Walka o lepsze jutro dla Afryki

Dlaczego chrześcijanom w Kamerunie grozi islamizacja?

Dopiero tam odkryłam w pełni, co znaczy miłość Jezusa do nas. Dopiero tam, widząc, w jakich warunkach żyją ludzie, zrozumiałam, co oznacza Jezus przychodzący na świat w szopie - mówi siostra Tadeusza ze Zgromadzenia Sióstr św. Dominika, która na misji w Kamerunie spędziła 18 lat.

Kamerun leży w środkowej Afryce, niedaleko równika. - Można powiedzieć, że to Afryka w pigułce: jest tu ocean, na południu lasy tropikalne, na północy pustynia. Kamerun to królestwo wody i ognia - zwraca uwagę s. Tadeusza, której świeckie nazwisko to Helena Frąckiewicz.

Ewangelizacja dzięki lekom i nauce

Siostry dominkanki pojawiły się na Czarnym Lądzie w 1987 r. - Zbliżała się setna rocznica śmierci matki założycielki naszego zgromadzenia Kolumby Białeckiej. Nasza ówczesna matka przełożona zastanawiała się, jak ją uczcić. Zamiast wznosić monument, wydawać książki, postanowiła zbudować żywy pomnik, który będzie komuś służyć. Charyzmat naszego zgromadzenia jest bardzo misyjny: katechizowanie, głoszenie Ewangelii nie w miastach, ale na wsiach, tam, gdzie nas rzeczywiście potrzebują. Dlatego mogę powiedzieć, że jestem cegiełką żywego pomnika na cześć matki założycielki. Ta myśl pomagała mi w trudnych chwilach - zdradza misjonarka.

Kiedy s. Tadeusza przyjechała do Kamerunu, w promieniu 120 km była tylko jedna parafia i jeden ksiądz. - Raz na trzy - cztery miesiące dojeżdżał do poszczególnych wiosek - opowiada. Z czasem w wioskach, dzięki zaangażowaniu dominikanek, zaczęły powstawać małe parafie. Na szefów wspólnot - katechetów wybierano miejscowych umiejących czytać i pisać po francusku. - Szkoliliśmy ich. Dzięki temu prowadzą nabożeństwa słowa Bożego, głoszą kazania, śpiewają. Tylko nie udzielają Komunii św. - tłumaczy misjonarka, która co miesiąc odwiedzała poszczególne wspólnoty. W parafii, w której pracowała s. Tadeusza, wiara chrześcijańska kultywowana jest od 35 lat. - Ani jedno pokolenie nie urodziło się i nie zmarło w wierze katolickiej. Wciąż niezwykle silne są religie animistyczne, czyli wiara przodków, zgodnie z którą istoty nie-ludzkie, takie jak zwierzęta, rośliny czy przedmioty nieożywione, posiadają duszę - tłumaczy.

W jaki zatem sposób siostry zaczęły ewangelizować wioski? - Brały leki i stawały pod drzewem. Ktoś zawsze poskarżył się na ból głowy czy żołądka. Miejscowi przychodzili, pytali, co to za białe siostry - wspomina misjonarka. Po kilku „medycznych” wizytach dominikanki umawiały się z tymi, którzy chcieli dowiedzieć się, jakiego Boga wyznają. To dało początek katechizacji, ewangelizacji wiosek. - Najtrudniejsza sytuacja była na północy kraju, gdzie posługiwali ojcowie oblaci i gdzie islam jest bardzo silny. Muzułmanie prześladowali tych, którzy chodzili na katechezy, więc chrześcijanie się wycofywali. Co więc robili ojcowie w wioskach, do których nie mieli wstępu? Wysyłali siostry, które zaczynały ewangelizację przez pomoc medyczną i w walce z analfabetyzmem, czyli skupiały ludzi, którzy chcieli nauczyć się pisać i czytać. Nie głosiły Jezusa bezpośrednio, bo wiedziały, że chrześcijanie będą za to prześladowani, zamykani w więzieniach. Kiedy ludzie oswajali się z obecnością sióstr, które leczyły i nauczały ich dzieci, kiedy powstała szkółka i przychodnia, wtedy wchodził ojciec oblat. Szef wioski nie mógł już nic powiedzieć, bo ludność była przychylna siostrom - opowiada s. Tadeusza.

Zamiast w pole - do szkoły

Kamerun to jeden z najbiedniejszych obszarów Czarnego Lądu. - Ludzie żyją tam z tradycyjnego rolnictwa. Uprawiają małe paletka za pomocą motyki i meczety. Hodują orzeszki arachidowe, maniok, który jest podstawą żywienia, bataty. Nie ma żadnego przemysłu - zwraca uwagę dominikanka. - Dopiero tam odkryłam w pełni, co znaczy Boże Narodzenie czy miłość Jezusa do nas. Dopiero tam, widząc, w jakich warunkach ludzie mieszkają, zrozumiałam, co oznacza Jezus przychodzący na świat w szopie - podkreśla. Po każdym spotkaniu formacyjnym s. Tadeusza - by nie wracać do siebie, co wiązałoby się z koniecznością pokonania ponad 100 km - zostawała na noc w domu jednej z miejscowych rodzin. - W Polsce mówimy o biedzie, ale tak naprawdę nie wiemy, co ona oznacza. Ja tego dotknęłam: toalety w naturze zasłonięte liśćmi, materace ze słomy. Kiedy zobaczyłam karalucha, mysz czy ugryzła mnie pchła, uciekałam spać do samochodu. Rano, kiedy jeszcze wszyscy spali, wracałam - zdradza misjonarka.

Jednym z pierwszych zadań przydzielonych dominikankom po przybyciu do Kamerunu było założenie katolickiej szkoły podstawowej w Garoua Boulai. Na początku powstały szkółki rodzicielskie. - Stosowaliśmy różne metody, żeby uwrażliwić rodziców na edukację dzieci. Często słyszałam: „Siostro, po co będę dwa razy tracił: płacić za szkołę i wynajęcie kogoś do pola, skoro dziecko to może zrobić” - wspomina s. Tadeusza. Pamięta, jak pewnego razu na objazd wiosek zabrała żandarmów, bo miejscowa ludność bała się ich mundurów. - Jeden z nich wpadł na pewien pomysł: „Siostro, wjeżdżamy do wioski, bierzemy dziecko do samochodu i ogłaszamy, że skoro nie jest w szkole, zabieramy je do więzienia”. Wyłapaliśmy w ten sposób wszystkie dzieci. Kiedy dojechaliśmy do ostatniej wioski, zapytałam, co dalej, bo przecież chodziło tylko o postraszenie. Wróciliśmy. A tam już czekali na nas rodzice, którzy obiecali, że będą płacić za szkołę, byle tylko oddać im dziecko - dodaje misjonarka.

Muzułmanie „kupują” chrześcijan

Kamerun to kraj, w którym obok siebie żyją chrześcijanie i muzułmanie. S. Tadeusza wspomina, że kiedy przyjechała do Afryki, muzułmanów uważała za przyjaciół. - Potrafili wszystko załatwić, sprowadzić, przywieźć... Wystarczył jeden telefon - opisuje. Zmieniła zdanie, gdy w jej ręce wpadła rezolucja immamów kameruńskich. Opisywała ona sposoby „pokojowej” islamizacji Kamerunu. Pierwszy z nich to pojmowanie chrześcijanek za żony. - Każdy muzułmanin może mieć legalnie cztery żony. Wskazane jest, by dwie z nich były chrześcijankami. Najlepiej - gdyby pochodziły z rodziny zaangażowanej religijnie - zaznacza s. Tadeusza. Dlaczego? Bo w Afryce religia męża jest religią żony. A zatem chrześcijanka, która wyszła za mąż za muzułmanina, niejako automatycznie staje się muzułmanką. - Trudno tym dziewczynom wytłumaczyć, że ze strony przyszłego męża to wcale nie jest miłość, lecz świadome działanie. One cieszą się, że będą żyły na wysokim poziomie, bo muzułmanie to z reguły ludzie zamożni - podkreśla misjonarka. Tym sposobem muzułmanie wychodzą naprzeciw potrzebom finansowym chrześcijan. - Za dziewczynę, jeżeli chce się ją poślubić, płaci się posag rozumiany jako wynagrodzenie rodzinie przyszłej żony trudu jej wychowania. Jeśli jest młoda i wykształcona, to cena rośnie. Biedne rodziny chrześcijańskie bardzo liczą na ten posag. Jaką siłę przebicia ma młody, biedny chrześcijanin, który proponuje zapłatę posagu w ratach, i to jeszcze płatnych co kilka lat, wobec muzułmanina, który płaci całość od razu, i jeszcze coś dorzuci na prezent? Taka rodzina często nawet się nie zastanawia - przyznaje s. Tadeusza. - Przeciw jednemu mojemu katechiście, który oddał tak swoją córkę muzułmaninowi, wytoczyłam wojnę. On skruszony tłumaczył, że ma żonę w szpitalu i że potrzebuje pieniędzy na jej leczenie - dodaje. Na tym nie koniec. Później muzułmanin, który ożeni się z chrześcijanką, odwiedza rodzinę swojej żony z prezentami dla jej rodziców, ciotki, wujka, proponuje pracę bratu. - W ten sposób islamizują się całe rodziny - zwraca uwagę misjonarka.

Drugi sposób na islamizację to posiadanie dzieci. - Kto w Polsce pomyśli, że drogą do objęcia władzy jest wysłanie dzieci do szkoły? Nikt, bo wszystkie dzieci chodzą do szkoły. W Kamerunie chrześcijan na to nie stać, odwrotnie niż muzułmanów, którzy nie szczędzą finansów na edukację i posyłają swoje pociechy na uniwersytety. W ten sposób za 30 lat muzułmanie przejmą najpierw wszystkie stanowiska społeczne: będą profesorami, lekarzami itd., a później - polityczne - prognozuje dominikanka.

Adopcja na odległość

Dlatego s. Tadeusza angażuje się w to, by jak najwięcej młodych chrześcijan trafiało na wyższe uczelnie i by dzięki temu powstały chrześcijańskie elity. W tym celu promuje „adopcję na odległość” - formę pomocy dla dzieci i młodzieży z Afryki, aby mogły się kształcić. Do objęcia adopcją są dzieci ze szkoły podstawowej, w której czesne wynosi 800 zł, średniej - 1,2 tys. zł, a nawet studenci - 2,5 tys. zł. - Ze wsparcia materialnego rodziców adopcyjnych pokrywamy nie tylko koszt rocznego utrzymania w szkole, ale także zaopatrujemy każdego ucznia w mundurek, tornister, książki, zeszyty i wszelkie potrzebne przybory szkolne. O jedzenie musi zatroszczyć się rodzina - tłumaczy misjonarka. W ubiegłym roku dzięki wsparciu ludzi dobrej woli udało się wysłać do szkół 624 dzieci. - Oprócz tego miałam prawie 100-osobową grupę studentów - precyzuje. I podsumowuje: - Bazując na wieloletnim doświadczeniu, mogę śmiało powiedzieć: to edukacja jest szansą na lepsze jutro dla Afryki.

KO

S. Tadeusze udało się spisać opowieści dzieci afrykańskich i wydać je w książce „Bajki kameruńskie”. Historie zebrane przez siostrę opowiadają o tym, co w Afryce najpiękniejsze: honorze, gościnności, przyjaźni, prawdomówności i wielu innych bezcennych wartościach. - W swojej pracy pastoralnej, w kontaktach z dziećmi i starszymi spotykam się bardzo często z tym, że ludzie cytują bajki i przysłowia w codziennych rozmowach. Bajka i jej opowiadanie dzieciom była kiedyś jedyną formą nauki - zauważa misjonarka i dodaje, że ta kultura, niestety, zanika. W „Bajkach kameruńskich” odnajdujemy piękne przypowieści, których bohaterami są ludzie, zwierzęta, a nawet potwory. Zło jest brzydkie, a dobro piękne i pełne blasku, i to ono na końcu zawsze zwycięża. Bajki to także obraz Afryki z jej dramatami: biedą, sieroctwem, śmiercią oraz spotkań biedy z bogactwem.

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama