający w ogólnym zarysie "losy kapelana Solidarności", bez wyraźnego stosunku emocjonalnego do jego osoby (w porównaniu zwłaszcza do znających księdza Jerzego osobiście, lub choćby uczestników "Mszy za Ojczyznę") - ogólnie rzecz biorąc kogoś bez bagażu doświadczeń PRL-u, ale też nie gimnazjalisty, który dopiero z filmu dowie się prawdy o tamtym wycinku historii. Taki background wydaje się być sporym przywilejem przy ocenie "Popiełuszki" jako dzieła sztuki filmowej, nie zaś po prostu hołdu wobec tytułowego bohatera.

Film Rafała Wieczyńskiego to z pewnością jeden z ważniejszych obrazów kinowych ostatniego, pookrągłostołowego dwudziestolecia - ze względu na tematykę oraz fakt bycia jedną z pierwszych prób zmierzenia się z najnowszą historią kraju. Historią, która u Wieczyńskiego nabiera cech realności, chwilami przejmującej grozą, a czasem groteskowej - takiej jak realia Polski Ludowej, naszej socjalistycznej ojczyzny początku lat osiemdziesiątych. To wydaje się być jednym z dwóch najważniejszych atutów obrazu - konwencja quasi-dokumentalna i pieczołowitość w odtworzeniu rzeczywistości czasu "wojny polsko-jaruzelskiej". Niezwykłe wrażenie pozostawiają np. przemieszane ujęcia fabularne i nagrania filmowe wydarzeń z 3 maja 1982 r. w Warszawie - szczególnie gdy na ekranie widzimy daleki plan sceny pacyfikowania demonstracji patriotycznej, a po chwili kamera skupia się na wybranym jej fragmencie - np. pełnym entuzjazmu "pałowaniu" konkretnej osoby z tłumu przez gorliwego funkcjonariusza ZOMO. Uczestnicząc w pokazie, nawet niezbyt zorientowany w ówczesnych realiach widz, szczególnie ten najmłodszy, nie będzie miał problemu z wyrobieniem sobie oceny, czy niegdysiejsi decydenci oraz posłuszni wykonawcy ich, często haniebnych poleceń, rzeczywiście zasłużyli na miano "ludzi honoru"...

Drugim z najważniejszych walorów "Popiełuszki" jest niemal "uosobienie" tytułowego bohatera przez Adama Woronowicza, który swoim przygotowaniem merytorycznym oraz osobistym (o czym wspominał w wywiadach prasowych reżyser) staje się na 150 minut trwania filmu po prostu księdzem Jerzym. Podobieństwo fizyczne jest tutaj również uderzające. Być może osobom głębiej uduchowionym przyjdzie nieraz podczas projekcji myśl aby westchnąć: "księże Jerzy módl się za nami..." - wrażenie obcowania ze świętością wydaje się być tutaj dojmujące. I jedno, zapadające na długo zdanie Sługi Bożego: "Ja jestem wolny" - wypowiedziane tak niedługo przed, w jakimś stopniu antycypowaną, męczeńską śmiercią, nie pozwala na przejście do porządku dziennego nad współczesną pogonią "za wolnością" od i do wszystkiego. Czy my, mieszkańcy Polski liberalnej i kapitalistycznej początku XXI wieku naprawdę jesteśmy coraz bardziej wolni?

Warto też może zwrócić szczególną uwagę na postawę głównego bohatera w kontaktach z aparatem represji totalitarnego Państwa - pełną godności i świadomości swoich, także konstytucyjnych praw (a przecież nawet ustawa zasadnicza PRL gwarantowała obywatelowi szeroki ich zakres, co oczywiście nijak miało się do realizacji tychże zapisów przez egzekutywę).

Film, zgodnie ze słowami reżysera jest próbą pokazania wycinka rzeczywistości oczami tytułowego bohatera - i to wydaje się być determinantą konwencji filmu. Widzimy tutaj codzienność zwykłych ludzi, bez zbędnego patosu czy zbędnych generalizacji. Na ekranie pojawiają się też oczywiście wielcy: papież Jan Paweł II, prymas Wyszyński i prymas Glemp (warto zwrócić uwagę na odtwórcę roli kardynała - to niewątpliwie godny odnotowania debiut fabularny). Przez większość czasu ekran zapełniają jednak prości, zwykli ludzie (ale nie są to na pewno tzw. "zwykli zjadacze chleba"), będący równocześnie, niemalże mimowolnie, aktorami wielkich wydarzeń historii.

Każdy film posiada również, jak powiedziałby pewien elektryk (również jeden z bohaterów filmu) swoje plusy ujemne. "Popiełuszko" nie jest tutaj wyjątkiem od reguły (oczywiście film, bo świętość księdza Jerzego przebija z każdej sceny). W moim odczuciu zakończenie filmu nie jest jego najmocniejszą stroną, jeżeli jednym z podstawowych zadań produkcji jest edukacja najmłodszego pokolenia. Zdarzyło mi się usłyszeć po jednym z pokazów pytanie osoby o kilka lat młodszej, cytuję: "czy ktoś za tę zbrodnię odpowiedział przed sądem?". Pokazowy proces Grzegorza Piotrowskiego i spółki, zamieniony w "seans nienawiści" do księdza Jerzego i Kościoła, był czymś istotnym, i pominięcie informacji o nim, choćby w formie napisów końcowych, jest jakimś nieoczekiwanym niedopowiedzeniem. Także fakt, iż w ogóle wiemy, kto zabił (nie zaś tradycyjni do niedawna "nieznani sprawcy"), nie jest w świetle zakończenia filmu wyjaśniony. Masowe odwiedziny młodzieży szkolnej będą więc musiały być poprzedzone stosownym faktograficznym wstępem.

Montaż i zdjęcia są poprawne, choć nieco standardowe, akademickie. Operator dość rzadko decyduje się na oddziaływanie na emocje widza przez użycie filmowych środków stylistycznych takich jak barwa, ruch kamery, kontrast i jasność. Obraz pozostaje w przeważającej części filmu tylko biernym odwzorowaniem rzeczywistości, nie pomaga widzowi wniknąć bardziej w emocjonalną tkankę filmu. Jeśli zasłyszana opinia, że "operator ustawia widza w roli oglądającego wiadomości TV" wydaje się być nieco przesadzoną, to jednak coś "jest na rzeczy"...

Można też pokusić się o pytanie, czy fabuła "Popiełuszki" nie mogła zostać skonstruowana w nieco inny sposób. Czy nie byłoby warto zrobić film, pokazujący w sposób bardziej wyważony "dwie strony dramatu" - co w sposób może nawet nieco przesadnie, jako konflikt siły ducha i racji stanu, walki odmiennych ideałów, zaprezentowała Agnieszka Holland w "Zabić księdza"? Oczywiście nie mam tu na myśli próby usprawiedliwiania racji "katów". Wydaje się również, że psychologiczne sportretowanie bohaterów filmu pozostających w cieniu Sługi Bożego, nie zostało dokonane w sposób wystarczający.

Reasumując, można chyba stwierdzić, iż "Popiełuszko" to dwuipółgodzinna duchowa uczta. Odbiór filmu będzie oczywiście zależał od stopnia emocjonalnej i duchowej więzi z tytułowym bohaterem, która szczególnie u najmłodszych widzów, dopiero dzięki temu filmowi, może się tak naprawdę narodzić. Określenie "superprodukcja" wydaje się być z lekka nieprzystające - zwłaszcza w hollywoodzkim rozumieniu, co młody widz z pewnością wychwyci, wszak budżet filmu, dzięki sponsorom całkiem spory jak na polskie warunki, nie pozwala jednak na jakieś wyjątkowe wizualne fajerwerki. Zresztą nie było to wcale potrzebne, aby widz, pochłonięty rozwojem wypadków ekranowych, nie miał ani przez chwilę odczucia "dłużyzny". "Popiełuszko" autorstwa Wieczyńskiego, Woronowicza i ekipy to mówiąc najprościej piękny film o pięknym człowieku... Skoro, jak mówi Pismo "Głębia przyzywa głębię", może pokłosiem, zapewne wielomilionowej frekwencji, stanie się choćby jedno na milion, pragnienie życia równie pięknego, w całkowitej wolności pośród jakichkolwiek "światowych" uwarunkowań...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama